Rok 2020 w muzyce: 10 uwag końcowych

More, more, Moor Chyba od lat 60. artyści tak mocno nie koncentrowali się na pracy nad nowym materiałem. Powody są oczywiste: mniej czasu w trasie, więcej w domu. W tym roku wydawało się więc dwie płyty, a nie jedną. Jak Taylor Swift czy Sault. Albo i trzy, jak Nicolás Jaar. Można też cztery, jak Wacław Zimpel, pięć niczym Sarah Davachi. Albo jeszcze więcej, jak Moor Mother. Najpierw nowa płyta grupy Irreversible Entanglements, potem seria archiwaliów, współpraca z Yattą, płyta koncertowa z Nicole Mitchell, znakomity solowy album Circuit City, najlepszy do tej pory, a wreszcie duet z raperem Billym Woodsem na koniec roku. Na korzyść Camae Ayewy działało wiele czynników, w tym fala bardzo emocjonalnie odbieranych protestów w obronie praw czarnej mniejszości w USA, coś bliskiego meritum jej działań. Trzy lata temu o tej porze półżartem układałem ranking najlepszych płyt roku wydanych przez King Gizzard & The Lizard Wizard, najpracowitszą grupę ostatnich lat. Tym razem bohaterka roku wydaje mi się jeszcze bardziej oczywista. 

Nowa era disco Cytując klasyka: jak do tego doszło, nie wiem. Ale rok 2020 przejdzie do annałów jako wielki revival nurtu disco, nie zawsze nawet szczególnie uwspółcześnianego. Bo tu chodzi przede wszystkim o prądy w mainstreamie: Jessie Ware, Dua Lipa, Kylie Minogue, Roisin Murphy. W dużej mierze także trzeci album The Avalanches. Ale też o kształtujące trendy nowe wydawnictwo Jaara jako Against All Logic, choć to dyskoteka w mniejszym stopniu niż poprzedni album A.A.L. A wreszcie – w stopniu nieco większym, choć to może bardziej house niż disco – opublikowaną kilka tygodni temu płytę DJ Sabrina The Teenage DJ Charmed, którą warto mieć pod ręką w Sylwestra. Jednoznacznie taneczny charakter bliski disco miały utwory z Untitled (Rise) projektu Sault, jednego z najlepszych wydawnictw roku. W Polsce w tę tendencję wpisała się świetnie archiwalna płyta Henryka Debicha z Orkiestrą Polskiego Radia i TV w Łodzi City, łącząca znany z dużego ekranu funk i dyskotekowe utwory rejestrowane w roku 1978. 

Domówki online Zmiotło w tym roku z planszy dużą część branży koncertowej. I nie ma w tym oczywiście nic zabawnego. W odpowiedzi pojawił się błyskawicznie trend na występy online, początkowo – zanim pojawiły się pomysły i infrastruktura do realizacji takich przedsięwzięć jak solowy występ Nicka Cave’a w Alexandra Palace, transmitowany występ Billie Eilish czy seria trzech koncertów Gorillaz w różnych strefach czasowych – nadawanych z własnych domów. 18 kwietnia odbyła się nawet wielka, światowa akcja koncertowa pod patronatem WHO i z Lady Gagą jako główną gwiazdą: różni sławni artyści wypełnili nam wieczór, łącząc się ze swoich salonów i sypialni pod hasłem Together at Home. Rzecz wprawdzie dość łatwo było zapomnieć, ale domówki zostały – w najlepszej postaci jako bardzo nieformalne spotkania z wykonawcami w ich domach, co w Polsce najlepiej chyba wykorzystał promujący w ten sposób utwory ulubionych kompozytorów Marcin Masecki. Śledzenie branży koncertowej sprowadzonej do tej postaci było smutne, wykrwawiało się całe zaplecze sceniczne, mnóstwo pracy mieli tylko realizatorzy transmisji online. Ale można było zajrzeć do klubu, w którym się rzadko bywa, obejrzeć w ramach Domówek z Dwójką Jakuba Józefa Orlińskiego śpiewającego w skarpetkach w salonie. Nie było Open’era i innych letnich festiwali, sam po raz pierwszy od 21 lat nie pojechałem na żaden festiwal w wakacje. Były za to imprezy telewizyjnej Dwójki z publicznością oklaskującą wykonawców z samochodów (Niemcy organizowali w ten sposób imprezy techno), no i będzie „Sylwester marzeń” z udziałem Zenka. Laura Marling, która onlajnowo promowała świetny tegoroczny album, twierdzi, że ta forma koncertów już z nami zostanie. I ja tak myślę. Imprezy masowe będą prawdopodobnie poddane przez jakiś czas ograniczeniom (testy, szczepionki), cała ta część rynku podnosić się będzie wolno, a w ciągu najbliższych miesięcy cały sektor koncertów online zdoła się mocno sprofesjonalizować.    

Nowa stara platforma Gdyby 12 lat temu ktoś mi powiedział, że to Bandcamp będzie finansową bazą dla profesjonalnych artystów, pewnie bym się tylko uśmiechnął z politowaniem. Ale urósł ogromnie jako alternatywa dla streamingu i wobec coraz słabszej sieci sprzedaży plików. A w pandemii stał się dodatkowo platformą pozwalającą wydać nowy materiał szybko i z relatywnie dużym przytupem. Co więcej, serwis wykonał w pandemii drobny gest w postaci inicjatywy Bandcamp Friday, rezygnując raz na pewien czas ze swojej prowizji i pozwalając artystom zarobić więcej. Rzecz okazała się na tyle atrakcyjna, że pod koniec roku dochodziło w bandcampowe piątki do kumulacji premier. Bandcamp pozwalał też – co nie bez znaczenia – zamanifestować poparcie lub urządzić ad hoc zbiórkę na jakiś pożyteczny cel. Na świecie liczne specjalne wydawnictwa zbierały więc fundusze na ruch Black Lives Matter. W Polsce – po raz kolejny już na organizacje broniące praw mniejszości LGBT+ oraz na Strajk Kobiet (ostatnio choćby field recordingi strajkowe Łukasza Suchego). Opisywałem tego typu wydawnictwa przez cały rok. Ten sam serwis pod koniec roku zaangażował się także w sprzedaż biletów na wydarzenia live. Głupio byłoby jednak przy tym zapomnieć, że BC jest częścią tego samego świata kapitalizmu 2.0, który wcześniej wypompował pieniądze z rynku płytowego. Nie ma też szczególnych wątpliwości co do tego, że dzisiejszy wybawca i partner drobnego przemysłu płytowego, odpowiednio wykarmiony i atrakcyjny dla dużych inwestorów, może się stać jutrzejszym opresorem.

Seriale z piosenek O piosenkowych seriach wspominałem już przed tygodniem, omawiając szerzej przedsięwzięcie Billa Callahana i Bonniego „Prince’a” Billy’ego, w którym w międzyczasie przybył jeszcze jeden utwór. Wspominałem też o oficjalnym wręcz serialu Gorillaz, który wprowadził jedną z najlepszych jak dotąd ich płyt. o singlowej serii The Avalanches czy Fiszu i Emade, którzy podobną taktykę prezentacji singli przyjęli w Polsce i podsumowali epką. Nie jest to najbardziej ekonomiczna formuła działania – pochłania mnóstwo czasu, ale tego w roku 2020 wszyscy – poza może kurierami, lekarzami i pracownikami domów pogrzebowych – mieli wyjątkowo odrobinę więcej.    

Piosenki, pierwsze po memach Małe formy muzyczne to w ogóle – jak pokazał ten rok, wprawdzie lockdownowy, ale zarazem bardzo burzliwy w sferze mediów społecznościowych i manifestacji ulicznych – medium niezwykle atrakcyjne, gdy trzeba skomentować to, co się dzieje. Przykładami były utwory Fisza Emade, ale też Polskie tango Taco Hemingwaya, oczywiście głośny cmentarny przebój Kazika, Rewolucja romantyczna Bedoesa i Lanka, Osiem gwiazd Karola Krupiaka, ADHDLGBTHWDP Zdechłego Osy, a nawet, cóż, przeróbka nagrania Erica Prydza autorstwa Cypisa, która stała się nieformalnym hymnem październikowych manifestacji po orzeczeniu Trybunału Konstytucji kierowanego przez Julię Przyłębską – już pod hasłem Jebać PiS. W tym ostatnim było chyba najwięcej paradoksów – oryginalnie utwór miał bardzo seksistowski wideoklip, a sam Cypis błysnął tu zdecydowanie jako oportunista. I takie też były pieśni protestu roku 2020 – miały po części sezonowość memów, artystycznie bywały nieznośne, w większości nie przetrwały do kolejnego roku. Atmosferę Strajku Kobiet – największych i najpoważniejszych protestów społecznych od lat – tak naprawdę artystycznie zapowiadały nagrania Siksy z wydanej we wrześniu płyty Zemsta na wroga. Współtworzyły ją kolektywy didżejskie i kluby zaangażowane w oprawę manifestacji. A naprawdę komentowała nastroje 2020 roku epka Avtomata, producenta zatrzymanego przez policję podczas zamieszek w obronie Margot. 

Nowa era amatora Akcja #hot16challenge2 miała dowieść, że polski hip hop potrafi się angażować i lubi pomagać innym. Udowodniła za to, że prawie każdy chciałby być gwiazdą rapu. Ba, prawie każdy może być gwiazdą rapu. Występy prezydenta Dudy, profesora „Taty Maty” Matczaka czy kolejnych memogennych liderów Konfederacji (w mniejszym stopniu autora Polifonii) cieszyły się większym zainteresowaniem niż większości profesjonalnych artystów z tych kilkuset, którzy podjęli się zadania. Świetna książka Williama Deresiewicza Death of the Artist, jedna z ciekawszych lektur, na jakie w tym roku trafiłem, wróży rychły koniec artystycznej profesji. Całoroczny przegląd YouTube’a pokazuje, że do zmonetyzowania są dziś głównie pokłady beki. Na końcu tego korytarza jest Janusz Korwin-Mikke strzelający z pistoletu, wymachujący bronią białą i rymujący, że jest Bogiem rapu. Ale z drugiej strony – to rozegranie zapewniło ciekawą akcję społecznościową leczącą trudy lockdownu i zapewniło, żeby tak dobić sprawę kolejnym makaronizmem, zaskakujący plot twist. Bo przecież spodziewaliśmy się, że gwiazdą roku ma być raper Mata, a nie Tata Maty. 

Trójka poniżej 3 proc. Przykre było to, w jaki sposób dobijanie radiowej Trójki zamieniło się w tym roku w spektakl zupełnie absurdalny. Słaba dość, choć mocno prowokacyjna piosenka Kazika wywołała reakcję łańcuchową doprowadzającą do zwolnień i masowych odejść. A wszystko to razem – do bodaj najszybszego w historii spadku słuchalności tej stacji. W 2015 r. Trójka miała słuchalność na poziomie 7,8 proc., na początku roku 2020 – jeszcze 5,10 proc. Na koniec roku 2020 było już 2,9 proc. Zespół radia, które pełniło krytykowaną, ale ważną rolę kulturotwórczą i odpowiada w dużej mierze za gust setek tysięcy Polaków, przeobraził się w dwa zespoły stacji internetowych. Radia Nowy Świat (tu m.in. Wojciech Mann, Magda Jethon i Jan Chojnacki) na koniec roku chwaliło się 1,7 mln słuchaczy miesięcznie, utrzymuje stację 31 tys. patronów wpłacających co miesiąc 690 tys. zł. Radio 357 (Marek Niedźwiecki, Kuba Strzyczkowski i inni) zaczęło nadawać pod koniec roku, ale już programu testowego 23.12 słuchało 93 tys. osób. Ci mają z kolei ponad 16 tys. patronów wpłacających 390 tys. zł miesięcznie. A ponieważ pęknięć w zespole już wcześniej było sporo, nie wydaje się, żeby nawet w przyszłości dało się to pokleić. Jako jeden z wielu Polaków, którzy poważniejsze zetknięcie z muzyką w radiu zaczynali od Listy Przebojów Programu Trzeciego fakt, że zatrzymała się po prawie trzech dekadach na 1998. notowaniu uważam za prawdopodobnie dość smutny, a już na pewno bardzo znaczący. 

Belgia to jest ekstra kraj Tak śpiewali bohaterowie dziecięcego serialu Marta mówi. A Belgia, powszechnie uznawana za jeden z najnudniejszych krajów świata, wróciła w centrum zainteresowania, przynajmniej jeśli chodzi o moje odsłuchy w tym roku. Znakomita płyta Aksak Maboul to roczna czołówka i powrót do formy naprawdę trudny do przewidzenia. Roméo Poirier i jego album Hotel Nota to dla mnie jedno z największych w tym roku odkryć. Album Neptunian Maximalism to – mimo wszelkich zastrzeżeń, które miałem – rzecz niezwykle przyciągająca i pokazująca, że europejska awangarda rocka z lat 70. ciągle inspiruje. A Belgia to przecież także – jak zwykle – mnóstwo świetnej muzyki zanurzonej w wielokulturowości: znakomici Chouk Bwa & The Ångströmers, tunezyjski z pochodzenia producent Ammar 808 czy inspirujący się muzyką Dalekiego Wschodu Dijf Sanders

Dziady dają radę I nie chodzi o Dziady wystawione przy ul. Mickiewicza, pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Nie dalej jak przed rokiem w analogicznym podsumowaniu pisałem, jak olbrzymie są zmiany na muzycznym topie. Jak dużo nowych nazwisk. Ten rok udowodnił raczej, że wielcy i starzy, o ile przetrwali pandemię – a sezon raczej ich udział w życiu publicznym ograniczał, zmarło rzecz jasna więcej niż zwykle ważnych postaci sceny muzycznej – trzymają się nieźle. W sezonie dziadersów warto docenić starych mistrzów. A gestem mistrzowskim był niewątpliwie singlowy Murder Most Foul Boba Dylana (z mało nagłośnionym udziałem Fiony Apple, kolejnej bohaterki roku!), a później jego najlepsza od kilku dekad płyta Rough and Rowdy Ways. Niezły album tuż przed Gwiazdką wydał Paul McCartney. Iggy Pop rzutem na taśmę przed końcem roku opublikował pandemiczny song Dirty Little Virus. Były świetne albumy Shirley Collins i Billy’ego Faya. Kolejne rewelacyjne archiwalia opublikowali kanadyjscy bogowie piosenki Neil Young i Joni Mitchell. A reedycja Sign O’ The Times Prince’a przypominała – już długo po śmierci tego artysty – że jego patenty producenckie pozostają nieśmiertelne. Ale o tym jeszcze będzie co nieco w kolejnych częściach podsumowania, już w najbliższych dniach.