Lot jak u Lotto

Muzycy nie mają dziś dobrze. Szczególnie u nas. Jednocześnie odbywają się przynajmniej dwie istotne akcje: Jesteśmy muzykami, nie celebrytami (tłumacząca, że nie wszyscy należą do wąskiej grupy dobrze zarabiających z tantiem) oraz Otwórzcie koncerty! (tłumacząca, że w tych warunkach danie szansy branży koncertowej byłoby gestem cywilizowanym). Ale w tej trudnej sytuacji przez wiele miesięcy mieli przynajmniej doborowe towarzystwo, w którym znaleźli się choćby tancerze. Nie żebym się szczególnie znał na tej dziedzinie sztuki (za to działa przy serwisie POLITYKI osobny blog taneczny), ale Dana Gingras, współzałożycielka grupy The Holy Body Tattoo wydaje mi się postacią dość bliską, choćby za sprawą współpracy z Tindersticks czy The Tiger Lillies, albo wspólnego występu z Godspeed You! Black Emperor w Edynburgu. Miłe jest już samo to, że tworzy spektakle taneczne nie tyle wyciągając sobie jakiś znany utwór z playlisty, tylko w kooperacji z muzykami. Często wykorzystując przy tym lokalne talenty z Montrealu. Dlatego bardzo bym chciał zobaczyć i u nas Fronterę – choreografię napisaną przez Gingras (już na czele formacji Animals of Distinction) z formacją Fly Pan Am. I wystawianą już pod koniec 2019 roku. W każdym razie fragmenty tej choreografii w prostej scenerii z laserowych świateł i stroboskopów wyglądają obiecująco, a zatytułowana tak samo płyta montrealskiego kwartetu, przez wiele lat uśpionego, brzmi świetnie.  

Powstały po tym uśpieniu album C’est ça sprzed dwóch lat był obiecujący, ale Frontera – opowieść o świecie pełnej kontroli, ograniczonego dostępu, klaustrofobicznych przestrzeni i szpiegowania jednostki – wypada mocniej i pewniej pod względem produkcji, dynamiki, drapieżności, zdecydowania. Fly Pan Am w tej odsłonie to montrealskie brzmienie odarte do kości – hipnotyzującej rytmicznej pulsacji przypominającej nagrania Can i Neu! oraz drobnych syntezatorowych lub gitarowych ornamentów tworzących przestrzeń rodem z typowych płyt post-rocka przełomu wieków. Głównym komponentem tego brzmienia jest praca sekcji rytmicznej, którą tworzą Jean-Sébastien Truchy i Félix Morel. Choć pojedyncze fragmenty – jak ten chóralny w drugiej części Parkour – to ewidentny efekt współpracy w przestrzeni teatru i zarazem sygnał rozmachu, który pojawia się na albumach innych formacji z Montrealu, pozostających jedną rodziną skupioną wokół wytwórni Constellation i studia Hotel2Tango. Choć moim ulubionym fragmentem i tak pozostaje finał części pierwszej Parkour z wokalami o ekspresyjnym, rozpaczliwym wręcz charakterze. 

Ten motoryczny lot Kanadyjczyków ma podobny charakter i trajektorię, co wyczyny Polaków z równie, a nawet bardziej oszczędnych, spartańskich wręcz formacji Lotto czy Dynasonic. Dałoby się z ich wspólnych występów stworzyć ciekawy program na otwartą muzyczną scenę. Podobnie jak te polskie formacje Fly Pan Am skupia się na mocnym brzmieniu, czystości formuły, drobnych zmianach w długim czasie, no i jakości. Może jest bardziej efektowny, ale i polscy muzycy doskonale odnaleźliby się w sytuacji takiej współpracy. Nie wiem tylko, czy mieliby równe szanse – warto przypomnieć, że sceny taneczne już wróciły do pracy, a sale koncertowe i kluby – jeszcze nie. Swoją drogą, gdyby ktoś chciał zobaczyć namiastkę koncertu na scenie, to dziś grają muzyczną Złotą Skałę o Robercie Brylewskim w warszawskim Teatrze Studio, są nawet chyba bilety. Można już więc grać koncerty otwarte dla publiczności, pod warunkiem że nie nazywa się ich koncertami. 

FLY PAN AM Frontera, Constellation 2021, 7-8/10