Beyonce nie wygrała wszystkiego, ale rekord pobiła

Nie ma czegoś takiego jak najlepsza muzyka – powiedział laureat Grammy w kategorii Album roku. Powiedział, bo nie była to ani Beyoncé, ani Adele. Ta druga tym razem odebrała tylko jedną statuetkę (w kategorii Najlepsze wykonanie muzyki pop), ta pierwsza cztery, ale żadnej z najważniejszych. Tyle że Beyoncé nie przyjechała po zwycięstwo, ale po rekord. Nagroda w kategorii Najlepszy album muzyki tanecznej/elektronicznej za Renaissance przypieczętowała jej zwycięstwo w zestawieniu wszech czasów: z 32 statuetkami wyprzedziła w ten sposób od lat niepokonanego rekordzistę Grammy, dyrygenta Georga Soltiego, dziękując środowisku queerowemu za zbudowanie konwencji, z której korzystała. Dla różnorodności prezentowanej na wczorajszej gali w Los Angeles muzyki to pewnie nawet lepiej. W kategoriach uznawanych za najważniejsze zwyciężyli Harry Styles (wspomniany już Album roku), Lizzo (Nagranie roku i najbardziej żywiołowa reakcja), Bonnie Raitt (za Piosenkę roku, dość jednak niespodziewanie) i Samara Joy (Najlepszy nowy artysta/artystka). Werdyktami w czterech głównych kategoriach rządził chaos – napisała krytyczka „New York Timesa” Lindsay Zoladz. Dodałbym do tego, że wyglądało, jak gdyby ktoś wyliczył Beyoncé, ile potrzebuje do rekordu (który z pewnością jeszcze wyśrubuje, mało kto wylicza, że wspólnie z Jayem-Z mają 56 statuetek – nie do pobicia w kategorii showbizowych par), a resztę rozdał możliwie demokratycznie. Z czterema zwycięstwami w tegorocznej klasyfikacji zwyciężyli Beyoncé i… gospelowa grupa Maverick City Music. Grammy nie zdobył za to Jakub Józef Orliński, nominowany wspólnie z resztą wykonawców opery Eurydyka Matthew Aucoina z Metropolitan Opera.      

Biorąc pod uwagę olbrzymią popularność albumu Renaissance w zestawieniach płyt roku 2022, mimo wszystko wyniki Grammy były dość zaskakujące. Ale do rezultatów tej klasyfikacji warto podchodzić, tak jak sugeruje Harry Styles, z pewnym dystansem. Pamiętajmy, że w ciągu 65 edycji nagrody więcej było pewnie mniejszych lub większych potknięć niż sprawiedliwych historycznie werdyktów. U2 odbierali Grammy za drugorzędne z tej perspektywy How to Dismantle an Atomic Bomb, kiedy Kanye West, wtedy autor Late Registration, odchodził z kwitkiem. Lionel Richie wygrywał z Prince’em. A Steely Dan z Kid A Radiohead – i to nie w czasach swoich najlepszych nagrań, tylko w roku 2001. A Jethro Tull odebrali pierwszą w historii statuetkę za płytę z ciężkim rockiem Metallice. Beatlesi zdobyli łącznie tylko siedem Grammy – dwukrotnie mniej niż bluegrassowa grupa Union Station (znacie?). I mniej niż The Manhattan Transfer. Legendarny album Pet Sounds grupy The Beach Boys nie był nawet nominowany. W kategoriach jazzowych Grammy zwykle nawet nie bywały blisko jakiejkolwiek wiarygodności i opiniotwórczości. 

Błyski ironii historii były i w tym roku – grupa Wilco dostała dwie nagrody w kategoriach nagrań historycznych za specjalne wydanie płyty Yankee Hotel Foxtrot na 20-lecie. Łatwo sprawdzić, że oryginalnie album został na Grammy zignorowany. A kiedy producent Andrew Watt wyszedł dziękować za Grammy (łącznie były dwie) za album Ozzy’ego Osbourne’a, opisał Jeffa Becka jako najlepszego żyjącego gitarzystę

Sympatyczne wrażenie zrobiły Wet Leg, uhonorowane od razu – przy okazji debiutu – w dwóch kategoriach muzyki alternatywnej. Ważny był show pionierów hip hop z okazji nadchodzącego 50-lecia tego nurtu. Poruszający – występ Arooj Aftab i Anoushki Shankar, jeszcze na poprzedzającej tę właściwą galę uroczystości Grammy Premiere, gdzie nagrody wręcza się szybko, a kategorie zmieniają się jak w kalejdoskopie – w końcu jest ich dziś już łącznie 91. Wybory są w większości oczywiście bezpieczne, dyktowane pozycją artystów w amerykańskim show biznesie. Ale nawet jeśli to tylko wycinek tego, co się nagrywa, i daleko od tego, co stale tu opisuję, ta panorama muzyki okazuje się i tak zaskakująco szeroka. I różnorodność, a nie rywalizacja Beyoncé z Adele, wydawała się tym razem głównym tropem. Może to i lepiej.