Życie warte musicalu
Nie wiem niestety, jak było na I Paradzie Kół Gospodyń Wiejskich, którą relacjonowała TVP, ale wczorajszy spacer po Warszawie niczego sobie. Zaczął się jak wchodzenie na Open’era w godzinach szczytu, a bliżej Placu Zamkowego warunki były już bardziej jak przy wyjściu z koncertu na płycie stadionu – tyle że takim, które trwa i trwa, i końca tego lejka nie widać. Skądinąd wyobrażam sobie rozczarowanie uczestników Orange Warsaw, którzy po imprezie masowej wsiedli rano do stołecznej komunikacji miejskiej i zorientowali się, że wchodzą na wydarzenie bardziej masowe. Choć sam posuwający się w wolnym tempie marsz był za to – jak na swoje rozmiary – dość jednak cichy (na pewno cichszy niż Strajk Kobiet). Było za to zdecydowanie bardziej młodzieżowo niż na protestach konstytucyjnych, a już na pewno bardziej niż na proteście przeciwko politycznemu przejęciu Trybunału Konstytucyjnego. A trochę chodzę w ostatnich latach po Warszawie i się przyglądam. Dałoby się o takich manifestacjach napisać musical – może nie od razu 1989, ale ten rocznicowy przemarsz, biorąc pod uwagę udział klasy średniej w wydarzeniu, można by było zilustrować tą piosenką ze słowami So many people are crying in their latte grupy Sparks. Do opowieści o najtrudniejszej do wyprowadzenia na ulice grupie społecznego środka też by się nadawała.
Duetu Sparks słuchałem w zasadzie nie tyle, zanim to było modne, co raczej – gdy było to kompletnie niemodne. W latach 90., jakoś w środku mojej osobistej fali zainteresowania różnymi muzycznymi zjawiskami lat 70., przerysowanymi na różne sposoby jak cała tamta dekada. Poprzedni album A Steady Drip, Drip, Drip podobał mi się umiarkowanie. Zresztą przed sukcesem Annette i filmu dokumentalnego The Sparks Brothers bracia Maelowie przeżywali w ogóle dekady raczej umiarkowanej popularności.
Do najnowszej płyty podchodziłem bez jakichś większych emocji – wydawała mi się na początku albumem artystów, którzy w pierwszych minutach zgrywają najmocniejsze karty – już w cytowanym utworze finałowym, fantastycznie memicznym, z kapitalnym (choć w pewnym stopniu i w bardziej niskobudżetowej skali odtwarzającym znany patent Fatboy Slima z Christopherem Walkenem) klipem. I niemal cytującym Kraftwerk w tej „smyczkowej” części instrumentalnej. Do tego samego zespołu bracia odwołują się zresztą w linii syntezatora z Veronica Lake. Z kolei w It’s Sunny Today mile odnoszą się do stylistyki Davida Bowiego.
The Girl…, powrót do katalogu Island (ale jeszcze nie na polskie półki sklepowe – nie pierwszy raz wielka wytwórnia nie wie, co ma w katalogu), nie kończy się więc na utworze tytułowym. Pozostajemy tu w latach 70. raz za razem. Ale nie do końca tak, jak na licznych płytach współczesnych mistrzów retromanii, młodszych artystek i artystów składających poprzednim dekadom hołdy. Tutaj obcujemy z przeszłością samą w sobie – fenomen Sparks, dziś już starszych panów, polega na tym, że przeszłość to ich czas, a stary styl przechowali z pewnymi niezmiennymi elementami do dziś. Ich album jest więc musicalowy w naturalny, nieco staroświecki sposób – z kulminacją w fantastycznym, choć chowającym orkiestrowe partie pod dość płasko brzmiącą perkusją Take Me For a Ride. Jest też elektroniczny, ale na sposób mocniej jeszcze archaiczny, jest wreszcie w produkcji delikatny – jak zagubiona płyta z lat 70. jeszcze przed „uwspółcześniającym” ją remasteringiem. Jest w tym niemało naftaliny, ale też naprawdę dużo uroku. A w finale, gdy Russell śpiewa Gee, that was fine / Being with you all this time, nie sposób tego nie odebrać jako idealnego pożegnania z publicznością i ze sceną. Po Bowiem próbują tego różni artyści – świadome żegnanie się stało się wyzwaniem większym niż dotąd i osobną konkurencją. Maelowie robią to nieźle, choć mam nadzieję, że uda im się jeszcze zrealizować X Crucior, zapowiedziany w zeszłym roku filmowy musical. To jest dla nich wymarzona forma i zasłużyli na tego typu ukoronowanie kariery.
SPARKS The Girl Is Crying In Her Latte, Island 2023
Komentarze
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Za około 30 minut zobaczę połowę Pantery.
tylną czy przednią połowę?
@woyt-> głowę i ogon z dobrym wypełnieniem.
WATER FROM YOUR EYES – Everyone’s Crushed – warto.
PROTOMARTYR – Formally Growth In The Desert – warto, a chyba nawet zdecydowanie.