Słowo na niedzielę: adminofaszyzm

Kilka miesięcy temu do Rady Języka Polskiego przyszedł prywatny list: Piszę do Państwa z propozycją nowego słowa, które w użytku jest coraz bardziej powszechne, głównie na grupach zamkniętych na portalu społecznościowym Facebook i niektórych forach internetowych. Tym słowem jest „adminofaszyzm”. Po czym następowała definicja: nadużycie przez administratorów ich kompetencji poprzez wprowadzanie różnych zmian na grupach i forach wbrew większości grupy, która jest nim administrowana. W skrócie: administratorzy coś (lub kogoś) usuwają zamiast zapytać, czy można. Czyli wykonują pracę administratorów, zamiast przeprowadzać sondy. Taka korespondencja rozpatrywana jest oficjalnie, stąd wiadomo dokładnie, co odpowiedziała Rada. A udzieliła prawdopodobnie jedynej możliwej odpowiedzi: że sama nie wprowadza słów do języka, ani nawet do słowników. To pierwsze robią użytkownicy języka – czyli jeśli już adminofaszyzm jest nowym słowem, to po prostu nim jest. A tym drugim – redakcje słowników języka polskiego. Polifonia zajmuje się muzyką, ale ponieważ ma swój oddział językowy, aktualnie działający we wtorkowe poranki w radiowej Dwójce, mogę czasem w niedzielę nawiązać do tego radiowego kącika i dorzucić dwa słowa o jakimś słowie. 

Dziś warto dodać, skąd się cały ten adminofaszyzm wziął. Otóż od niepamiętnych czasów internet nie ma szefa, bo jest – jak wiadomo – siecią zdecentralizowaną, ALE lokalnie obowiązki nadzorcy pełni administrator danej strony, serwera, grupy czy profilu. Zwany w skrócie adminem. Postać otoczoną mnóstwem stereotypów. Podejmuje decyzje, czy coś wrzucić na stronę, czy jednak zostawić w poczekalni. Próbuje ukarać za trollowanie, spamowanie lub obrażanie innych. Odpowiada na pytania (U mnie działa). W memach wyśmiewana bywa jego moc sprawcza: z jednej strony jest demiurgiem, z drugiej – być może słabo opłacanym pracownikiem siedzącym po nocach i zmuszonym do przeglądania wszystkiego, co ludzie piszą i wysyłają. Stąd frustracja po obu stronach. W tych memach bywa oczywiście chwalony (Zdrowie czujnego admina), ale częściej się go krytykuje (jak w zwrocie Wnoszę o uchylenie admina). To admin może rozdawać bany, czyli odcinać danego użytkownika od danej strony czy grupy. W grę wchodzi regulamin, ale bywa, że również urażone ambicje. Słyszałem na przykład, że wiceburmistrz jednej z warszawskich dzielnic, zawiadujący jej grupą dyskusyjną, zbanował kogoś, kto skrytykował miejscowy dom kultury. Sam też bywałem atakowany po usunięciu czyjegoś komentarza – na blogu każdy jest z założenia swoim administratorem i, niestety, odpowiada także za treści, które tu publikują inni.

A ponieważ każdą dyskusję na temat wolności kończy odwołanie do faszyzmu, w reakcji na twardą moderację komentarzy – coraz powszechniejszą w mediach społecznościowych, które bronią się przed prawnymi konsekwencjami i politycznymi atakami – powstał termin adminofaszyzm. Hasło to bywa też uniwersalnym komentarzem zbanowanych, nawet jeśli ten ban był całkiem regulaminowy. I słowem kluczem dla ekstremistów – bo o adminach Facebook a czy Twittera, którzy usuwają faszystowskie hasła (zgodnie z prawem, a nawet w obronie swoich pracodawców), też mówi się, że uprawiają adminofaszyzm. Za chwilę zaczną tak pisać także o administratorach serwisu Albicla, czyli Facebooka polskiej prawicy. Albo już gdzieś piszą. Bo i on musi zatrudniać adminów. Dlatego w ogóle zająłem się listem do Rady Języka Polskiego – bo krył w sobie pewien paradoks. Oto człowiek zmęczony polityką lokalnych adminów zwraca się do najwyższej (jak uważa) władzy, by potwierdziła, że ma odtąd pełne prawo pisać o adminofaszyzmie. Czyli potraktował RJP jako admina języka polskiego.