Płyta sama się nie przesłucha

Koleżanki i koledzy żartują, że płytę to można sobie puścić w tle, poleci dwa razy – i pisać. Słyszałem też o pewnym człowieku, który słuchał płyt przez sen. Nie wiem, co z nich pamiętał – ja często mało pamiętam z tych przesłuchanych na jawie. Ale niestety również w odniesieniu do albumów z muzyką sprawdza się to, co pisała Masłowska: płyta sama się nie przesłucha i choćbyśmy mieli wielkomocarstwowe plany napisania o wszystkim, człowiek się zawiesza na czymś jednostkowym i ogranicza go czas. Tak było dzisiaj: chciałem rzucić na blogowy rynek – jeśli tę garstkę przemiłych osób lubiących poczytać teksty o muzyce można nazwać rynkiem – przegląd polskich płyt z muzyką improwizowaną, a skończyłem z jedną. Za to na tyle niezłą, że mam świadomość, że coś tam z całej tej sytuacji wyniosłem. 

Trio Jachna/Mazurkiewicz/Buhl już opisywałem – nawet na samym początku ich wspólnej drogi. A właściwie splecionych ścieżek – bo każdy ma swoją w obrębie sceny improwizującej. Spojrzałem do tamtej archiwalnej recenzji, posłuchałem muzyki. Dużo się tu wydarzyło, a zarazem pewne zasadnicze podobieństwa pozostały. To dalej muzyka dość totalna, jeśli chodzi o środki wyrazu, choć zarazem ciągle autorstwa trzech muzyków, którzy się nie zagłuszają i nie wchodzą sobie w drogę, więc dość kameralna.  

Rzadko to piszę, ale potrzeba trochę czasu, żeby się zaprzyjaźnić z muzyką tria Wojciecha Jachny (trąbka, kornet) oraz Jacków: Mazurkiewicza (kontrabas, elektronika) i Buhla (perkusja). Nie to, żeby była przeznaczona dla jajogłowych. Po prostu nie jest to estetyka współczesnego jazzu szczególnie lekka czy nastawiona na popisy. Prędzej już na współpracę. To dalej bardzo niespokojna rytmicznie, wręcz momentami nieco kanciasta muzyka z futurystycznymi i eksperymentalnymi ciągotami. Interwencje Mazurkiewicza obsługującego urządzenia elektroniczne to znowu – tak jak poprzednio – trochę klimat co bardziej swobodnych momentów z działań Roba Mazurka. Nie mam problemu z tym, żeby tą ścieżką szli dalej.     

Jest to jednak zarazem muzyka bardzo angażująca. Utrzymuje wysoką temperaturę (weźmy centralny utwór I) – może to te nie do końca przełożone na warstwę słowną emocje, które zespołowi towarzyszyły od dawna i które ujawnią się dopiero w poskładanych w jedną całość tytułach poszczególnych nagrań: E.M.O.T.I.ON.S. Dla mnie cały ten album – zatytułowany skromnie […] – wyróżnia przede wszystkim kapitalne wyczucie formy. Owszem, wrażenie robi siermiężne nieco, choć też najbardziej organiczne ON czy właśnie długie I, ale błyszczą pod względem utwory takie jak O, M czy T. To nie tyle stanowiska, nie tyle wypowiedzi coś oznajmujące, co raczej znaki zapytania, albo może zgrabnie rozdzielające całość średniki – idąc tropem znaków przestankowych z tytułu. Taka interpunkcja i zarazem dyscyplina to duża sztuka w sferze impro. 

Z kolei finałowe S kończy całość jak matematyczna rekurencja. Poczuciem braku i koniecznością wypełnienia go odczuwalnym jeszcze zanim wybrzmią ostatnie echa. Czyli wcale nie kończy. Mruga zachęcająco, żeby tak zamiast konkurencji wziąć się za tę kanciastą na początku płytę raz jeszcze. A słuchanie polega przecież na powtarzaniu. To szczęśliwie najbardziej otwarta na powtórzenia dziedzina sztuki – tu bardzo często powtórki nużą mniej niż pierwsze słuchanie. To powiedziawszy, żałuję, że rzadko mam czas na powtórki. Niedługo płyty będą się odsłuchiwać same – już teraz sztuczna inteligencja słucha najpilniej, w przyspieszeniu, odnajdując wszystkie cechy muzyki już w kodzie zerojedynkowym plików. Tymczasem jednak wychodzę z założenia, że niektórym płytom trzeba pomóc.     

JACHNA / MAZURKIEWICZ / BUHL […], Audio Cave 2023