Kondo i combo

Z przyjemnością przerwę już ten cykl podsumowań, bo jeśli pisałem niedawno, że są męczące i wolę żyć płytami, które aktualnie się ukazują, z dnia na dzień – nie żartowałem. Drży ręka, żeby napisać coś o jakimś tytule z nowego roku (to jest ten stały moment, kiedy się na pewno coś przeceni, skoro już się tak czeka na nowe odkrycia), ale te z zeszłego ciągle mam lepiej przesłuchane. I o jednym po prostu uczciwość nakazuje napisać kilka słów. To będzie zarazem oda do klubów jako potencjalnych archiwów – bo gdzie byśmy byli, gdyby nie publikowano nagrań zrealizowanych w nowojorskim The Kitchen albo w krakowskiej Alchemii, bo przecież Centralny Dom Qultury doczekał się całej serii nagrań, a do tego jest jeszcze Mózg. 17 grudnia, jeszcze przed świętami, zdążyli wydać nową płytę.     

Bohaterem jest zmarły jesienią 2020 r. japoński trębacz Toshinori Kondo. Znany z projektów z muzykami sceny nowojorskiej, m.in. ze środowiska Billa Laswella, czy choćby świetnej płyty z DJ-em Krushem Ki-Oku, opisujący półżartem swój styl muzyczny jako kon-fusion, z odwagą i w sposób bardzo charakterystyczny przetwarzający elektronicznie brzmienie swojego instrumentu. Dużo grywał w Europie i związków z Polską miał niemało. Występował u nas wielokrotnie (m.in. z Levity Trio, jak mi podpowiada stały czytelnik, był wspólny album Chopin Shuffle), wydał też małą płytę w Bocianie, do której teraz dołącza ta – nieco dłuższa, z polskimi muzykami. Bo w roku 2016 dwukrotnie wystąpił w Mózgu – w warszawskiej filii grał solo i w duecie z Markiem Chołoniewskim podczas cyklu SuperSam+1, a dzień wcześniej improwizował ze składem młodszego pokolenia sceny bydgoskiej. 

Obok gospodarza Mózgu, kontrabasisty Sławka Janickiego, grają tu jego syn Qba (perkusja), Łukasz Jędrzejczak (elektronika), Mikołaj Zieliński (gitara basowa) i Artur Maćkowiak (gitara). Słychać więc ducha Alamedy, czasem zza partii modulowanej trąbki przebija krautrockowa motoryka (Tantō to chyba najlepszy moment koncertu pod względem zespołowego grania). Lecz styl Kondo jest bezdyskusyjnie autorski, na tropach elektrycznego Milesa Davisa i poszukującego Jona Hassella (blisko brzmień tego ostatniego jesteśmy w Za), i dominuje przez większą część tego koncertu. Całość układa się w sposób naturalny, ściągając uwagę już po kilku minutach utworami Mogumi i . Załoga Mózgu – ta sama, która odpowiada za nagrany później album koncertowy z Fredem Frithem Sylvan Trail – okazuje się doskonale elastyczna, do stylu kon-fusion pasuje chyba nawet jeszcze lepiej. Mam wrażenie, że już sami Maćkowiak i młody Janicki mogliby stworzyć z Kondo świetnie funkcjonujące trio. A dobrze zrealizowany album warto sprawdzić jeszcze przed pierwszym wysypem noworocznych premier.      

Muzyka improwizowana to magia danej chwili, aktualnej formy muzyków, reakcji publiczności i brzmienia czterech ścian, w których się to wszystko odbywa. Rzecz nie do odtworzenia później – chyba że ktoś to wyda na płycie. A nawet zarejestruje i umieści w klubowym archiwum. Bo – jak uczy doświadczenie – prawdopodobieństwo, że raz nagrany koncert kiedyś się ukaże, z czasem osiąga wielkość bliską 1. 

MÓZG INJECTORS feat. TOSHINORI KONDO Nemō Dōmo Arigatō, Muzyka z Mózgu 2021