Trzy kompozytorki

Serwis Trzej Kompozytorzy nie istnieje, a pod adresem trzejkompozytorzy.pl – założonym przez publiczny instytut NInA, później przeformatowany w FINA i mocno zdewastowany politycznie – można znaleźć dziś tylko reklamy suplementów diety, a wchodzących witają takie kategorie jak detox, stawy i kości czy prostata. Tyle w kwestii Pendereckiego, Lutosławskiego i Góreckiego, którzy – jako źródło inspiracji – pojawią się momentami i w dzisiejszym wpisie. Tak się bowiem złożyło, że trzy spośród najciekawszych premier płytowych tygodnia to albumy trzech kompozytorek funkcjonujących gdzieś pomiędzy filharmonią a klubem. W strefie, która dzięki sukcesom Hildur Guðnadóttir, a wcześniej Jóhanna Jóhannssona, doczekała się nieco większej uwagi.  

Pierwsza z tych kompozytorek to oczywiście Resina. Czyli Karolina Rec – niedawna bohaterka podkastu POLITYKI, wiolonczelistka o dość nietypowej drodze prowadzącej od formacji Kings Of Caramel, przez kolejne solowe próby, aż po tegoroczne przedsięwzięcie zrealizowane ze wsparciem 23-osobowego chóru 441 Hz. I pod okiem Daniela Rejmera – kto pamięta albumy Bena Frosta, z Aurorą i muzyką do Fortitude na czele, zdaje sobie sprawę z umiejętności Rejmera w dziedzinie kreacji mocnych brzmień. Płytę Speechless wzmocnił paroma efektami wow, choć i wyjściowy materiał, nagrywany przez Michała Kupicza podczas Strajku Kobiet, wsparty potężnymi partiami bębnów Mateusza Rychlickiego (gościnnie jeszcze Magdalena Gajdzica i Michał Fojcik), musiał być potężny. To najpełniejsza, z największym rozmachem stworzona realizacja w dorobku Resiny, a przy tym album bardzo różnorodny – chór bywa tu bohaterem zbiorowym, jak w Failed Myth Simulation, albo w Recall, ale bywa też po prostu tworzywem dźwiękowym, jak w zmierzającym w stronę filmowej estetyki Jóhannssona Darwin’s Finches. Estetycznie w paru momentach rzecz zbliża się też (jak w Horse Tail) właśnie do muzyki Pendereckiego, ale też odwołuje się wprost do noise’u – szczególnie mocno w drugiej części albumu, dla którego szczególnie ważnym momentem, ogniskującym te transformacje smyczkowych brzmień i głosów, wydaje się niezbyt długi utwór Unveiling. On także najlepiej definiuje pozycję, którą zajmuje Resina – alternatywną wobec popularnego zjawiska tzw. modern classical z postacią jego największej gwiazdy Maxa Richtera.   

RESINA Speechless, FatCat 2021 

O ile w wypadku Resiny mieliśmy wiele zapowiedzi zbliżającego się albumu redefiniującego jej brzmienie, to kompletnym zaskoczeniem była dla mnie płyta Olivii Block Innocent Passage in the Territorial Sea. Tu instrumentarium jest bardziej oszczędne: organy, syntezator Organelle, Mellotron (ponoć zepsuty), taśma. Plus grzybki halucynogenne przyjmowane przez chicagowską artystkę podczas pandemicznych lockdownów, które zaowocowały tym właśnie albumem. Axiolite wróży dużo, ale to, co się dzieje później, wychodzi poza ramy powoli rozwijającej się muzyki dronowej. Świetne Great Northern, 34428 brzmi jak próba redefinicji post-rocka. En Echelon  to coś pomiędzy bezlitosną pulsacją Suicide a emocjonującą matematyką Steve’a Reicha. Finałowe Rivers in Reverse wydaje się z kolei fascynującą podróżą w krainę metalicznych pogłosów. Owszem, jest w tym coś z science fiction, którą Block odnalazła w otaczającej nas rzeczywistości. Ale też psychodelicznego doświadczenia charakterystycznego dla szkoły syntezatorowej amerykańskiego Zachodniego Wybrzeża, no i twórców dronowego minimalizmu. Tyle że podane w sposób zaskakująco wręcz kompaktowy i atrakcyjny. To jedna z mniej ambientowych płyt w katalogu Room40, a przy tym rzecz wyraźnie otwarta na szerszą publiczność – zdecydowanie nie do przeoczenia!    

OLIVIA BLOCK Innocent Passage in the Territorial Sea, Room40 2021 

Czwarta autorska płyta Jessiki Moss – skrzypaczki dobrze znanej z licznych przedsięwzięć montrealskiej sceny muzycznej – to niezła klamra dla dzisiejszego wpisu. Bo, podobnie jak Resina, Kanadyjka wykorzystuje tu głos. Choć wprowadzany jest w dalszej części albumu i słabo wyeksponowany. A tym, kim dla Resiny był Daniel Rejmer, tutaj jest miejscowy guru ze studia Hotel2Tango, autor miksu tego albumu Radwan Ghazi Moumneh. Phosphenes to zasadniczo dwa bloki: trzyczęściowa kompozycja Contemplation z melancholijną multiplikacją smyczkowych linii mogłaby trafić do filharmonii – to styl utworów rodem choćby z wieczornych koncertów festiwalu Auksodrone, które łatwo by było zestawiać z kompozycjami XX-wiecznych klasyków. Najmocniejszy gest tego typu w dyskografii Moss. Mnie jednak bardziej przekonują Let Down i Distortion Harbour – ta pierwsza mogłaby teoretycznie trafić nawet na Speechless, druga, wielobarwna, wykorzystująca głos i kontrabasowe partie Thierry’ego Amara, zapewne najmocniej przekona fanów GY!BE czy Silver Mt. Zion. Finałowe Memorizing and Forgetting było już pewnym rozczarowaniem. Jeśli jest w tym melancholijny lament, to mniej przekonujący niż w cyklu Contemplation. Choć cała płyta warta dłuższego przystanku.   

JESSICA MOSS Phosphenes, Constellation 2021