Majówka uratowana
Częste przyjazdy do Polski opisują status artysty na Zachodzie. Nie zawsze najwyższy. Ta wokalistka przez ostatnią dekadę grywała u nas w klubach – mniejszych i większych, włącznie z niesławną Zatoką Sztuki w Sopocie – śpiewała na imprezie ulicznej, w telewizyjnych talent shows i w centrum handlowym. Proszę się jednak nie zrażać, to przecież muzyka użytkowa. Ostatnio – bardzo wysokiej próby. Bo trzy lata temu przyszedł drugi oddech w karierze Jessie Ware – to jest ta bohaterka – i tyleż zaskakująca (poziomem), co oczywista (dyskotekową stylistyką, przeżywającą pandemiczny revival w mikroskali) płyta What’s Your Pleasure? I Brytyjka z wytracającej impet młodej gwiazdy o klubowych korzeniach (zaczynała w towarzystwie SBTRKT, miała jako współpracowników Samphę czy Wilmę Archera) stała się z powrotem ulubienicą recenzentów. W tym moją. Choć niespecjalnie obchodzi mnie tu stosunek reszty prasy do Ware, bardziej już własne, trudne do opanowania reakcje – nóg, rąk i całej reszty. Jutro ukazuje się kontynuacja – album That! Feels Good!, dość oczywisty, wypełniony odgrzewającymi stare klimaty disco, z nutą soulu (Hello Love), funku (That Feels Good), latynoskich rytmów (Beautiful People) i szczyptą francuskiej stylistyki klubowej z końca wieku połączoną z estetyką późnej Madonny (Freak Me Down). Ale zarazem album eksponujący naturalną melodyjność (These Lips) i pierwotną siłę zmiatania na parkiet tych, co podpierali ściany albo podtrzymywali smartfony (Free Yourself). Jest to, mówiąc najkrócej, wyjątkowo skuteczna i dość przyjemna egzekucja planu, niczym w kolejnej części dobrze prowadzonej serii kina sensacyjnego, która ma zresztą zaskakująco podobieństw, stając się stopniowo przede wszystkim kopaną choreografią, kręconą z technicznym mistrzostwem na długich ujęciach.
Tak jak aktorzy i kaskaderzy w tych długich ujęciach w kinie, Ware nie ma nic do ukrycia. Nie potrzebuje CGI, wokalnie jest bez zarzutu, świetnie przeskakuje z potężnych refrenów do fragmentów lirycznych i zmysłowych. Teksty najlepiej opisuje to ostatnie słowo. Brzmieniowo cały album osiąga przyjemny poziom zaawansowanego bumerstwa – to znajomy zapach kurzu i smak starych studyjnych superprodukcji, niemalże ten słyszany na Random Access Memories. Jeśli chodzi o zgrabność repertuaru – trudno osiągnąć więcej. Jeśli chodzi o rewolucyjność – trudno zrobić mniej. I oczywiście, ta nowa powinna być teoretycznie tylko cieniem poprzedniej płyty, ale okazuje się, że serial trzyma poziom, brakuje mi tylko lekkiego przygaszenia emocji, które poprzednio świetnie z tą zabawową konwencją kontrastowało. Tu wszystko jest nieco bardziej krzykliwe. Jeśli chodzi o tempo całego albumu – trudno jednak skontrolować je lepiej. Trudno też wreszcie lepiej trafić z terminem, mam tu pewne podejrzenia, że autorka ma do nas jakiś niewytłumaczalny sentyment i nie zapomniała w tej materii o polskich majówkowych plenerach. I jeśli prognozy pogody dalej będą się poprawiać, z szuflady przydatnych płyta może szybko przeskoczyć do kategorii niezbędnych.
Nie twierdzę, że Ware poszła za moim wskazaniem z recenzji What’s Your Pleasure?, którą z miejsca uznałem za odpowiednik albumu Future Nostalgia Duy Lipy, tyle że nieco bardziej finezyjny i przeznaczony dla starszaków. Ale zatrudniła tu dodatkowo – poza Jamesem Fordem, który odpowiadał już za brzmienie What’s… – Stuarta Price’a. Czyli Jacquesa Lu Conta, Anglika płynącego niegdyś na fali French Touch, a potem pracującego m.in. dla Madonny, Kylie Minogue i Pet Shop Boys. Mamy więc Forda, rozchwytywanego speca od syntezatorów, członka Simian Mobile Disco i niedawnego producenta Depeche Mode i The Waeve, oraz Price’a, którego nazwisko z dużym prawdopodobieństwem widnieje na płycie, jeśli została wydana w XXI w., jest retro i disco zarazem. Sekta dostarczycieli muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej wcale nie jest tak szeroka, jak się wydaje. Narzędzia dostępne są powszechnie, sprawnych inżynierów niewielu. Szanujmy tych, którzy tę sztukę użytkową uprawiają. Tygodniami możecie cmokać, że po co nam rozrywka, skoro mamy awangardę. Ale w odpowiednich warunkach trzy razy wywołacie ich nazwiska, zanim kur zapieje.
JESSIE WARE That! Feels Good, EMI 2023
Komentarze
Pozostańmy w konwencji modern popu. Nowy album -również Brytyjki- z pakistańskimi korzeniami i jej albumie ,,Dreamer”, który ukaże się 28 kwietnia…
https://www.youtube.com/watch?v=V1aE2RMSk9E&list=PL_Zrn8Qn16zS7o8XjqCjSr0M6CUZjKE-Y&index=1
W powyższym klipie widzimy Nabihah Iqbal (bo to o niej mowa) na ulicach pakistańskiego miasta , a w tym klipie już w Londynie i brzmienie jakby nowo falowe lat ejtisowych…
https://www.youtube.com/watch?v=BFRIaix41cU&list=PL_Zrn8Qn16zS7o8XjqCjSr0M6CUZjKE-Y&index=2
Nowy album z pakistańskimi korzeniami i albumie „Dreamer”?
Gdzie ty do szkoły chodzisz Rufus?
A może to nie braki edukacyjne lecz narkotyki albo wódzia, Rufus?
@rufus swell –> świetny album
BARTEK CHACIŃSKI – Dzięki 🙂
Rufus, jutro do specjalisty idziesz. Nie dziękuj.