10 słów roku 2020 (w tym kilka brzydkich)

Na chwilę przerywam podsumowania muzyczne, żeby się zająć językowym. Zmiany w polszczyźnie śledzę z dziennikarskiej perspektywy od dwóch dekad – i ten rok był wyjątkowo bogaty. Sasin stał się jednostką miary większą niż się komukolwiek wydawało. Julka – lewicową aktywistką, wyimaginowaną dziewczyną powszechnie wyśmiewaną głównie przez chłopców. Powszechnie znany wulgaryzm stał się popularnym hasłem wypisywanym na kartonach. A spewuenienie – symbolem tego, co sam współtworzyłem jako członek jury konkursu na Młodzieżowe Słowo Roku, czyli bezradności wobec zgłoszeń nieregulaminowych. W tym roku powstał Ruch Ośmiu Gwiazd. I napisany został Pierwszy list prezesa do korytian. W gospodarce dochodziło do masowych zamrożeń i odmrożeń. Przed sklepami ustawiały się zombie kolejki, w wakacje nad morzem wczasowicze dostawali paragony grozy. Ale często żeby wywołać grozę wystarczył jeden bezmaskowiec. Rzepiary robiły sobie selfie… na tle pól rzepaku. Tymczasem rządzący mainowali Yasuo. Niewinny spacerek stał się symbolem oporu. Reżim kojarzył się głównie z reżimem sanitarnym. A lockdown został powszechnie zrozumiałym polskim słowem. Szesnastka była przez chwilę nie młodą dziewczyną, tylko rapowym szesnastowersowcem z #hot16challenge2. Nie wszystkie egzaminy zostały zdane, ale dużą część stanowiły egzaminy zdalne. Żegnano się hasłem naurra, do kumpli mówiło oj, byczku. A sam rok dostał nawet symboliczną i trochę demoniczną nazwę: ZOZO. Oto 10 słów, które spokojnie mogę samodzielnie uznać za najważniejsze w tym roku, bo za zawartość tego bloga sam odpowiadam. W kolejności alfabetycznej i z konkluzją na końcu. 

***** ***
Zakodowany przekaz, który zrobił w tym roku karierę. Technicznie – bardziej zwrot niż słowo. Wprawdzie trudno było ukryć, że chodzi o wulgarne zawołanie skierowane do partii rządzącej (jebać PiS), to jednak gwiazdki wprowadziły tu pewien element międzypokoleniowego trollowania, a nawet zabawy, lubiany przez młodzież, o czym pisała w sierpniu w POLITYCE Aleksandra Żelazińska. Hasło wykorzystał m.in. w dość głośnym geście Taco Hemingway w klipie Polskiego tanga. Samo hasło stało się refrenem opisywanej przeze mnie wczoraj piosenki Cypisa. A pewna tendencja do wygwiazdkowywania i tworzenia zgrabnych eufemizmów – ze słynnym Uprzejmie prosimy uciekać prędziutko – przetrwała do jesiennych manifestacji Strajku Kobiet, do których wrócę na końcu.

DZIADERS
Ktoś, kto mentalnie jest dziadem, choćby był młody wiekiem. Określenie piętnujące postawy dokładnie odwrotne niż julka, czyli tradycjonalistyczne, konserwatywne, regresywne zachowania niektórych osób. Dziadersa interesuje utrzymanie pewnego kulturowego status quo, a nie spojrzenie w przyszłość. Hasło ma silnie upolityczniony kontekst wywoływany różnymi zjawiskami społecznymi (strach przed zmianami klimatycznymi, prowadzenie nierozważnej polityki skoncentrowanej na tu i teraz, nieuwzględnianie opinii mniejszości itd.) – podobnie zresztą jak w zeszłym roku angielski boomer. Dlatego o dziadersie dość szczegółowo opowiadał na kolumnach POLITYKI Mariusz Janicki i do tego tekstu odsyłam. W każdym razie w roku 2020 poważne debaty poświęcano możliwemu końcowi dziadocenu, jak zgrabnie opisano epokę dziaderskich rządów w Polsce. 

FOLIARZ
Termin nienowy. W popkulturze amerykańskiej wręcz stary – kto oglądał pierwsze sezony Zadzwoń do Saula miał definicyjny przykład foliarza, którym był inteligentny skądinąd i wykształcony brat głównego bohatera, tak przerażony wszechobecnym promieniowaniem, że osłaniał się przed nim folią aluminiową. Hasło pejoratywne, zbliżone do szura, w roku 2020 odnosiło się najczęściej do wszelkiego typu koronasceptyków. Albo covidiotów (choć ten termin początkowo maseczkowcy i bezmaseczkowcy wzajemnie sobie wyrywali, spierając się, kto jest tym covidowym idiotą). Termin foliarz to uniwersalne słowo opisujące postawy czasów, gdy tzw. niezależne myślenie (na hasła włącz myślenie i żelazna logika radzę wzmóc czujność) ma być ważniejsze niż np. stan wiedzy naukowej. A orzeczenia trybunałów to tylko opinie, które można zignorować. Postawa wróciła pod koniec roku w innej postaci – znanych od paru lat antywacków, czyli antyszczepionkowców. I zapewne wracać tak będzie przez cały rok 2021 (dziś już nazywany ZOZI).

JULKA 
Nowy pejoratywnie zabarwiony eponim w młodej polszczyźnie, obok popularnych od dawna janusza, grażyny, seby i karyny. Prawdopodobnie narodził się dopiero w połowie roku 2020, a już jesienią stał się bohaterem akcji masowego głosowania w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku, zorganizowanej pod hasłem Pomóż julkom utrzeć nosa. Najczęściej nadsyłana definicja mówiła o tym, że słowo to zwykle oznacza młodą dziewczynę która mówi dużo, a wie mało. Często skorelowane ze skrajnie lewicowymi poglądami i regularnym przesadnym dodawaniem słów angielskich do polskiej mowy. Pod względem liczby zgłoszeń julka w tym plebiscycie przegrała tylko z sasinem (również przedmiotem zorganizowanej akcji), oba te słowa, ale też cała czołówka plebiscytu nie zostały wybrane na słowo roku ze względów regulaminowych, co społeczność głosujących przyjęła z bólem, atakując jurorów (mam trochę ciekawego materiału w skrzynce odbiorczej) i wymyślając hasło spewuenić opisujące zepsucie plebiscytowej zabawy przez nieporadne jury. Szerzej o języku wojny płci, który się zarysował przy okazji sporu o julkę pisałem na stronach PWN. A o całej awanturze wokół plebiscytu pisał w POLITYCE Michał Klimko. 

KORONAFERIE
Nasz słownik związany z epidemią był akurat w tym roku pewnym rozczarowaniem – większość słów była marnymi kalkami z angielskiego, choćby wspomniany covidiota. Choć – przyznaję – pojawiło się podobne słowo rodzime: koronaświrus. Ale najciekawszych terminów – jak antisocial nearing – na polski grunt nie przeszczepiliśmy. Najbardziej spontaniczne były dwa wymyślone przez młodych ludzi w wieku szkolnym i studenckim, czyli koronaferie – słowo opisujące niezapowiadany wcześniej okres wolny od szkoły, zamkniętej i początkowo kompletnie nieprzygotowanej do zajęć zdalnych – oraz koronalia, czyli spotkania studenckie zastępujące odwołane juwenalia. Były też oczywiście wszelkiego rodzaju koronaparty

MIĘKISZON
Swój moment słowo miękiszon miało późną jesienią: między jedną a drugą konferencją ministra sprawiedliwości odnoszącego się do negocjacji powiązania budżetu UE z kwestiami praworządności. Minister Zbigniew Ziobro rzucił je najpierw przed szczytem w Brukseli, na którym mieliśmy negocjować polskie stanowisko w sprawie budżetu unijnego, jako pewien postulat: W negocjacjach nie można być, za przeproszeniem, miękiszonem. A po dwóch tygodniach przypomniał – już po szczycie – w odpowiedzi na pytanie dziennikarza: Panie redaktorze, miękiszon to jest ten, który się poddaje, kiedy można walczyć. W ten sposób Ziobro dość precyzyjnie zdefiniował słowo, które od początku jasno kojarzyło się z mięczakiem, słabeuszem, ale też trochę z korniszonem albo ogórkiem kiszonym – i to skojarzenie wywołało falę memów, a nawet wprowadziło do sprzedaży t-shirty z ogórkami i hasłem miękiszon. Pojawiły się też w memach zestawienia nazwiska zmarłego niedawno Seana Connery’ego z hasłem miękki szon jako antonimem.

PATOINTELIGENCJA
Ukuty jeszcze pod koniec zeszłego roku termin z utworu rapera Maty, wpisujący się w gorącą od kilku sezonów fascynację polszczyzny patologią (patyk, pato, patko, patusy, patostreamerzy itd.). 19-letni autor tego utworu garścią przykładów z życia jednego z lepszych warszawskich liceów przekonywał do ogólnie znanej prawdy, o której śpiewali jeszcze Beatlesi – czyli że pieniądze szczęścia nie dają. A patologia – tylko inaczej rozumiana – dotyczy także uprzywilejowanej finansowo elity społecznej. Patointeligencję typowano w styczniu na Młodzieżowe Słowo Roku 2020, ale okazało się, że było to proroctwo patykiem po wodzie pisane.

SASIN
Słowo-zwycięzca plebiscytu ma Młodzieżowe Słowo Roku – ale tylko w liczbie oddanych głosów, bo cała czołówka (patrz: julka) została uznana przez jury za nieregulaminową. Odnosi się do osoby Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych, który sumę 70 mln zł wydał na wybory mające się odbyć drogą pocztową, a ostatecznie niezorganizowane. Stąd 1 sasin to po prostu jednostka miary równa 70 milionom, niekoniecznie odnosząca się do sum pieniędzy. Nieco więcej w linkowanym już tekście Michała Klimki

SUS
Co się robiło w roku 2020, jeśli się było w wieku szkolnym i miało lekcje zdalne? Grało się, rzecz jasna. Było kilka hitów, jeszcze przed nadejściem dominującej w końcówce roku dyskusji o Cyberpunku. Po pierwsze, kolejna odsłona Animal Crossing, po drugie – i znaczenie powszechniejsze, bo to gra o małych wymaganiach – Among Us.  Esencja tej ostatniej została w klipie niejakiego Yachu wyjaśniona językiem rapera Maty:  Mam zioma co kłamie, lecz spośród dziesięciu nie jestem go w stanie odnaleźć. To gra w dekonspirowanie kogoś, kto działa przeciwko reszcie uczestników zabawy. Impostora, czyli oszusta. Podejrzanego, podejrzanej. Angielskie słowa suspicious/suspect odmieniane są przez wszystkie przypadki, ale skrót sus okazał się wygodniejszy, stał się globalnym neologizmem i wyszedł z gry do zwykłego życia. Może to tylko rozrywka, w którą bawi się kilkadziesiąt milionów ludzi na ziemi (o masowym przenoszeniu się do tego typu światów gier szerzej pisał na łamach POLITYKI Michał R. Wiśniewski), ale nieźle oddaje nasz dzisiejszy stan ducha, czyli szukanie oszustów, gdzie tylko się da. 

WYPIERDALAĆ 
Hasło z transparentu protestów kobiet, które rozpoczęły się po ogłoszeniu (nieopublikowanego do tej pory) orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską. Skąd się wzięło to hasło, wyjaśnia tekst Agaty Szczerbiak i Aleksandry Żelazińskiej opublikowany w POLITYCE w listopadzie. Wymyśliły je Marta Lempart i Klementyna Suchanow, organizatorki Strajku Kobiet. Na banerze znalazło się 22 października i oznaczało moment desperacji w bronieniu po raz kolejny tej samej sprawy (potężne protesty przeciwko dalszemu zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej towarzyszą nam od kilku lat). Nasz tekst przytacza słowa Suchanow: Tuż przed orzeczeniem TK powiedziałyśmy sobie: zamówmy baner, bo może coś się stanie. Tylko co tu napisać? No żeby wypierdalali!

Wulgarne hasła podkreślające ostateczny protest zdesperowanej osoby nie wzięły się w języku znikąd – zdanie Ziobro, k… je…, przestań mi, k… rodzinę prześladować! rzucone zostało w ubiegłym roku w filmie z wizyty Zbigniewa Stonogi w ministerstwie sprawiedliwości i błyskawicznie stało się memem. Podchwycone zostało latem po zatrzymaniu Margot jako prowokacyjne Polsko, ty hóju, przestań mi Margot aresztować. Już po tym przetoczyła się kolejna dyskusja na temat brutalizacji języka, która wpisuje się – wedle moich obserwacji – w szerszą dyskusję dotyczącą ogólnoświatowych protestów odbywających się w ostatnich dwóch latach: w mniejszym stopniu podczas manifestacji pod hasłem Black Lives Matter, a w większym podczas protestów Młodzieżowego Strajku Klimatycznego pojawiły się hasła najeżone wulgaryzmami. W swoim tekście na łamach POLITYKI przytaczałem tłumaczenia kilku z nich: Po chuj uczyć się z myślą o przyszłości, której nie będzie albo Drzewa mówią: odpierdol się. Amerykański językoznawca John McWhorter pisał wtedy, że do przewrotu w dziedzinie słów, które nas szokują i dotykają, dawno już doszło. 

Dlaczego? Współczesna młodzież – uzasadniał badacz – z wulgaryzmami w rodzaju shit czy fuck obcuje na co dzień, a one same wytarły się już tak jak uznawane kiedyś za przekleństwo oh, my God. Wulgaryzmy odnoszą się do tego, co nas zawstydza, napawa wstrętem lub strachem. Dziś w mniejszym stopniu można to powiedzieć o odnoszącym się do religii hell, odnoszącym się do fizjologii shit czy nawet fuck. To, czym się naprawdę przejmujemy, co nas przeraża i przed czym chcemy się chronić, uosabiają słowo na n, słowo na f odnoszone do homoseksualistów czy słowo na c – pisał McWhorter. Odpowiednio: nigger, faggot i cunt. Rasa, tożsamość seksualna i godność kobieca – tu obelgi odbieramy najmocniej. To są prawdziwe wulgaryzmy. Szokują. Obrażają. I krzywdzą – pisze Benjamin K. Bergen w monografii językowych brutalizmów What the F: What Swearing Reveals About Our Language, Our Brains and Ourselves (pol. Co to k… jest: Czego przekleństwa uczą nas o języku, mózgu i nas samych). O języku Młodzieżowego Strajku Klimatycznego Bergen mówił, że dla odbiorców poniżej 18 roku życia brzmi łagodnie. W przeciwieństwie właśnie do Murzyna czy pedała

Biorąc pod uwagę, że w tym samym 2020 roku przetoczyła się w Polsce pierwsza od lat poważna i naprawdę przełomowa dyskusja na temat Murzyna, biorąc też pod uwagę fakt, że rozmawialiśmy dużo o feminatywach i słownictwie opisującym niebinarne tożsamości płciowe, można ten rok uznać za wyjątkowy, a hasło wypierdalać uznać za sygnał czegoś znacznie szerszego niż nawet same manifestacje w obronie praw kobiet. Za brzydkimi wyrazami stały interesujące, a może nawet całkiem szlachetne postawy. 

Gdyby ktoś był zainteresowany przesłuchaniem sobie serii moich felietonów o młodej polszczyźnie dla radiowej Dwójki, znajdzie je tutaj. I wszystkiego dobrego w roku ZOZI!