Wczoraj radykalne, dziś popularne

Każda muzyka radykalna może się stać powszechnie akceptowana, często nawet popularna, potrzeba na to tylko odpowiednio dużo czasu. Strawiński w końcu stał się klasykiem, choć początki nie były obiecujące. Sonorystyczne ekscesy Pendereckiego oswoiły filmowe horrory. Minimalistów gra się na okrągło (choć ciągle Glass ma łatwiej niż Reich, ostatnio odbyłem ciekawą rozmowę na ten temat na miłym spotkaniu towarzyskim). Ornette Coleman, niegdyś pobity w Luizjanie przez grupę muzyków-konkurentów (są różne wersje tej historii, ale większość mówi o tym, że za przełamywanie kanonu w grze na saksofonie), pod koniec życia grał w drogich klubach na całym świecie dla mieszczańskiej publiczności, ciesząc się powszechnym uznaniem. Metallica z lat 80. zyskała status całkiem bezpiecznej grupy rockowej, choć kiedyś robiła wrażenie buntowniczego ekscesu, a moi rodzice, choć wychowani na The Rolling Stones i The Beatles, nie byli skłonni nazywać muzyką nawet piosenek TSA, co dopiero Hetfielda i spółki. Po latach stali się zespołem od hitu z bardzo popularnego serialu o de facto familijnym zasięgu. Zresztą zespoły death- i blackmetalowe też dawno przestały być egzotyczną niszą. O nowym Megadeth pisze z entuzjazmem recenzent „Do Rzeczy”, nawet jeśli zarazem broni i chwali prof. Roszkowskiego (tłumaczącego nazwę Megadeth, w jego zapisie Megadeath, jako Śmierć Na Masową Skalę). Akceptacja estetyki prześcignęła w tym środowisku przemianę światopoglądową. Skądinąd marzę o tym, żeby zobaczyć statystykę frekwencji na niedzielnej mszy katolickiej uczestników koncertów Behemotha, to mogłaby być pasjonująca lektura. Z podobnych powodów Sarah Davachi jest artystką stale recenzowaną w tytułach o dużym zasięgu (jak Pitchfork czy „Uncut”), choć np. sława Pauline Oliveros, do której muzyki się odnosi, w praktyce nie wykraczała poza grono miłośników muzyki współczesnej.         

W tym wypadku droga od startu do całkiem szerokiej rozpoznawalności nie oznaczała większych kompromisów (Davachi nagrywa dla własnej wytwórni, często w domu, zawsze na własnych warunkach) i przebiegła relatywnie szybko (urodzona w Kanadzie, a mieszkająca w USA artystka ma dziś 35 lat i całkiem długą dyskografię na koncie). Kilkunastominutowy utwór z najnowszej płyty En bas tu vois ma na Spotify prawie 60 tys. odtworzeń, czyli tyle, ile ma aktualnie większość utworów z wydanej właśnie przystępnej, opisywanej w piątek płyty Jockstrap. A to chyba oznacza sukces. Szczególnie biorąc pod uwagę stylistykę Davachi: od surowego dość nagrania carillonu, przez dwugłosową formę wokalną stylizowaną na muzykę dawną, elementy kameralistyki współczesnej, aż po utwory organowe. Różnorodny zestaw Two Sisters to dziewięć nagrań i półtorej godziny muzyki, która z rzadka wychodzi z dronowej niszy skrajnego minimalizmu, choć zarazem ocieplają ją te nawiązania do muzyki sprzed wieków – z Hildegardą z Bingen na czele. W utworach organowych – a ta formuła wraca w muzyce Davachi – jesteśmy oczywiście blisko Kali Malone i całej grupy innych eksperymentujących organistek, tyle że Malone to jednak bardzo precyzyjnie budowana forma. Tutaj pod tym względem wszystko wydaje się puszczone na nieco większy żywioł. Swoją drogą – o ile kiedyś w thrash metalu działo się za dużo i za szybko, by ogarnąć całą formę, tu dzieje się za mało i za wolno, by w ogóle zacząć się nad formą utworu zastanawiać. Możliwe? Owszem, odpowiedź tkwi w transie, w jaki wprowadzają nas błyskawicznie najlepsze fragmenty albumu.

No właśnie – najlepsze fragmenty, czyli moim zdaniem dwuczęściowe Icon Studies, utwór, który na tle innych ze swoim złożeniem brzmi niemal barokowo – nie w sensie rozbuchanej formy, tylko skojarzenia znaczeniowego. Dzieje się tu bowiem zaskakująco dużo. Partie organów, fletu basowego i smyczkowego tria w pierwszej części tej kompozycji tworzą przepiękny, masujący zmysł słuchu, wielowarstwowy dron. Jest to rzecz właściwie definicyjna dla nagrań Davachi, która do tej pory najmocniej przekonała mnie na składającej się z krótszych form płycie Cantus, Descant, a po pandemicznej przerwie i rejestracjach własnych z opisywanego na Polifonii Antiphonals stawia na współpracę z szerszą grupą instrumentalistów, prowadząc przy tym poszukiwania w podobnych kierunkach. Na przykład puzonowy En bas tu vois to przykład fascynacji tym samym zjawiskiem, które wykorzystywała Davachi i wcześniej, czyli delikatnym rozstrajaniem dronowych partii, a może już po prostu mikrotonowością. Fascynacji pamiętającej formacyjne czasy, gdy artystka pracowała w Calgary w muzeum instrumentów i mogła w nieskończoność przysłuchiwać się poszczególnym urządzeniom, starym, więc niekoniecznie idealnie trzymającym strój. Tu ta fascynacja przynosi chyba jeszcze bardziej oniryczny efekt niż w poprzednich nagraniach.    

Nie bez kozery zacząłem od popularyzacji. W Polsce Sarah Davachi doczeka się tym razem dość porządnej dystrybucji za sprawą Warp Records (i Sonica, w którego katalogu wyląduje obok bardziej ludycznych formacji niż Jockstrap), czego Two Sisters będą bodaj pierwszym widocznym znakiem (tak się złożyło, że przy okazji poprzedniej płyty narzekałem na służby celne). Muzykę niemal nieskończoną – bo w relacji do innych nurtów dronowe medytacje wydają się trwać wiecznie – też da się wypromować, choć może to potrwać odpowiednio długo. A może już się udało?

SARAH DAVACHI Two Sisters, Late Music 2022