POLIF♀NIA: Ścieżka wojenna
Coś pękło z czwartku na poniedziałek. Skóra cierpnie, jak się słucha Zuzanny Wrońskiej w wersji tak doraźnej i surowej. Ale są to prawdziwe emocje. Wódz z Żoliborza zorientował się, że ma sytuację, którą coraz trudniej przykryć, wyjął więc z zestawu figur najcięższą i wywołał wojnę polsko-polską, której głównym przegranym, bez względu na dalszy rozwój wypadków, będzie z całą pewnością Kościół katolicki w Polsce. Doczekaliśmy się milionów ludzi idących za nim siłą tradycji i sporej grupy takich, którzy tylko czekają, żeby poświęcić życie za Biblię – choć ta jest zasadniczo może nie tyle Bogu ducha winna, bo ogólnie krew się tu leje, ale w tej sprawie akurat wykazuje się dużym dystansem, ba, przelicza wartość nienarodzonego dziecka na grzywnę. Cytuję za posiadanym egzemplarzem Biblii Tysiąclecia: Gdyby mężczyźni, bijąc się, uderzyli kobietę brzemienną, powodując poronienie, ale bez jakiejkolwiek szkody, to [winny] zostanie ukarany grzywną, jaką <na nich> nałoży mąż tej kobiety. Dalej jest o tym, że gdyby szkodę poniosła jednak sama kobieta, a nie płód, to odpłata następuje już w myśl starej zasady oko za oko itd. Przepis pochodzi oczywiście – żeby nie było – wprost od Pana Boga. Ogólnie jak to w Starym Testamencie: ciężarna białogłowa jest tylko tłem dla bójek, a potem targów między dżentelmenami. Dlatego nie czuję się dziś szczególnie dumny z tej mądrości i dodam to, co odpisałem jednemu z kolegów, kiedy uznał, że jest szczęśliwym katolikiem ze szczęśliwą katolicką rodziną i nigdzie wypierdalać nie będzie. To przecież nie do niego to hasło. Ale czas na reformę wewnętrzną naszej wspólnej (mam świadectwo chrztu i piątkę z religii na maturalnym) organizacji właśnie dobiegł końca. I nawet jak ktoś ma dobre życie, to w kraju, gdzie naziolska bojówka broni wejścia do kościoła (bo to „ich teren”), powinien uważać, żeby z tym całym dobrem nie zostać jak Himilsbach ze swoim angielskim.
I choćby dlatego dziś tylko kobiece premiery na Polifonii.
W Kolumbii sytuację z prawem antyaborcyjnym mają mniej więcej taką jak przed politycznym orzeczeniem TK w Polsce, czyli na poziomie tzw. kompromisu – tyle że prąd zmian idzie tam już w przeciwną stronę. Nie wiem, jak z sytuacją kobiet w tym kraju, ale pewnie nieidealnie, sądząc po tym, że urodzona w Bogocie, zdolna didżejka i producentka Ela Minus działa aktualnie w Nowym Jorku i buduje swoją muzyczną narrację wokół buntu – politycznego, społecznego, klimatycznego (vide końcówka wklejonego wyżej setu), ale też wyraźnie feminizującego. To ostatnie jest zresztą wpisane w muzykę elektroniczną tworzoną przez kobiety. Trudno mi znaleźć przykłady producentek, które do tego świata, technologicznego, a zatem też mocno zmaskulinizowanego, przyszłyby robić muzykę o konserwatywnym zabarwieniu. Łatwiej znaleźć przykłady kobiet, które – jak ona – przyszły na scenę elektroniczną po doświadczeniach punka. Ale ona także po doświadczeniach prestiżowego Berklee College of Music.
Choć to utwory instrumentalno-wokalne, równie ważnym co słowa elementem układanki są dość agresywne, raczej minimalistyczne, tworzone na sprzętowych syntezatorach i samplerach beaty. Acts of Rebellion ma do pewnego momentu perfekcyjny flow setu didżejskiego i idealnie nadawałoby się na ścieżkę dźwiękową weekendowych manifestacji. Singlowe utwory They Told Us It Was Hard, but They Were Wrong i El Cielo No Es De Nadie to wejście na miarę Nicolasa Jaara. Moment, gdy ten flow traci, mniej więcej w połowie, przynosi pewne zawahanie – ale warto poczekać do duetu z Helado Negro w końcowym Close i rozważyć zakup tego samodzielnie stworzonego, niezwykle obiecującego debiutu.
ELA MINUS Acts of Rebellion, Domino 2020, 7-8/10