Pamiętnik starego subiektywisty
Zwykle o tej porze (raz lepiej, raz gorzej) odnoszę się do Paszportów POLITYKI, których kolejna edycja już jutro – i gorąco na nią zapraszam. A czy zaspokoi oczekiwania wszystkich? Brałem udział w głosowaniach na różne nagrody i w różnych branżowych plebiscytach, i mogę o nich powiedzieć jedno: nigdy nie przynoszą tak oczekiwanej stuprocentowej ulgi i przekonania, że oto stała się sprawiedliwość i wygrali ci, którzy na to najbardziej zasłużyli. Myślałem o tym choćby w sobotę, słuchając długiej improwizacji w Wolskim Centrum Kultury. Fantastycznie grał Mikołaj Trzaska, nie po raz pierwszy, a to jedna z tych postaci na polskiej scenie, które z nagrodami mijały się najczęściej i najmniej sprawiedliwie. Owszem, dostał ładnych parę laurów za muzykę do filmów Wojtka Smarzowskiego, ale inne (w tym Paszporty) mają go na sumieniu – a i bez niego tych wyrzutów sumienia ich niemało, tegoroczna trzydziesta rocznica uruchomienia tej nagrody to był dla nas ciekawy moment podsumowań. Razem z Trzaską grała znakomicie cała grupa Ślina z kolejną saksofonistką Matyldą Gerber na froncie. To też świetna kandydatka do wielu, choćby środowiskowych nagród, które na razie jakoś masowo nie przychodzą. Te co większe kulturalne laury w ogóle rzadko zaglądają w te rejony. Potrafię nawet powiedzieć dlaczego.
Oczywiście najważniejsze jest to, że każdy ma swoją hierarchię w tej dziedzinie. Tego typu sądy są skrajnie subiektywne. Vox populi, gdy już dopuścimy do konkursu publiczności, jest z kolei przewidywalny i uśrednia gusta, forując artystów ze wspólnego mianownika. Nie widzę w tym wiele sensu, bo widać to już w statystykach streamingu i wynikach OLiS-u. A to wszystko pośrodku? Głosowania krytyków? Wewnątrzredakcyjne plebiscyty bywają ciekawe, gdy weźmie w nich udział kilkoro uczestników, ale zwiększanie ich liczby wcale nie prowadzi do jakiejś sprawiedliwej obiektywizacji. Nawet na poziomie dwudziestki czy trzydziestki głosujących daje to już wynik tak samo uśredniony jak te rynkowe. I znowu na szczycie wyjdą Sanah i Dawid Podsiadło, choćby nawet w pojedynkę ci głosujący się od nich odcinali. Nie dlatego, że tych artystów koniecznie uwielbiają, ale dlatego, że znają i prawdopodobnie słyszeli ich, choćby przypadkiem, wszyscy. A improwizujący zespół Ślina, jakaś wyróżniająca się kapela deathmetalowa czy undergroundowy raper przez część uczestników pozostaną przez cały rok niedostrzeżeni. Albo zwyczajnie nie są estetycznie w ich guście. Nawet plebiscyty środowiskowych redakcji – jak „The Wire” – ciążą ku pewnemu wspólnemu mianownikowi. Stąd łatwiej je wygrać piosenkowej płycie Lucrecii Dalt niż albumowi, dajmy na to, Kali Malone. Próba obiektywizacji nawet w takiej sytuacji zamienia się szybko w proste uśrednianie gustów. Coraz częściej łapie się na tym, że bardziej mnie ciekawią subiektywne wybory każdego z nas.
Siedem lat temu podczas konferencji prasowej wicepremiera Glińskiego dostałem od bohatera spotkania życzenia: więcej obiektywizmu. Opisywałem wtedy sprawę także tu, na blogu. Po siedmiu latach jestem – mam wrażenie – mądrzejszy o pewien dystans. A co jeśli te życzenia trzeba było wziąć za dobrą monetę? Zarzucanie dziennikarzowi nieobiektywności to z jednej strony coś, za co można wytoczyć cywilną sprawę o zniesławienie. Ale zarazem – może wcale nie takie straszne życzenia? W końcu w tym, co tu robię, rzadko chodzi o obiektywizowanie.
Pofilozofowałem autotematycznie, ale tylko dlatego, że mam dziś muzyczny zestaw bardzo wyjątkowy i dość – na razie przynajmniej – przeoczony. Bo choć jeszcze niedawno masowo sam ekscytowałem się Dziadami na Mickiewicza, to przegapiłem zrealizowaną w tym samym miejscu, w warszawskim Szklanym Domu (to dom mieszkalny, a nie dom kultury – choć mieszkają tam widać dość kulturalni ludzie), Królową Śniegu. Rytuał rozmrażania serc. Utwory napisane do tego przedstawienia przez jego kierownika muzycznego Bartosza Webera (Baaba, MIR, Mitch & Mitch) i Aleksandrę Cieślak (teksty) właśnie się ukazały na płycie projektu DOM.
Rzecz jest dość wyjątkowa na poziomie listy gości, która wykorzystuje jeszcze siłę pospolitego ruszenia z czasów Strajku Kobiet. Spójrzmy na samą stronę wokalną: Gaba Kulka, Natalia Przybysz, Maniucha Bikont, Olga Mysłowska, Joanna Halszka Sokołowska, Czesław Mozil. Ma rzecz społeczny charakter, ale ten charakter nie dociąża programu płyty, dużo na niej instrumentalnej jakości i całkiem pogodnych zaskoczeń. Partie instrumentów dętych w Produktywności z Mozilem. Niezachodnia rytmika w świetnie zaśpiewanym przez Kulkę San Pedro. Fuzja prostego groove’u w stylu Moondoga i niesamowitej słowiańszczyzny w hipnotyzującym Niebie. I właściwie wszystko w fenomenalnej Tęczy z Maniuchą Bikont oraz Bałwanie z Joanną Halszką Sokołowską – moich dwóch ulubionych fragmentach albumu. Tylko Zapomnieć z syntezatorowym motywem w stylu tematu ze Stranger Things do końca do mnie nie przemawia – choć bardzo lubię wokale Olgi Mysłowskiej i nawet ten fragment lirycznie czemuś tu służy. Wszystko razem podoba mi się z każdym przesłuchaniem coraz bardziej.
Unosi się nad tą płytą klimat jakiegoś szczególnego pośrodkizmu. W dobrym tego słowa znaczeniu. Bo to spotkanie odbywa się w obrębie konwencji zrozumiałej, nietrudnej, piosenkowej, intrygującej, ale nieprzesadzonej aranżacyjnie. Nie jest to jednak przy tym rzecz średnia czy wykalkulowana. Słuszną strategią twórców jest promowanie kolejnych utworów w długich, mniej więcej miesięcznych odstępach. To taki album, który działa i w zestawie, i w podziale na osobne fragmenty. Ale też taki, którego nie pociągnie jeden oczywisty hit. No i taki, gdzie co rusz natykamy się na bohaterkę lub bohatera zasługujących na różne nagrody, których – ze względu na zbyt częste działania na muzycznych poboczach – nie dostaną. Znajdzie to więc pewnie gorących zwolenników. I przejdzie jednak niezauważenie dla całej reszty.
A czy coś z tą całą pułapką uśredniania i subiektywności mogę zrobić? Chyba po prostu robić. Robić to, co umiem, po swojemu, pewnie nieidealnie, ale na tyle dobrze, na ile się da. Ale oczywiście nie jest żadna prawda obiektywna, to też tylko moja opinia.
DOM Dom, Karrot Kommando 2023
Komentarze
Trzaska do Śliny nic nie wnosi. We wcześniejszych projektach kilkuosobowych, może poza tymi najwcześniejszymi, też niewiele miał do dodania.
Dużo ponagrywał tego, ale i tak większość kojarzy go z akompaniacji.
Ale na żywo w Wolskim, było inaczej, tam „trochę pograł”
Odnośnie obiektywizmu, przypomniałem sobie, że autor pracował kiedyś dla czasopisma, które miało na okładce hasło „Jesteśmy subiektywni”. A może w tamtym okresie akurat go nie miało? 😉
Ryuichi Sakamoto – 12 – warto.