Bono o Bono

Był rok 1988, w Wołominie działała w prywatnym domu przegrywalnia płyt na kasety, ja miałem 14 lat. Kompletowałem dyskografię U2, właściciel właśnie sprowadził War na CD – nośniku, który był wciąż przedmiotem marzeń i cudem techniki – i mówi: posłuchaj sobie prosto z płyty. Podał słuchawki. I pewnie po tylu latach można mi uwierzyć, że słyszałem w życiu dużo rzeczy, ale wtedy perkusyjne intro Larry’ego Mullena jr. z Sunday Bloody Sunday, w nowej, nieznanej dotąd (mój świat AD 1987 to kasety, radio i tonpressowskie winyle) dynamice, z praktycznie nie-o-bec-nym szumem, było doświadczeniem, które z jakichś powodów w pamięci wypchnęło różne inne. Dlatego kiedy Bono w swojej autobiografii Surrender. 40 piosenek, jedna opowieść przez pół rozdziału rozwodzi się nad geniuszem tego intra – nad tym, że w wojennym klimacie tej piosenki dotykającej ważnego momentu konfliktu w Irlandii Północnej robiła za „hook”, najważniejszy element – to mu wierzę. W paru innych momentach wiara przychodziła mi trudniej. A o całej książce, która w polskim przekładzie ukaże się za tydzień, napisałem właśnie do papierowej i cyfrowej POLITYKI.

Niniejszy wpis traktuję jako dodatek do tamtego dużego tekstu – kilka uwag dla wtajemniczonych. Książka zawiera wspomnienia Bono spisywane po operacji serca i pierwszym poważnym zderzeniu z własną śmiertelnością. Spisywane w 40 rozdziałach, które są zarazem tworzone – z mniejszą lub większą konsekwencją – jako historie piosenek. Od razu zaznaczę, że nie ma wśród nich New Year’s Day, nie ma opowieści o fascynacji Solidarnością ani opisów wspaniałych fanów z Polski, którzy na koncertach zamieniają się w wielką flagę. W praktyce w ogóle nas tu nie ma – poza tym, że Bono podróżuje przez Polskę w drodze do Kijowa, gdzie ma dać spontaniczny koncert dla chroniącej się w metrze przed rosyjskimi atakami ludności. No i poza epizodem z papieżem, który świetnie znamy. Od razu też zgaszę entuzjazm tych, którzy chcieliby się dowiedzieć, co Bono – bardziej chrześcijanin w stylu pierwszych chrześcijan niż katolik – myślał tak naprawdę o Janie Pawle II. Lider U2 w opisach swoich spotkań z wielkimi tego świata pozostaje dyplomatą. To nie są wspomnienia Keitha Richardsa.

Od Richardsa dużo różni ten życiorys także pod względem obyczajowym. Historia U2 to dzieje względnie grzecznych chłopców, którzy modlą się przed koncertami, a czasem i po nich. Sporo jest o wierze, mało o Kościele, z którym – jako członkowie wspólnoty religijnej Shalom – nie mają dużych związków. Ale to również historia dorastania w Irlandii w czasach dość burzliwych. W roku 1974, kiedy sam się urodziłem, Bono miał 14 lat i pewnego dnia wyjątkowo nie zatrzymał się przed witryną ulubionego sklepu z płytami, bo w Dublinie był strajk komunikacji miejskiej i jechał do szkoły inną trasą, na rowerze. A tego dnia wybuchł ukryty w samochodzie ładunek (jedna z trzech eksplozji, które miały miejsce w różnych miejscach w mieście) i doszło do ulicznej masakry. Bad to piosenka o koledze, który tę masakrę oglądał na własne oczy i skończył nie jako bohater popkultury, tylko jako heroinista.    

Surrender bardzo ciekawie splata wątki dotyczące konfliktu religijnego w Irlandii Północnej, każąc w nim szukać czegoś, co zwróciło na U2 uwagę całego świata. I pokazuje Bono (jako młody chłopak chciał zostać korespondentem wojennym, interesowała go polityka, podobnie jak jego żonę Alison) w roli dobrze grającego tym wizerunkiem lidera – prowadzi czytelnika aż do porozumienia wielkopiątkowego i sceny, gdy to U2 grają koncert na rzecz pokoju między stronami irlandzkiego konfliktu i to Bono unosi w pamiętnym geście podnosi ręce Davida Trimble’a i Johna Hume’a, liderów dwóch przeciwstawnych obozów politycznych. Wiemy, że odtworzył w ten sposób gest Boba Marleya ze słynnego „rozjemczego” zdjęcia z politykami na Jamajce. Ale nie wiedziałem – przyznaję – że niedługo wcześniej lider U2 spędzał miesiąc miodowy na Jamajce w GoldenEye, domu, w którym Ian Fleming pisał książki o Bondzie, a który należał później do szefa wytwórni Island Chrisa Blackwella. Przydaje się też pierwsze doświadczenie pracy z Brianem Eno, który – jak wiadomo – jest niezłym katalizatorem pomysłów i który każe Bono zdefiniować siebie jako artystę. W pewnym stopniu uświadamia mu podczas sesji, że powinien iść tą ścieżką.  

Odkryciem jest dla mnie wątek przyjaźni z Michaelem Hutchence’em – nie wiedziałem, że byli z Bono tak blisko. Rewelacją są też równoległe losy U2 i Virgin Prunes, zespołu, którego najlepsza płyta właśnie doczekała się wznowienia, a który nigdy nie zdobył takiej popularności jak Bono i koledzy, mimo że Gavin Friday był dla U2 ważnym punktem odniesienia i bodaj najbardziej rockandrollową postacią z całej paczki. Wychodzi na to, że główną przewagą U2 był Paul McGuinness – obraz człowieka momentami niezbyt łatwego, ale wizjonera wyziera z zebranych tu anegdot, których zawartością nie chcę nikomu psuć przyjemności z lektury. W każdym razie muzycznie zespół bardzo długa szuka – i to widać w książce po różnych zabiegach brzmieniowych, opisach pracy z kolejnymi producentami – swojego odbicia. Początek to fascynacja Sex Pistols (tylko zastanawiali się – jako wierzący – czy ten antychryst z tekstu to tak na poważnie), a potem Joy Division i Ianem Curtisem. To mi przypomniało, żeby zajrzeć do innej książki (dużo lepiej napisanej, prawdę mówiąc), czyli Podrzyj to, wyrzuć… Simona Reynoldsa, gdzie (cytuję za polskim wydaniem Krytyki Politycznej) Tony Wilson opowiadał: „Dwa miesiące po śmierci Iana jakiś promotor przyprowadził ich do mojego biura w Granada TV. Pamiętam, że Bono siedział przy moim biurku i mówił, że jest mu strasznie smutno z powodu śmierci Iana i że czuje się nią naprawdę dotknięty… Mówił, że Ian był pierwszym wokalistą jego pokolenia, a on, Bono, wiedział, że już na zawsze pozostanie numerem drugim!” – śmieje się Wilson. – „Powiedział też coś innego: «Teraz, gdy już go nie ma, obiecuję, że zrobię to dla niego». No, może nie brzmiało to tak głupio, ale było w tym guście!”.

Styl Martina Hannetta (próbowali współpracy z nim na samym początku) nie przyniósł im sławy. Tę przyniosła żarliwość, tematy polityczne i społeczne oraz efekt Memory Man sprowadzony przez The Edge’a na sesje. A potem stworzenie – z pomocą McGuinnessa – objazdowego supershow i stadionowość wpisana w DNA tej formacji. Tu raz jeszcze odwołam się do cytatu z Bono znalezionego przez Reynoldsa: Jeśli będziemy trzymać się małych klubów, ograniczymy swoje umysły i zaczniemy grać małą muzykę. Szkoda, że cała książka Surrender – detaliczna, ale też bardzo dyplomatyczna – nie poszła w te okolice tak zgrabnej autoanalizy. Za to świetnie nadaje się do czytania z towarzyszącą jej playlistą, którą poniżej wklejam.