Wznowienie roku już jest

I nie jest to żart z tego, że 2022 będzie reedycją roku 2021. Być może. Żarty z płytą roku w pierwszych tygodniach stycznia też sprawdzają się rzadko i służą głównie powiększaniu zasięgów w sieci. Ten wpis nie jest jednak żartem. Twórczość francuskiego Greka, urodzonego w Rumunii 100 lat temu, a potem uciekającego z rodzinnej Grecji wraz z falą uchodźców – czyli Iannisa Xenakisa – nie bardzo łapie się na definicję żartu. Prawdę mówiąc, trudno o bardziej poważną ofertę. A teraz ta kompozytorska oferta dostępna jest w dużym wycinku na płytach w boksie zatytułowanym Electroacoustic Works i obejmującym tę „elektroniczną” część dorobku autora Metastasis. Czyli – jak dla mnie – najciekawszą. Świetnie znoszącą próbę czasu – m.in. dlatego, że tworzoną dość chłodno, często na bazie koncepcji czysto matematycznych (stąd też dość poważny charakter – mój ulubiony matematyczny dowcip z czasów studenckich Co to jest pochodna imprezy? To ilość alkoholu, który możemy kupić za sprzedane butelki pozostałe po imprezie zrozumiały wydawał się tylko do pewnej ilości alkoholu, a pewnie dopiero powyżej niej mógłby być śmieszny). Eleganckich właśnie w taki sposób, w jaki elegancka bywa dobrze uprawiana matematyka. Bo Xenakis, także inżynier, architekt, do opisywania swoich utworów używał to papieru nutowego, to znów milimetrowego, wykorzystywał wiedzę z zakresu statystyki i probabilistyki. Ale dość tego zniechęcania. Przejdę do rzeczy.   

Eleganckie diagramy i partytury towarzyszą niewielkiej książeczce dołączonej do tego wydawnictwa, wraz z tekstem jego kuratora, Reinholda Friedla. Ale i tak najważniejszy jest nowy miks i mastering. Pierwszy dokonuje (rękami Martina Wurmnesta) nowej stereofonicznej interpretacji tych często wielokanałowych utworów, a drugi (przygotowany przez Rashada Beckera) wydobywa z nagrań całą ich moc i intensywność, które chyba nie były tak ważne dla autorów poprzednich wydań. Łatwiej więc na przykład uwierzyć w fakt, że utwór Bohor (1962), na zarejestrowane na taśmach brzmienia pochodzącego z Laosu khaenu, wschodniej biżuterii, śpiewu i preparowanego fortepianu, wywołał swego taki skandal. A to jeden z tych utworów, które później towarzyszyły we Francji rewolcie roku 1968 i które do dziś działają najmocniej. Gęsty, brudny i dość ponury, wszelkie źródła instrumentalne wykorzystujący w sposób czysto, hm, instrumentalny. Do kreacji pewnej atmosfery czy bardziej nawet przestrzeni dźwiękowej.     

Elektroniczny Xenakis nigdy nie przestał być architektem: jego brzmienia to dźwięki materii. Odgłosy rezonującego metalu, pocieranego szkła czy spalanego węgla drzewnego. Concret PH, drobiazg towarzyszący Expo 1958 w Brukseli w pawilonie, w którym prezentowano (jako główną atrakcję) Poème électronique Edgar Varèse’a, to błysk geniuszu zapowiadającego dopiero nowe tendencje w syntezie dźwięku – podejrzewano tu Xenakisa właśnie o nagrywanie z bliska trzaskającego węgla i spalanie w tym celu drogich mikrofonów. Jak piszą autorzy kompilacji, nigdy tego nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. A to tylko drobiazg i preludium do tego, co się dzieje na długim czasie w pełnych rozmachu kompozycjach w rodzaju Persépolis czy La Legende d’Eer. Noise’owych symfoniach pisanych w czasach, gdy termin noise kojarzył się jeszcze z Russolo albo Varèse’em, a nie z gitarami Lou Reeda czy wizjami Merzbowa. Kilkanaście lat temu, kiedy wspólnie z Jackiem Skolimowskim mieliśmy okazję te pojawiające się w różnych obozach wizje muzyczne ze sobą skonfrontować podczas setu tzw. Radia Jesień (na zaproszenie Warszawskiej Jesieni), zaszokowała mnie ponadczasowość podejścia Xenakisa. 

Na Electroacoustic Works (oficjalna data wydania to 28 stycznia, ale już wysyłają, a nakład ograniczony) czekałem, znając już wydane przez Karlrecords na winylu Persépolis. Jeśli coś tu odkrywałem, to w pierwszej kolejności najpóźniejsze utwory, tworzone już z pomocą sprzętu komputerowego. Słynne glissanda Xenakisa są tu futurystyczne, ale zarazem kosmicznie monstrualne, niekończące się, przerażające (bardziej niż te filmowe Zimmera czy Jóhannssona). Jeśli wcześniej pisano o jego utworach jako przybyszach z obcych planet, to w tych z ostatniej płyty zestawu, pisanych już pod koniec lat 80. i w latach 90., z wykorzystaniem autorskiego narzędzia do graficznego programowania, mamy czystą, a nawet sterylną SF. Generatory liczb losowych w Gendy 3 to jak ekspresyjne wiązanki inwektyw przełożone na język matematyki. Taurhiphanie miało podobno wystraszyć byki, zwierzęta przewidziane do udziału w instalacji w Arles, niszcząc przy tym koncepcję audiowizualnego spektaklu. Nie jest to spatynowana klasyka. Do dziś robi wrażenie dzikość i surowość, na którą współcześnie zwracał uwagę m.in. Alex Ross. Familijne odsłuchy tych utworów mogą przynieść trochę nieplanowanych atrakcji. Już przy Diamorphoses syn przybiegł, uznając, że gram w jakąś efektowną grę wideo. A przy Orient Occident córka stanowczo prosiła, żeby ściszyć.   

Wszystko to jest dla mnie, nie tylko poprzez skojarzenia z architekturą i pracę autora z Le Corbusierem, chyba najbardziej jaskrawym, dumnym i pełnym symbolem modernizmu w muzyce – wizja Xenakisa zakładała instalacje z przestrzennym dźwiękiem, wzbogacone o choreografie lub spektakle świetlne, pole później przejęte, umasowione i zmonetyzowane przez melodyjnych i konwencjonalnych elektroników spod znaku Jeana-Michela Jarre’a. Dziś, kiedy słucham tej futurystycznej muzyki we w sumie prehistorycznych dwóch kanałach (zresztą prawdę mówiąc dziś mało komu ze szczytów list przebojów nawet te dwa kanały do czegokolwiek służą, zasadniczo powoli wracamy do mono), mam wrażenie, że nie tylko się nie posunęliśmy do przodu, ale być może nawet ulegliśmy zbiorowo pewnej degeneracji w dziedzinie wizji. Dlatego jest to zarazem muzyka i trochę z przeszłości, i z przyszłości.  

IANNIS XENAKIS Electroacoustic Works, Karlrecords 2022