Krzysztof Cugowski jako support dla świetnej domówki

Mogłoby się wydawać, że program Kultura w sieci to muszą być te wszystkie nowe stacje powstające w miejsce radiowej Trójki, ale przysłany mi film z koncertem Krzysztofa Cugowskiego przypomniał, że jednak nie. Jesteśmy na etapie, gdy dowiadujemy się już z grubsza, jakie też dokonania kulturalne kupiło ministerstwo i Narodowe Centrum Kultury za 80 mln zł – pieniądze potrzebne (prawdę mówiąc szczególnie pracownikom scenicznego zaplecza i instrumentalistom), choć raczej symboliczne, niektórzy mówią, że śmiesznie małe, jeśli chodzi o podtrzymanie życia w sektorze kultury, ale wystarczające, by zadbać o parę mocnych gestów. Jednym z nich miał być jubileuszowy (podwójnie: 50 lat pracy artystycznej i 70 lat łącznie – zdrowia) koncert Krzysztofa Cugowskiego, na który dorzuciliśmy się na łączną sumę 87 tys. zł. Otóż można to już zobaczyć. I wygląda dość zgrzebnie (wkleiłem poniżej). Za to koncert dla TVP z podobnym składem muzyków i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej z Rzeszowa grającą na nosie reżimom sanitarnym (koronasceptyków wypatrzyłem też na widowni, ale być może TVP chciała oddać różnorodność postaw społecznych) – dostępny pod tym adresem – o, zupełnie inna sprawa. Sam stream obłożony jest reklamami jak choinka w centrum handlowym i jeszcze dodatkowo reklamami przerywany – jak przystało na medium publiczne. Z logotypów wynoszę, że MKiDN i NCK dołożyły się i do tego drugiego występu. Tego, że zamożni będą zamożniejsi, a sławni – sławniejsi, a częściej pokazywani zostaną pokazani raz jeszcze, zdążył już nas COVID-19 nauczyć.    

Z tego telewizyjnego koncertu Cugowskiego i jego (tak się nazwali) Zespołu Mistrzów – bardzo dobrze zresztą zrealizowanego, z husarią pojawiającą się na ekranie dokładnie gdy słyszymy: Pędzą konie, zbroje błyszczą! – wyniosłem jedno spostrzeżenie. Otóż ton zbolałej desperacji, który stał się elementem charakterystycznego stylu słynnego wokalisty Budki Suflera, doczekał się naśladowców. Kontynuatora tej szkoły wokalnej widzę mianowicie w osobie Norberta „Smoły” Smolińskiego z Contra Mundum – uświadomił mi to ostatecznie ten wideoklip, nagrodzony ostatnio na festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci w Gdyni. Ostrzegam tylko, że nie da się go ani odzobaczyć, ani odsłyszeć. Ale warto zobaczyć z jednego powodu – by zacząć doceniać u Cugowskiego umiar. 

Kolejne efekty ministerialnego programu Kultura w sieci (tym razem występ wokalistki, której program przyznał szeroko komentowane 90 tys. zł) już wkrótce online, co sygnalizuje poniższe wideo. Zapowiada się to jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdy chodzi o parametry estetyczne, ale przynajmniej dystans społeczny został zachowany i podobno nie ucierpiał las (państwowy). Podobno, choć nie wiem, co na to zwierzęta. W każdym razie oficjalna zgoda była. 

Te dwa klipy niech będą dziś supportem dla członków projektu MIR, którzy – jak duża część artystów – nie jadą tu na głośnym programie, tylko raczej na spontanicznej inicjatywie oddolnej. Chociaż to, co zrobili (jest fragment, chętnie obejrzałbym na YouTube całą sesję w znajomym warszawskim Ladomku – wygląda na sfilmowana lepiej niż ten koncert za 87 tys. zł), jest artystycznie znacznie bliżej wzorca, do którego dążę na Polifonii.  

Płyta duetu MIR, czyli Bartosza Webera i Miłosza Pękali, to coś, czego się nie spodziewałem, a co wydaje się potrzebne i logiczne, gdy już się to pozna. O tym, że Weber po gruntownym przemodelowaniu elektronicznego instrumentarium, ma świetny czas, już chyba pisałem. Podobnie sygnalizowałem różne przedsięwzięcia Pękali – włącznie z tymi pandemicznymi. Ten wspólny program ma cechy dobrej domówki – a to, jak już wiemy, nowa koncertowa formuła wypracowana przez artystów niemogących grać normalnych koncertów (a promowana pod tą nazwą m.in. na antenie radiowej Dwójki). Mały skład – zgadza się. Niezbyt długi czas trwania – też się zgadza, całość programu On the Rim to ok. pół godziny. Do tego jeszcze nowe, nieszablonowe ujęcie – tu też wszystko pasuje. Spotykamy obu panów w sytuacji, gdy – paradoksalnie – perkusista jest (w utworze otwierającym kasetę – to także inauguracja nowej wytwórni Tapes Webala) dostarczycielem głównej linii melodycznej. Wyczyny Pękali na hang drumie, a później na waterphonie, w połączeniu z elektronicznymi pętlami lidera Baaby można by na upartego uznać za jakiś rodzaj bardzo luźnego nawiązania do stylu Pantha Du Prince. Idący jednak w stronę większej swobody. Bo niemiecki producent chciałby mieć pewnie takiego współpracownika, a cały materiał to dużo bardziej różnorodny amalgamat wpływów i kierunków. „Dwójka” zaczyna się jak rasowe intro z The Who, ale przechodzi w utwór bliższy już estetyce Jaga Jazzist. Żeby nie powiedzieć, że po prostu słychać tu echo Baaby.  

Jedną z głównych cech domówki jako formy – poza nieobecnością publiczności – jest dążenie do kondensacji, braku nudy, świeżości formuły. Tak, żeby ten potencjalny internetowy widz, którego wykonawca nie ma przed sobą, nie zrezygnował po minucie. I MIR ma sporo kolejnych bodźców w rękawie. Az po elektro-jazzowy temat ostatniego nagrania. Czyli tam, gdzie już zapis wideo – przynajmniej na razie – nie sięga. Można to sobie wyobrazić – ja sobie wyobrażam jako szarżę bez husarii. I gdy się kończy, mam rzadką w przypadku pandemicznych przedsięwzięć ochotę na więcej.

MIR On the Rim, Tapes Webala 2020, 7-8/10