Dobrze nam, Idzi
Nie chciałbyś działać jak Gilles Peterson? – zapytał mnie ostatnio kolega, zresztą na wizji. No ba. Każdy by chciał nadawać z pomieszczeń własnego minikoncernu medialnego na cały świat nagrania z 30 tys. winyli i zajmować się doradztwem muzycznym 24 godz. na dobę. Słuchać najbardziej funkowych rzeczy na świecie, i jeszcze żeby mu za to płacili. Ale jest tylko jeden Peterson. Choć w wielu osobach: ojciec chrzestny acid jazzu, założyciel Talkin’ Loud, promotor brytyjskiego clubbingu, odkrywca najrzadszych spośród groove’ów, organizator sesji najfajniejszych artystów, obieżyświat, gwiazda BBC6, szef Worldwide FM, twórca Brownswood Records. Zmieniał się tak, jak zmieniały się czasy, a jednocześnie pozostawał sobą. Bo w krajobrazie muzycznym dużo rzeczy się zmienia, tylko nie Gilles Peterson. Nie pamiętam czasów bez Petersona (choć musiałem już poznać czasy bez Johna Peela, innej wielkiej postaci brytyjskiego radia). Ale zaraz, czy aby na pewno wiecie, że to Francuz?
Gilles Jérôme Moehrle – tak się nazywa Peterson, który jest ciągle legalnie Francuzem i nie ma brytyjskiego obywatelstwa (choć mawia, że londyńskie toby nawet przyjął), choć oczywiście od dzieciństwa mieszka w Wielkiej Brytanii. Kłopotliwe imię – bo różnie się czyta po francusku, inaczej w Anglii – to po polsku Idzi. Może mało popularne, ale odtąd będę pisał o Gillesie (albo Gilles’u) per Idzi.
Otóż najnowsze z licznych odkryć Idziego to dla niego właściwie największy od lat powrót do źródeł. Od jakiegoś czasu znowu zajmuje go głównie brytyjska scena jazzowa – przyczynił się do rozwoju tej młodej, ze starą ciągle ma kontakt. Nic dziwnego – zaczynał właśnie w jazzowo-funkowym obiegu, prowadząc audycje nagrywane na kasety i emitowane w nielegalnym radiu. Peterson, jeden z głównych winowajców retromanii we współczesnej muzyce, człowiek, który uwielbia grzebać w przeszłości, wraca w ten sposób do własnych prapoczątków.
Album Aspects grupy STR4TA nie jest bynajmniej jakąś najważniejszą płytą w obszernej dyskografii projektów związanych z londyńskim didżejem. Ale cieszy i rozchmurza jak większość z nich. Peterson zaprosił Jeana-Paula “Bluey” Maunicka (z pochodzenia też Francuza, choć urodzonego na Mauritiusie), żeby odtworzył tu ducha brytyjskiej sceny funkowej z lat 80., granego przez muzyków, którzy uczyli się sami i publikowali w duchu DIY, niczym środowisko punkowe. Maunick wspótworzył Incognito – jedną z ważniejszych grup także w CV Petersona jako promotora, didżeja i wydawcy, w Polsce znaną w latach 90., w dużej mierze dzięki popularnej serii składanek Pozytywne wibracje. I był ponoć pierwszym muzykiem, z którym Peterson, już jako profesjonalny radiowiec, przeprowadzał wywiad. Ale punktem odniesienia dla nowego materiału były mało u nas znane zespoły takie jak Atmosfear (tutaj przykład ich muzyki) czy Central Line (można ich posłuchać tutaj). Charakteryzowały się nieco siermiężną produkcją, a nawet lekko plastikowym brzmieniem, ale za to dużymi pokładami witalności i tanecznej energii.
W praktyce STR4TA, której utwór singlowy Aspects pojawił się jako dość enigmatyczny white label wczesną jesienią ubiegłego roku, to muzycy Incognito – poza Maunickiem grają tu Matt Cooper, Francis Hylton, Paul Booth i Francesco Mendolia. Ale brzmią jak spuszczeni ze smyczy. Nie muszą się tu naginać do piosenkowego formatu, tylko ogrywają różne rejony fascynacji Gillesa Petersona, włącznie z tymi brazylijskimi (Vision 9) czy afrobeatowymi (Kinshasa FC). Choć wokale się tu pojawiają – śpiewa Bluey, w stylu kojarzącym się ze złotą erą acid jazzu i tracklistą Pozytywnych wibracji. Tak jest w Rhythm In Your Mind czy After the Rain. Wokalistą może najwybitniejszym nie jest, ale gitary na tym albumie to majstersztyk. A słucha się tych – ramotliwych miejscami – nagrań ze sporą radością. I z dużym sentymentem. Dobrze mi z tym. Wygląda na to, że estetyka nawiązań do starych nagrań, na której zbudował swoją pozycję Idzi z Londynu, sama spatynowała się na tyle, że można już do niej wracać jako do starej muzyki. W ten sposób 56-letni pan od muzyki może się zainspirować samym sobą z czasów, gdy był 20- albo 30-latkiem. Niezły pomysł na późny etap kariery didżejskiej dla tych, którzy sobie na coś takiego zapracowali. Ale nie czarujmy się – jest tylko taki jeden.
STR4TA Aspects, Brownswood 2021, 7-8/10
Komentarze
DNTEL – the Seas Trees See – warto
Jeden jedyny takiego kalibru, choć djowanie zaczął chyba w podobnym czasie co prawie o dekadę młodszy Robert Luis z Tru Thoughts (16-latek robiący w latach 80-tych własne sety w klubach). Zresztą koledzy, stali za jedną konsoletą, tylko główny nurt zainteresowań trochę inny (o ile coś takiego można by było zdefiniować). Wracając do Gillesa – legendarny człowiek-instytucja, znaleźć się w jego secie to pewnie dla niektórych porównywalnie z otrzymaniem jakiejś statuetki.
A co do STR4TA, trochę na tej płycie faktycznie słychać DIY, choć pewnie takie było założenie, aby można było wczuć się w klimat opisywany przez wydawcę. Niemniej, to chyba tradycyjny kierunek panów (i pań) od muzyki, by wracać do źródeł i odgrzewać zapomniane klimaty (i je wydawać w nowym ujęciu). Nieustający krąg zdarzeń. Jeśli w takiej formie – oby się nigdy nie kończył.
Noga Erez – Kids – warto. Druga płyta. Na debiucie była okładka z blond włosami i eksplorowanie elektroniki. Tym razem włosy ciemne na okładce i zabawa z hip hopem. Gorillaz mogą być dumni, tak mogłaby wyglądać któraś z ich płyt.
Była recenzja i zachwyty innych, ale nie mogę się nie dołączyć. Zszyć elektronikę, jazz i symfoników to niebywała sztuka. I to w jakim stylu. Promises – zdecydowanie warto.
Dodam również, iż wielu współczesnych, a już znaczących muzyków, takich jak Kamasi Washington, Thundercat czy Alfa Mist powołuje się na wpływy brit – funku końca lat 70-tych i początku 80-tych na ich twórczość…