Weźcie se skręćcie

21 kwietnia skończyła się w Polsce… Nie, nic się w Polsce nie skończyło ani nie zaczęło, ale wraz z publikacją nowych płyt Doroty Masłowskiej i Magdy Dubrowskiej (formacja Nanga) coś się jednak stało. Gadanie w kółko o braku kobiecego rapu straciło mianowicie sens. Znam oczywiście hasło, które zwykle się w odpowiedzi na taką tezę pojawia: Ale przecież to nie jest rap w ogóle. Płyta Masłowskiej uzbroiła mnie jednak w odpowiedź na taką pretensję: Weźcie se skręćcie.

W sprawie Masłowskiej najkrócej: to bardzo udana i spójna propozycja liryczna. Momentami trochę za dobra – bo trzeba wziąć poprawkę na to, że teksty rapowe z rzadka wytrzymują konfrontację z papierem, a autorka Innych ludzi z przyzwyczajenia tworzy teksty trochę bardziej pisane. Od czasu Mister D. zmieniło się to, że pracuje ściśle na rzecz konkretnej wykonawczyni, bo materiał z krótkiej płyty Wolne wydanej przez hiphopowy SBM (ze szczególnym wskazaniem wątków ojcowskich), poza tym że oczywiście z biegiem czasu stawał się coraz mocniejszą, obliczoną na dislajki prowokacją wymierzoną w stereotypowego słuchacza polskiego rapu, wydaje się też najbardziej osobisty w całym dorobku Doroty Masłowskiej. 

Wykonawczyni utworów Masłowskiej, czyli Dorota, dysponuje charakterystycznym i jedynym w swoim rodzaju anty-flow, który z absolutną bezwzględnością na tym albumie wykorzystuje. Wyobrażam sobie oczywiście te teksty wyrapowane lepiej niż to robi ta niewątpliwa pogromczyni de-esserów (te na pokładzie studia SBM Label zostały w każdym razie pokonane). Ale nie wyobrażam sobie, by w gładszej interpretacji zachowały tę literacką wiarygodność. Z punktu widzenia autorki – nie było innego wyjścia. Choć oczywiście mogła poszukać innych współpracowników. Bo za słaby punkt albumu Wolne – nieco inaczej niż odbiorcy rapu ze stajni SBM – uważam beaty. Pod tym względem nie zgadzam się z Magdą Dubrowską w jej recenzji Masłowskiej (z którą zgadzam się w większości aspektów, choć dalej uważam za dziwne, że recenzję w czołowym dzienniku RP w dniu premiery obu płyt musi pisać właśnie autorka tej drugiej). Poza może dwoma kawałkami Białasa, któremu udało się wymyślić jakąś pasującą do tekstów Doroty estetykę, są niemal idealnie szare i nijakie. Obawiam się, że te beaty są ekspresją tego, jak utytułowani autorzy komercyjnego rapu wyobrażają sobie rap alternatywny. I jest to smutne, bo wynikałoby z tego, że choć są w stanie zaprosić i potraktować jako fajny eksperyment nagrania z laureatką Nike i Paszportów, to jednak do samej konwencji niekomercyjnej żywią pogardę lub przynajmniej jej nie rozumieją.

Szkoda, bo gdyby pojawił się na tej ścieżce jakiś 1988 (Brodka – choć wzbrania się przed etykietą raperki – także poszerza granice konwencji w damskim wydaniu tego nurtu), mogłoby z tego wyjść coś więcej, coś o spójności Synów czy Niwei. Owszem, może Dorota Masłowska oszukała, strollowała chłopaków z SBM (a na pewno sfrustrowanych odbiorców – to nieźle słychać choćby w Gadżetach – to zawołanie to przecież nie tylko do współmieszkańców bloku), ale też oni trochę oszukali ją, nie dostarczając tego, na czym teoretycznie znają się dobrze. A już na pewno nie proponując czegoś, co podążałoby w autorskim i wyjątkowym charakterze za tekstem. Jak można tak generycznym beatem zilustrować tak monumentalny i pełen emocji tekst pokroju Idę do Ciebie? I jak można tak beznamiętnie opakować au revoir, kutasy, miau, miau z Gadżetów?

Także u Nangi – tworzonej przez Dubrowską i muzyków Lao Che – beaty bywają pewnym obciążeniem. Z zupełnie innego powodu – dla niektórych mogą brzmieć bumersko, z elementami reggae, riffem jak z piosenki Elektrycznych Gitar albo utworu jazzowego. Choć jest to bumerstwo cywilizowane, kontrolowane i dopracowane. Beaty u Doroty brzmią jak napisane przez AI, te z kolei eksponują czynnik ludzki i bardziej tradycyjne aranżacje, choć byłoby niesprawiedliwe spoglądać na nie tylko od tej strony: Alert, Benzyna i masło czy Scottie Pippen bynajmniej nie brzmią staroświecko. A u Magdy Dubrowskiej uderza przede wszystkim wyjątkowa barwa, dobry flow i liryzm, zabawa słowem ważna jest tu tak samo jak kreowanie nastroju pojedynczą frazą. Wreszcie odniesienia literackie, za którymi podążają koledzy z zespołu, tworząc bardzo różnorodne aranżacje, a które są mi momentami bardzo bliskie – jak do całego świata skojarzeń wokalistki.

W Sporcie, wojnie i miłości poza aktualnymi odniesieniami słychać lata 90. I w tej scenie, w której Mufasa umiera, i w opowieści o Scottiem Pippenie, w której historię odbioru koszykówki setki już razy słyszaną w wersji męskiej, dostajemy wreszcie z perspektywy kobiecej. Dubrowska nie unika też tematyki wojennej, na którą – mam wrażenie – trochę nie ma pomysłu męski krajowy rap (Wyjeżdżamy z Tą Ukrainką, trochę jakby odcięte od reszty płyty, to jedna z bardziej udanych piosenkowych reakcji na wojnę, które w ogóle na polskiej scenie słyszałem, świetny utwór). Gdzieś wokół wojny między innymi się obie te opowieści zazębiają – choć nie tylko, obie autorki grają na swoich warunkach, nie mizdrzą się do hiphopowej publiki, lubią liryczny sampling i sięgają po słowa starych piosenek, czasem do przesytu. U Masłowskiej uzupełnianie wersów frazami ze starych piosenek wydaje się nawet rodzajem nerwicy natręctw. Ale rozpiętość emocjonalna utworów z obu tych płyt jest znacznie większa niż krajowa średnia, a do interpretacji i dyskusji w jednym utworze znajdziemy więcej tropów niż na całym albumie Hotelu Maffija, który – choć wesoły – z tej perspektywy wygląda bardziej na więzienie.    

Nanga jest zapewne bardziej strawna i oczywista dla publiki rockowej, tekstowo ma mnóstwo innych – poza hip-hopem – punktów odniesienia, choćby piosenki Pablopavo. Ale pozostaje w tym bardzo profesjonalna. Tymczasem Masłowska konfrontacyjność buduje m.in. na epatowaniu byciem demonstracyjnie nie-pro w wybranej konwencji. Kiedy przyszedł polski rap w swojej dominującej męskiej odmianie, też nie był z miejsca idealnie profesjonalny, a już na pewno nie był czymś wygodnym. Przekraczał sporo granic – od językowych, po te związane z legalnością sampli, zachowania poza studiem, nowym kodem kulturowym. W pewnym momencie już mocno odmieniony przez lata męski polski rap sam zaczął wołać – wraz z resztą kultury – o parytety i narrację kobiecą. O taki rap robiony na podobnych do męskiego warunkach, tylko… kobiecy. Kiedy już jednak ten wymarzony nurt przyszedł na pełnej, okazał się czymś zupełnie innym, trudnym do przełknięcia. Paradoksalnie to znak, że wszystko się zgadza. Uwiera, bo miało uwierać. Tylko beatmakerek – że wrócę do myśli rzuconej w naszym podkaście przez 1988 – dalej brakuje. Ale też przyjdą, a może już są, tylko na razie mają niewiele lajków.

DOROTA Wolne, SBM A 2023
NANGA Sport, wojna i miłość, Mystic 2023