Młody Matczak vs stary Chopin

Żaden weekend tego roku nie pokazał tak dobitnie rywalizacji starych kulturalnych hierarchii z nowymi. I żaden tak dobrze nie zademonstrował względności pojęć takich jak główny nurt i nisza. Na Bemowie, w bodaj największym koncercie polskiego rapu, 42 tys. osób oklaskiwało niedawnego debiutanta i wciąż żółtodzioba, choć profesjonalizującego się szybko – rapera Michała „Matę” Matczaka. W tym czasie na trzech antenach – cyfrowej, telewizyjnej i radiowej – oraz w mieszczącym skromne grono publiki budynku Filharmonii słuchano rówieśników Maty, uczestników pierwszego etapu Konkursu Chopinowskiego. Według starych podziałów byłoby to starcie samego eksportowego centrum naszej kultury z czymś, co długo miało posmak subkulturowego importu. Ale te stare podziały straciły sens. Jedno ma to, czego nie ma drugie. Przekonuję się o tym, czytając wznowioną właśnie książkę Jerzego Waldorffa Wielka gra o fenomenie konkursów chopinowskich, z wątkami obyczajowymi i społecznymi, a z drugiej strony internetowe komentarze publicystów czy literatów – poświęcone jednak w większości Macie. Mimo dużego nagłośnienia w tym samym czasie – premiera Młodego Matczaka zbiegła się w czasie z inauguracją XVIII edycji Konkursu – niezbyt przekładalne na siebie. Osobne – poza może dość śmiałym wątkiem młodzieżowej dyskusji na Twitterze o tym, czy jeśli Young Leosia i Mata przeżyją do wieku Chopinowskiego, to prześcigną go dorobkiem. Bo przecież w światowych statystykach Spotify rządzi wciąż Chopin (5,7 mln słuchaczy w ostatnim miesiącu), dystansując Matę (2,2 mln) i Leosię (1,3 mln). Czy to znaczy, że rap jest już głównym nurtem, czy może jedno i drugie niszą?  

Powyższy wykres trendów Google z ostatnich dni (statyczna wersja sfotografowana w momencie, gdy piszę te słowa, nieco niżej – nie muszę chyba dodawać, że im dalej w historię, tym sytuacja mniej korzystna dla Matczaków) naświetla oczywiście tylko część zjawiska. Sumują się tu poza tym zasięgi dwóch znanych Matczaków. I wykres dla całego świata prezentowałby zupełnie inny rozkład emocji – Matczak jest tam nieznany i raczej nieznany pozostanie. Nie ma za sobą ani historii, ani uniwersalności Chopina. No ale mimo wszystko – wygrać z tym ostatnim wojnę informacyjną na własnych śmieciach w przeddzień konkursu jego imienia to niemałe osiągnięcie.

Jedno i drugie muzyka, ale jedna ma to, czego drugiej brak. Czytelna i prosta narracja Maty powiązana z opisem tu i teraz (m.in. za tę swoistą gazetowość ceni się przecież hip hop), nierzadko błyskotliwym, daje mu władzę nad teraźniejszością. Chopin, bardziej abstrakcyjny, ma przeszłość i chyba dość pewną przyszłość, bo nie zapowiada się na to, żeby się szybko zestarzał. Samplowali go Nas, DJ Shadow i Kaliber 44. Zarazem dziś muzyka Chopina nie jest w stanie wygenerować tak masowego biletowanego wydarzenia. A Mata nie jest w stanie zainteresować publiczności w – dajmy na to – Ameryce czy nawet na Dalekim Wschodzie, doprowadził do mistrzostwa podkręcanie popularności przy szklanym suficie fenomenu lokalnego. Oczywiście nie jest ponadpokoleniowy tak jak Chopin – relacje moich znajomych mówią o młodych ludziach wracających z Bemowa. Z drugiej strony – ci sami młodzi ludzie w większości nie daliby się rodzicom zaciągnąć na koncert z muzyką Chopina. Za to rodzice dali się zaciągnąć na Matę, bo to fenomen na tu i teraz, poza tym generuje – co paradoksalne – większy generacyjny snobizm niż chopinowskie zawody. Facet z portretu kontra kolega z sąsiedztwa. No, prawie, bo jednak dość uprzywilejowany.

 

Chopin to wydarzenie niemal czysto muzyczne. Mata – z całym szacunkiem – jednak głównie kulturowe. W pierwszym chodzi o perfekcję i podążanie śladem dalekiego wzorca, którego nikt już nie może pamiętać, w drugim o good enough i bliskie spotkanie towarzyskie. Mata to król rynku, biletowany koncert (od 79 zł wzwyż) będzie niebawem dostępny online na zamkniętej i płatnej platformie Canal+, Chopin to cesarz domeny publicznej – także w sensie przystępności całkowicie darmowych transmisji (w Filharmonii biletów mało, ale ceny od 20 do 60 zł). Oczywiście, wszyscy się na to składamy. Ponadto Mata to rzecz jasna „jebać PiS” na scenie, a Konkurs Chopinowski (co było widać na konferencji prasowej, na którą minister kultury mógł przyjść bez obaw przed wygwizdaniem) to jedno z niewielu miejsc, w których fundamentalne spory jednak cichną. Mata to Patoreakcja, czyli reakcja na działania prezesa Kurskiego, konkurs – Kurski siedzi na widowni koncertu inauguracyjnego, chociaż wiemy przecież, że prywatnie team Zenek. Jego decyzja o przyjściu na koncert ma być może więcej wspólnego z decyzjami 40-latków, żeby iść na Matę, niż nam się wydaje. 

Choć oczywiście jednak i druga strona ma pewne utrudnienia w odbiorze: Mata to – mimo całego umasowienia zjawiska i przenikania wulgaryzmów do sfery publicznej – jednak explicit content i NSFW. Ale czy aby na pewno Chopin nadaje się w takim razie do słuchania w pracy? Obawiam się, że ten z kolei już nie – a krótka rozmowa z redaktorami z pewnego dużego portalu, którzy znają dobrze profil tzw. szerokiego widza i czytelnika, uświadomiła mi, że uważają Konkurs Chopinowski za kontent anonimowy i zbyt niszowy jak na swoją stronę główną – czasy, gdy raz na pięć lat zdarza się, że taksówkarz wie najlepiej, jak wykonać finał Sonaty b-moll (to za książką Waldorffa), odeszły w przeszłość. Za to Mata miałby szanse zaistnieć na stronie głównej, ale nie bardzo chce się zniżać do wchodzenia na czołówki portali, które pewnie mają w tym momencie mniejszą (lub przynajmniej niewiele większą) klikalność niż jego utwory. W polskojęzycznych mediach społecznościowych – inaczej niż w mediach redagowanych – nie ma już mowy o konkurencji. Tu opowieść o wychodzeniu z rodzinnego domu i aktywnościach seksualnych 21-letniego chłopaka tuż po maturze wygrywa tak, jak tylko można wygrywać w social mediach, zajmując sobą cały feed. Mimo że w swoich czasach mielibyśmy pewnie i osobiste historie o Fryderyku, które przydałyby się do hasztagów bardziej masowych niż #Chopin2020.  

Przesłuchałem oczywiście Młodego Matczaka i myślę sobie, że poza tymi inicjacyjnymi opowieściami o seksie jest jedna linijka z Michała, która mogłaby ilustrować życie Fryderyka:

Muszę się odurzyć, żeby dokańczać kawałki, ej!
Nie mam już siły do walki z tym.

Więc wszystko to to niby znów – jak w tekście Fisza – konfrontacja góry z górą, szczytu ze szczytem, ale te szczyty to z innych gór, a może nawet innych planet. Dwie maso-nisze, albo niszo-masy ludzkie. Dwa centralne punkty odniesienia z tej samej dziedziny, z niewielką częścią wspólną.  Odbieramy w ten sposób rzeczywistość nie w stereo, tylko – jak ktoś ostatnio przytomnie zauważył w jakimś komentarzu do moich notek blogowych – w podwójnym mono. Kanały są lepiej odseparowane niż w sprzęcie audiofilskim, na jaki stać byłoby Matę, gdyby miał kaprys sobie posłuchać Chopina.