Jest robota

Jedną właśnie skończyłem: to tekst na jubileusz jednej z płyt wszech czasów, czyli The Dark Side of the Moon. Zacząłem się więc nerwowo rozglądać za kolejną. Może nie dla mnie, ale znalazłbym kogoś, kto potrafiłby ją wykonać w sposób odpowiednio poruszający. I zaraz napiszę, kto to taki, ale stopniujmy napięcie. Jest bowiem jeszcze jedna robota: odnieść się do płyty Sama Gendela, mojego ulubieńca, zatytułowanej Cookup. Nagranego dla prestiżowego Nonesucha albumu, promowanego przez singlowy utwór z udziałem Me’shell Ndegeocello. Oczekiwałem wiele. Przy pierwszym odsłuchu trochę mnie jednak ta płyta odrzuciła, jako natarczywie szkicowa, eklektyczna do bólu i wręcz bałaganiarska. Nawet nie zauważyłem koncepcji. Tymczasem już nazwisko Ndegeocello, postrach korektorów i korektorek pism muzycznych w latach 90., powinno mnie naprowadzić na pomysł kalifornijskiego saksofonisty: nagrać od nowa mniejszego lub większego kalibru hity soulowe drugiej połowy lat 90. i pierwszych lat XXI w. Płyta jak płyta, ale cóż to jest za pomysł!     

Znajdą się tu punkty odniesienia monumentalne i szeroko w Polsce znane. Oczywiście Crazy In Love Beyoncé, zamienione w sam goły groove, brzdąkany na gitarze na tle instrumentów perkusyjnych. Didn’t Cha Know Erykah Badu, nagrane na jakimś źle nagłośnionym metalofonie. Czy wreszcie Are You That Somebody Aaliyah z wokalną narracją (większość odpowiedzi Gendela to wersje instrumentalne), ale za to zupełnie podmienionym tekstem odnoszącym się do tytułu oryginału i dość psychodelicznym odjazdem w finale. Poza tym m.in. Boyz II Men, SWV i aż dwa utwory wykonywane w oryginale przez Ginuwine’a. Oraz dość nieznośny dziś utwór wokalnego kwartetu All-4-One I Swear kompletnie odmieniony, z doklejonym cytatem z Twin Peaks. W sumie – dalej lata 90. na pełnej, tylko pozbawione lukru. I na granicy pastiszu. Najwspanialsze w nowej wersji In These Jeans Ginuwine’a, idącej w New Age, wykorzystującej dźwięki otoczenia i najstaranniej nagranej. Bo duża część tego, co tu przygotował dość łatwo nudzący się Gendel, to – jak już wspomniałem wyżej – szkice. Czasem prowokujące nie tylko siermiężnością, ale nawet technicznymi niedociągnięciami jego saksofonowych partii (Let Me Love You czy I Wanna Know) – choć, trzeba przyznać, saksofon sopranowy sprawdza się w tej konwencji jak rzadko. 

Jak już chyba gdzieś pisałem, Gendel to trochę taki młodszy brat Marcina Maseckiego: bierze, co oczywiste, i zamienia w nieoczywiste, a surowości brzmienia się nie wstydzi. Stanowiliby znakomity duet albo też duet niemożliwy, bo być może dwóch tego typu kreatywnych muzyków to o jednego za dużo i pomysły byłyby trudne do pogodzenia. Ale piszę to nie dlatego, żeby Cookup był taki fascynujący. Szczerze mówiąc, nie jest. Za to Sam Gendel po tej płycie dalej jest fascynującą postacią. Wyobraźmy sobie tylko jego pomysł przeniesiony w polskie realia: krajowy radiowy pop z przełomu wieków, nierzadko inspirowany soulem i kalkujący tamte amerykańskie wzorce, zdekonstruowany dziś przez najtęższych i najbardziej utalentowanych instrumentalistów młodego jazzowego pokolenia? Do wczoraj nie wiedziałem, jak bardzo tego potrzebuję. No więc jest robota. Niekoniecznie dla Maseckiego, ale na pewno nie ma co oczekiwać, że zrobi to za nas Sam Gendel.

SAM GENDEL Cookup, Nonesuch 2023