W pałacu na kacu, czyli marzenia do spełnienia

Płyta, o której nie powinienem pisać, chociaż bardzo ciekawa. Całkiem też ważna, choć nie całkiem udana. I z gatunku takich, które nie bardzo się mogą nadawać dla czterdziestoparoletnich słuchaczy Swans, za to dałoby się z nich wycisnąć materiał na pracę doktorską. Weźmy warstwę językową: tu na przykład pewnym odkryciem może być fakt, że grube słowo opisujące żeński organ płciowy stało się po latach bardziej uniwersalne niż odpowiedni termin opisujący organ męski. Albo warstwę socjologiczną: jeśli wywieziecie kilkunastu mężczyzn na (kolejny zresztą – był już pierwszy Hotel Maffija sprzed dwóch lat) wyjazd integracyjny połączony z nagrywaniem płyty i klipów, to wyjdą z tego używkowe przechwalanki, a potem kac gigant, wyjdzie garść wewnętrznych dowcipów i groźnych porykiwań wobec konkurencji, przeciwników (te głosem grubym, nasrożonym), ale też trochę smutnych westchnień o samotności i prawdziwej miłości, która gdzieś tam czeka (te głosem cienkim, autotune’owanym). Jednym słowem – dużo lepiej i zwięźlej ode mnie opowiedzą wam esencję kolejnego przedsięwzięcia SB MAFFIJI tagi z Rate Your Music: alcohol, hedonistic, sexual, humorous, party, love, drugs, male vocals.   

SB Maffija jest marką dużo mocniejszą niż Polifonia, więc głupio mi tłumaczyć, co znaczy. Ale gdyby ktoś jeszcze nie znał, uproszczę: to superkolektyw raperów zebrany wokół SBM Labelu, który jest domem – jak się okazuje, nie tylko w przenośni – dla takich młodych gwiazd jak Mata (tu jako Skute Bobo), Bedoes, Jan-rapowanie, Janusz Walczuk czy Adi Nowak, a także dla tych starszych, ale też ciągle bardzo młodych, z kierownictwa wytwórni: Solara i Białasa. Czyli już nie Ekipa, a jeszcze nie Marvel Cinematic Universe. Coś pomiędzy – i rośnie, bo tym razem na swoje wspólne przedsięwzięcie – z przenośnym studiem i tym, wszystkim, co tam wwieźli windą towarową – zrealizowali nie w hotelu, tylko w pałacu. Trochę chyba śladem Bedoesa, który wynajął swego czasu pałacyk w Niewieścinie. Kto zresztą ma wynajmować te pałace, jeśli nie rapująca młodzież sukcesu? No, może piłkarze. Z którymi zresztą SBM prowadzi tu zaoczną grę, zwrotką Białasa (Doba hotelowa):

Kupiłem psa, biżuteriera, by bronił każdego mego przyjaciela,
Kupiłem świat i jutro sprzedam, zrobię se z niego tokena.
Budzę się w pałacu, stoję na balkonie i spokojnie patrzę na włości.
Dobrze, że nie muszę jeździć do roboty do Niemiec tak jak Lewandowski. 

„Biżuterier” jest zresztą – że tak zaspoiluję – najzabawniejszym wynalazkiem tego 66-minutowego wydawnictwa obejmującego 20 nagrań z pałacyku, dostępnego już w wersji cyfrowej (także z pakietem wspomnianych klipów), a wkrótce w edycji pudełkowej. Nie to, żeby brakowało tu dystansu – sygnalizowany jest raz za razem. I ta lekkość wynikająca z drobnych żartów o sobie samych (Solar chce więcej linijek, bo rządzi, Nypel, junior w składzie, chce niżej mikrofon – to doceni fandom), włącznie z tym statusem (Dostałem Gucci od kochanej ciotki z USA/ Kupię łańcuchy złote, ale dla mojego psa) broni ten materiał i bywa tu lepiej niż na solowych albumach poszczególnych bohaterów. Moja guilty pleasure to dość naiwne miłosne wyznanie na tle ładnego gitarowego beatu Lanka (Może się ze mną karniesz / Wiem, że to nie lamborghini, ale zapomnijmy / Dziś Płock jest dla mnie jak Los Angeles / A ty pachniesz jak agrest i bez), pewnie najbardziej dziewczęcy z utworów w całym programie i ożywczo trochę wychodzący poza mury tego przyjemnego obozu pracy. Najbardziej krindżowy moment to chyba ten z wklejonego powyżej i oznaczonego teledysku Lawendy, gdzie klimat familijnego ogniska spotyka gangsterską retorykę i rapową estetykę. Męczące są – jak w prawie całym współczesnym polskim rapie – ballady o własnej sławie, włącznie z wątkami wyższościowymi. Bo wprawdzie uczestnicy wycieczki planują na haju wyższe zyski, to już teraz są grupą uprzywilejowaną, która „nic nie musi robić”, bo zarabia na swojej pasji, choć nie do końca wyszła ze szkoły – i te opowieści o nauczycielce czy katechetce z Drogiej pani pachną już mocno klasizmem. Więc nie tylko skunem pachnie w pałacu na kacu

Nie da się jednak ukryć, że 90 proc. tego, co się dzieje w pałacu, dotyczy tego, co dzieje się w pałacu, włącznie z rozterkami, co tu napisać, jadąc na miejsce, a w chwilach desperacji – wartości odżywczych śniadania. Niemal czysty autotematyzm, jak w przedsięwzięciach typu reality show. Gdzie świat zewnętrzny? Mało go – jeśli kiedyś się mówiło, że hip-hop ma nam powiedzieć o Polsce coś, czego nie wiemy, ten mówi głównie o postawie ucieczkowej – SB Maffija to spełniona utopia fajnego życia wyjętego z kontekstu. Nie ma pandemii, temat odpowiedzialności za innych nikogo nie obchodzi, rozmowa o konsekwencjach nie wydaje się seksownym tematem, nie istnieje też wspólnota większa niż koleżeńska. Polska pojawia się jako cel podboju (rozjebiemy całą Polskę), a politycy to co najwyżej jakiś drugorzędny motyw z koszmarów (Zamknijcie pizdy swe, Kaczyński niech ci się przyśni). Zaskakującą puentą okazuje się banalna linijka Nypla z Szansy na sukces: Żyję sobie w snach, tak się toczy moje życie, wy nie żyjecie snach, bo żyjecie zbyt prawdziwie (głupie kurwy).  

Jest jeszcze jeden wymiar całego przedsięwzięcia: organizacyjny. Imponujący, trzeba przyznać. Z samą bardzo poważną produkcją na czele – nagrania wykorzystują różnorodną paletę głosów i możliwości, zrealizowane zostały perfekcyjnie, w szerokiej gamie konwencji: od trapu (Lanek królem Polski, zostawi ją trapowaną – to o jednym z producentów płyty), po dance rodem z radia Eska (Co to za bluza Lanek?) i wreszcie ludowe stylizacje (Bania u Solara, Łyk i buch). Bo rap się zmienił (dużo węższa jest nogawka i myślenie dużo szersze), status materialny też (zmieniłem blok w VOGUE, teraz zmieniam dom w Luwr), ale w stylu zabawy nie zmienia się dużo. Na pytanie, gdzie słuchacze SBM i jego gwiazdy okazaliby się wspólnotą z całą resztą Polaków, odpowiedź jest jednak ta sama, co u Bregovicia i Martyniuka: na bani.   

SB MAFFIJA Hotel Maffija 2, SBM Label 2022