Nie będzie już Pogodno

Śmierć Jacka Szymkiewicza, lepiej znanego jako Budyń, wydaje się czymś niewiarygodnym, a nawet zupełnie absurdalnym, niczym fragment któregoś z jego tekstów. Ale wiadomość opublikowana nad ranem przez żonę artysty nie znika – Szymkiewicz, założyciel Pogodno, współtwórca duetu Babu Król, artysta nagrywający solo, gitarzysta, świetny, niezwykle charakterystyczny wokalista i – może nawet przede wszystkim – wyjątkowy autor tekstów piosenek, pełen językowej wyobraźni i odwagi, pisujący także dla innych, zmarł w wieku 47 lat. Kilkanaście godzin po ogłoszeniu rozpoczęcia działalności pod nowym szyldem – w formacji Monofon. Jedyne, co w tej sytuacji wydaje się choć odrobinę pocieszające, to nagłówki w całej prasie, na której łamy Szymkiewicz wraz z Pogodno przebijał się dość długo. Od czasu powstania tej grupy w Szczecinie w roku 1996 jej liderowi udało się bardzo dużo.   

Pogodno było zespołem trudnej epoki przejściowej, weszli na scenę na przełomie wieków, w okresie dla muzyki rockowej w Polsce bardzo słabym. I w czasach, kiedy uwaga publiczności była gdzie indziej – przy scenie klubowej i rozwijającym się hip-hopie. W ich muzyce było wiele elementów odświeżających – motoryka postrockowa, zainteresowanie różnie rozumianą (to się z czasem zmieniało) psychodeliczną formą, duża ekspresja, nawet przesadna, nonszalancja stylistyczna, a do tego demonstracyjnie oszczędny charakter tekstów. To, czym błysnął Szymkiewicz – bo bezapelacyjnie to on przyciągał uwagę najmocniej – to gry słowne i słynne jednolinijkowce. Pani w obuwniczym miała taki ruch, że aż się jej buty rozeszły w Pani w obuwniczym albo – w OrkiestrzeGórniczo-hutnicza orkiestra dęta robi nam paparara (tu był jeszcze refren, niepokojąco aktualny zresztą: A co na to NATO?! / NATO na to nic!). Absurdalne, ale artykułowane z takim przekonaniem i mocą, że przekraczały barierę dziwności i do publiczności w końcu przemówiły. 

Na początku wieku – po publikacji albumów Sejtenik miuzik & romantik loffPogodno gra Fochmanna – grupa Szymkiewicza była największą sensacją koncertową na polskim rynku, nierozpieszczającym wtedy publiczności. Tu znowu znaczenie lidera było kluczowe. Choć zarazem Budyń miał dar przyciągania bardzo ciekawych muzyków, którzy i później sporo znaczyli na krajowej scenie. Przez skład zespołu przeszli m.in. Ania Brachaczek (późniejsza założycielka BiFF), świetna perkusistka Ola Rzepka, grający na klawiszach (później m.in. w Hey) Marcin Zabrocki, stałym członkiem Pogodno był także jeden z czołowych polskich producentów nagrań Marcin Macuk.  

Dla mnie Pogodno to zespół wielu osobistych przełomów. Miałem przyjemność i zaszczyt zapowiadać ich wejście na rynek w starej „Machinie” w rubryce Nadzieje. Opowiadali o graniu solówek na gitarowych wtykach typu „jack” w grywanym wtedy na żywo coverze Boys Don’t Cry i śpiewaniu przez wzmacniacz gitarowy. O Szczecinie, z którego bliżej do Berlina niż Warszawy – co pewnie miało znaczenie w pierwszych latach Pogodno, także dla brzmienia tej grupy. Szymkiewicz narzekał na problemy z definicją ich muzyki, z którymi zresztą zmagał się do końca. Bo przecież parokrotnie dokonywał dość gwałtownych muzycznie zwrotów. Później ważna dla mnie płyta Pielgrzymka psów (ciągle niedostępna w streamingu, podobnie jak te pierwsze albumy) towarzyszyła mi, gdy zaczynałem pracę w Polskim Radiu. Na Polifonii pisałem szerzej m.in. o albumie Wasza wspaniałość oraz o reedycji debiutu grupy. Nie byłem wielkim fanem wszystkich przedsięwzięć Budynia poza Pogodno, ale był niesłychanie istotnym punktem odniesienia na polskiej scenie, a przy tym bardzo serdecznym człowiekiem i – co nabiera w takich momentach dość ponurego znaczenia – moim rówieśnikiem. 

Zmarł z przyczyn naturalnych (jak na Twitterze poinformował znający go bliżej dziennikarz Jacek Nizinkiewicz). Ale i tak to wypisanie się z tego świata po ogłoszeniu nowego przedsięwzięcia robi wrażenie jakiegoś gestu pełnego absurdu albo artystycznej nonszalancji – przy całym swoim żałobnym wymiarze. Bardzo się cieszę, że mogłem śledzić działania artystyczne Szymkiewicza od samego początku. Bardzo mi przykro, że do samego końca.