Obywatel Czwartego Świata

Pięć dni temu zmarł prawdopodobnie najcichszy z największych muzycznego świata. I jeśli sam przyjąłem wiadomość o śmierci Jona Hassella (1937-2021) w pewnej ciszy, to tylko dlatego, że przypominałem sobie jego nagrania, żeby przygotować dzisiejsze radiowe wspomnienie. Bo często schodzący na drugi plan Hassell – wiele rzeczy przygotowujący we współpracy z innymi, często bardziej rozpoznawalnymi artystami – był autorem muzyki, która nie skakała do gardła. I nie doczekała się bardzo wielkich prezentacji, a masowej ekspozycji – bodaj kilkakrotnie w ciągu ostatniego półwiecza. Tymczasem jego muzyka – na styku minimalizmu, którego był uczniem, awangardy impro/jazzu, ambientu oraz tzw. world music – ma trzy zupełnie wyjątkowe dla mnie cechy:   

Po pierwsze, jest idealnie rozpoznawalna. Zarówno styl gry na trąbce amerykańskiego artysty, jak i sposób komponowania: plastyczny, jak gdyby nakładał na siebie kolejne fale dźwiękowe jak warstwy farby na płótno. Biorą pod uwagę sposób przetwarzania przez niego brzmienia instrumentu, można nawet zaryzykować twierdzenie, że był być może najbardziej rozpoznawalnym brzmieniowo trębaczem ostatniego półwiecza w ogóle.

Po drugie, pozostaje w centrum moich zainteresowań muzycznych. Tu, gdzie krzyżują się wymienione wyżej gatunki. Wyprzedzała przy tym myśl Billa Laswella, z którym minęli się gdzieś podczas sesji On Land. Wykorzystała myśl Briana Eno i La Monte Younga, których Hassell spotkał na swojej drodze ale zarazem była w stanie oba te nurty rozwinąć w autorski sposób. 

Po trzecie wreszcie, niespecjalnie się zestarzała. I mam tu na myśli prawdziwy sens tego określenia: muzyka z ostatniej serii Pentimento (swoją drogą – tytuł od nazwy poprawek na dziele malarskim, wykonywanych przez autora) i z wydanej w 1978 r. autorskiej płyty Vernal Equinox, zaprezentowane obok siebie, będą brzmieć niemal tak samo nowocześnie. 

Jon Hassell raczej przewidywał to, co będzie się działo w muzyce jutro, niż interesował się jej przeszłością lub teraźniejszością. Koncepcja muzyki Czwartego Świata, która pojawiła się w tytule jego duetowej płyty z Eno (jak później twierdził – jego pomysł, ale nazwisko modnego producenta gwarantowało zainteresowanie), oznaczała muzykę przyszłości, nowoczesną, ale z mieszającą się swobodnie plątaniną wpływów afrykańskich czy azjatyckich, a nie współczesną egzotykę. Obejmowała nowe relacje społeczne ery elektronicznej. Z pewnością inspirowana McLuhanowską wizją globalnej wioski, ukuta została na przełomie lat 70. i 80., a materializować się zaczyna w realnym świecie raczej już w XXI wieku. Trochę jak spełnione postulaty retrofuturyzmu. Trochę analogicznie do tego, co proponował choćby Sun Ra, ale w wersji obejmującej wszystkich mieszkańców globu, a nie tylko potomków Afryki. 

Wspólne nagrania z Eno wyprzedzały także późniejsze My Life in the Bush of Ghosts czy inne eksperymenty Davida Byrne’a. Niepozorny Hassell, którego dyskografia jest znana najsłabiej wśród tej trójki muzyków, był wychowankiem Karlheinza Stockhausena i La Monte Younga, grał na trąbce w Theatre Of Eternal Music tego ostatniego, ale zarazem znajdował się momentami w pół drogi do Milesa Davisa i ewidentnie w początkach kariery się autorem Bitches Brew inspirował. Ba, obsesyjnie wykorzystywał na okładkach – aż do śmierci – prace niemieckiego malarza, który także dla Davisa (Bitches Brew) pracował, Matiego Klarweina. Oto 10 płyt Hassella – albo nagranych z jego udziałem – po które warto sięgnąć, żeby się zorientować, kim był. A na koniec jeszcze specjalna playlista.         

JON HASSELL Vernal Equinox (Jon Hassell/Ndeya 1977) Tu lepiej nie spoglądać na piętrzące się dyskografie – Vernal Equinox jest pierwszym autorskim albumem Hassella, o czym świadczą daty sesji nagraniowych (1976-1977), choć często podaje się Earthquake Island jako ten pierwszy.  Na Vernal… kształtuje się też charakterystyczne brzmienie trąbki, na której artysta próbuje oddać charakter śpiewu swojego nauczyciela, charyzmatycznego Pandita Pran Natha. A do tego autor buduje też ciekawy skład, zapraszając do współpracy m.in. perkusistę Nanę Vasconcelosa i multiinstrumentalistę Davida Rosenbooma, także po doświadczeniach Theatre Of Eternal Music. Witają nas też na tej płycie strzępki nagrań terenowych, które i później wplatane będą przez Hassella w kolejne autorskie nagrania. Sam album trafił na listę najlepszych zeszłorocznych reedycji na Polifonii, był też szerzej omawiany w letniej audycji w Dwójce dokładnie przed rokiem.  

JON HASSELL Earthquake Island (Tomato 1978) Jeśli ktoś chce znaleźć relatywnie „zwyczajny” album jazzowy Hassella, to ten, nagrany w towarzystwie czeskiego basisty Miroslava Vitouša i brazylijskiego perkusisty Weather Report Dom Um Romão, może się okazać najlepszym przybliżeniem. Nie jest to płyta wybitna i gdyby pozostawała w dorobku trębacza jedyną, zaliczylibyśmy go pewnie do naśladowców Davisa z okresu po Bitches Brew i przeszlibyśmy nad nim szybko do porządku dziennego. Ale ponieważ wiemy, co było później, łatwiej i na tym albumie wytropić źródła późniejszych pomysłów.  

JON HASSELL/BRIAN ENO Fourth World vol. 1. Possible Musics (EG 1980)
JON HASSELL Fourth World Volume Two: Dream Theory in Malaya (EG 1981) Dwa albumy, które definiują brzmienie Hassella i jego zespołu, swobodnie uzupełniającego trąbkę o perkusjonalia i elektronikę. A przy tym teorię opisywanego wyżej Czwartego Świata. Z pewnością – przy wszystkim sporach między autorami – ważne były umiejętności Eno w zakresie pracy na pętlach dźwiękowych. Na obu płytach imponują też basista Michael Brook oraz perkusiści – Nana Vasconcelos, a jeszcze bardziej chyba grający na drugim albumie Walter Di Maria. O Fourth World vol. 1 pisałem szerzej przy okazji niedawnej reedycji. Śmielsze pod wieloma względami pomysły w tym stylu znajdziemy jednak na kontynuacji, czyli Dream Theory In Malaya, wydanym rok później, miksowanym przez Daniela Lanois i brzmieniowo wciąż nieprawdopodobnie świeżym. 

DAVID SYLVIAN Brilliant Trees (Virgin 1984) Jon Hassell staje się w połowie lat 80. muzykiem rozchwytywanym. Brilliant Trees to tylko przykład. Wcześniej Amerykanin uczestniczy przecież w sesjach On Land Briana Eno, a później – gra u Tears For Fears na Seeds of Love. Na sesje nagraniowe Sylviana wnosi charakterystyczne brzmienie trąbki. Kilka lat później współpracuje z Peterem Gabrielem – gra na soundtracku do filmu Ptasiek, a później na przełomowej Pasji. I w tej ostatniej trudno sobie wyobrazić utwór tytułowy bez udziału Hassella. Wcześniej zagrał na pierwszej edycji zorganizowanego przez Gabriela festiwalu WOMAD. Z kolei później słyszeliśmy Hassella m.in. u Ry Coodera czy Howiego B. A na soundtracku filmu The Million Dollar Hotel – u boku Milli Jovovich i muzyków U2. Kto wie, czy ten ostatni występ nie wyeksponował Hassella najmocniej, choć sam film Wendersa pewnie już wszyscy zapomnieli. 

JON HASSELL Power Spot (ECM 1986) Być może kluczowy moment kariery Hassella, który nagrywa płytę dla wytwórni ECM – w jej złotych latach, gdy gwiazdami oficyny są Keith Jarrett i Jan Garbarek. Teoretycznie powinien błyszczeć, ale sprasowana w produkcji płyta paradoksalnie należy do tych gorzej brzmiących w jego dyskografii. Przynosi znakomite utwory – jak Solaire czy Wing Melodies – a pod sprasowanym dźwiękiem kryje zaskakująco żywiołowe podejście do ambientu, które mogło być później inspiracją dla twórców vapor wave. Ale w całości blednie nawet przy kilku mniej popularnych albumach Hassella. Za to do ECM-u artysta wróci dopiero w XXI wieku. 

JON HASSELL/FARAFINA Flash of the Spirit (Intuition 1988) Zarówno ci, którzy szukają naturalnego rozwoju w muzyce Hassella, jak i ci, którzy odnajdują elektroniczne inspiracje w coraz mocniej przetwarzanym cyfrowo brzmieniu jego trąbki, powinni obowiązkowo sięgnąć po wznowiony niedawno album nagrywany w 1987 (pod okiem Lanois i Eno) z senegalską grupą Farafina. Niedawno wznowiony, przenosi pomysły Hassella w świat afrykańskiej polirytmii. I mógłby powstać wczoraj. Szerzej o tej płycie pisałem tutaj

JON HASSELL Seeing Through Sound (Pentimento Volume Two) (Ndeya 2020) Późny, ostatni w opublikowanej za życia dyskografii i wydany w zeszłym roku album nowej serii Pentimento (o pierwszym woluminie pisałem tutaj), okazał się zaskakująco udany. Hassell po 80-tce doskonale czuł współczesną produkcję, pozostawił na tej płycie jeszcze kilka imponujących nagrań, na czele z finałowym Timeless, niezłą puentą całego dorobku.   

TERRY RILEY In C (Columbia 1968) Słynne nagranie pionierskiego utworu minimal music powstało przed wszystkimi innymi płytami Hassella, ale nie wypadało umieszczać go na początku – w końcu występuje tu tylko jako członek zespołu, grając na trąbce. Z drugiej strony – jeśli ktoś w początkach muzycznej kariery brał udział w tego rodzaju przedsięwzięciu, zdecydowanie wypada to odnotować.