Za dobre

Dwa lata temu pisałem o płycie Thundercata, na której moją uwagę zwrócił wtedy szczególnie utwór I Love Louis Cole. Opowiadał najpewniej o imprezie, na której bawiło się dwóch autorów kawałka (drugim był oczywiście sam Cole), a która wymknęła się spod kontroli. Co mi się w samej kompozycji – nie pierwszej napisanej przez tych panów wspólnie – tak podobało? Brzmiała jak muzyka pop zerwana ze smyczy, pędząca na złamanie karku w kolejnych zmianach akordów niczym te melodyjne soundtracki ze starych gier wideo towarzyszące nieprawdopodobnym ewolucjom ludzików na ekranie. Teraz, podczas słuchania najnowszej autorskiej płyty Louisa Cole’a, jestem bliski wykrzyczenia tytułu tamtej piosenki.     

Pod względem średniego tempa Cole trochę tu zwolnił. Choć wszyscy, którzy śledzili fenomenalne single musieli zwrócić uwagę na funkowe I’m Tight idące w stronę Prince’a. Albo paradoksalne Not Needed Anymore – delikatny utwór oparty na partiach gitary akustycznej, w którym jednak ta galopada akordów była. Na płycie znajdą jeszcze – z tych mocniejszych akcentów – Bitches, jeden z nielicznych fragmentów instrumentalnych w tym długim programie.  Utwór nagrany z saksofonistą Samem Gendelem (który notabene wydał w ten sam piątek swój nowy autorski album), który – podobnie jak jeszcze kilkoro gości należy do środowiska młodych superzdolnych instrumentalistów z Kalifornii. Cole też zaczął jako podziwiany przez gwiazdy wymiatacz z internetu. Quality Over Opinion to płyta, która – mam nadzieję – przyniesie i jemu samemu zasłużony gwiazdorski status. „Gwiazda YouTube’a” to już na pewno za wąski opis tego kompozytora, wokalisty i multiinstrumentalisty. 

Album zawiera prawdopodobnie najlepszą balladę roku, czyli Let It Happen. A tych robiących wrażenie nagrań, potencjalnych singli, jest więcej – bo i True Love, i Forgetting, i Don’t Care z Genevieve Artadi (czyli duet Knower znowu razem). W większości lekkich, niezbyt szybkich w tempie, soulujących, pozytywnych, mocno erotycznych (jest tu trochę nawiązań do miłości francuskiej, ale to nie wyczerpuje tematu) i dość przy tym romantycznych, czasem zaskakujących (Cole lubi szokować, np. elementami noise’u w Let Me Snack), ale też często minimalistycznych, eksponujących falsetowy śpiewa Cole’a. Nie wszystkim się ta barwa podoba, nie wszyscy zresztą – nawet spośród tych, którzy chwalili single – rozpływają się nad całym albumem. Bo długi i nierówny. Z mojej perspektywy to najlepszy album w solowym dorobku Cole’a. I jestem realistą: nie oczekuję, by coś lepszego w tej dziedzinie szeroko rozumianego, atrakcyjnego, piosenkowego mainstreamu miało się ukazać do końca roku. Zastanawiam się też, czy to całe zmęczenie rozmiarami płyty to nie dlatego, że za dobra.

Tego dobra jest tu rzeczywiście trochę za dużo. A klasa najlepszych kompozycji na płycie jest tak wysoka, że spycha te nieco gorsze daleko na drugi plan. I tak utwory, które prawdopodobnie – zebrane na osobnym wydawnictwie – dałyby płytę mocno powyżej przeciętnej, tutaj, przy 70 minutach i 20 punktach programu, mogą się nawet wydawać kulą u nogi. Paradoksalnie warto ich posłuchać osobno, poza całą resztą płyty. Ale nawet w tych najsłabszych momentach (może z jednym czy dwoma wyjątkami) piosenki Cole’a mają błysk i jakość wielkich popowych superprodukcji z lat 80.  Skądinąd – co za fantastyczne czasy, kiedy tego typu przedsięwzięcie można zrealizować bez Quincy’ego Jonesa, bez studiów za miliony, w gronie przyjaciół i pod szyldem niezależnej wytwórni. 

LOUIS COLE Quality Over Opinion, Brainfeeder 2022