Made in Postapoland

Skoro zainteresowanie tym, co było w muzyce, przewyższa zainteresowanie tym, co jest, dopisywanie muzyki przeszłości wydaje się całkiem rozsądnym sposobem na życie. Weźmy lata 80., ostatnią dekadę bez internetu – fascynujące czasy, w których mogło się zdarzyć wszystko i teoretycznie pozostać nieudokumentowane. Wyobraźmy sobie zinowe wydawnictwa, w których zamiast punk rocka kreowano brzmienie garażowej polskiej muzyki syntezatorowej. Oczywiście, wiemy, że to niemożliwe. Że polska muzyka elektroniczna tamtej epoki daje się jeszcze zamknąć w jednej czy dwóch książkach, że dostęp do sprzętu i możliwości dystrybucyjnych był niewielki, garażowych nagrań z okolic surowego minimal wave nie mieliśmy tyle co w Niemczech, Włoszech czy Holandii, ale pofantazjować można. мхи и лишайники tworzy przy okazji takiego fantazjowania opowieść o podróżniku w czasie, przybyszu z przyszłości – dokładniej z Postapolandu (samo w sobie niezłe określenie) – którego życie zapętliło się w roku 1987. Ów przybysz wysyła w przyszłość wiadomość w postaci kasety z muzyką.   

Kasetę, funkcjonującą przez jakiś czas w internetowym środowisku poszukiwaczy starych nagrań z elektroniką (i niemożliwą do zidentyfikowania, bo danych o autorze nie było w serwisie Discogs), „odnalazła” i „wznowiła” właśnie kalifornijska wytwórnia Not Not Fun. Prawdziwy autor w roku 1987 przyszedł na świat, całość nagrał już w XXI wieku, ale z wykorzystaniem technik z lat 80. – na czterośladowy magnetofon, bez dodatkowej obróbki, chociaż z użyciem dwóch syntezatorów i automatu perkusyjnego, które z punktu widzenia realiów garażowych nagrań AD 1987 mogły się jednak wydawać pewnym luksusem. W każdym razie uczucie zanurzenia w przeszłości, z lekko zaszumionym, przesterowanym, nieklarownym brzmieniem, chłodem charakterystycznym dla muzyki industrialnej i surowością punka, jest pełne. To się mogło wydarzyć.   

Bardzo ciekawa jest kotwica w rzeczywistości, którą znalazł dla siebie autor. Historię podróżnika w czasie wiąże mianowicie z prawdziwą, działającą w Katowicach grupą Oneiron należącą do artystycznego undergroundu, zainteresowaną okultyzmem, odnoszącą się do buddyzmu, narkotyków, alchemii. Tytuł kasety zainspirowany został jednym z najsławniejszych obrazów współzałożyciela grupy, Andrzeja Urbanowicza (jest jednym z bohaterów wystawy otwartej właśnie w Fundacji Stefana Gierowskiego) – Wielka pizda szczająca na świat. I wprawdzie sami członkowie tej formacji mieli kontakty raczej z Henrykiem Mikołajem Góreckim (tego przynajmniej dowiedziałem się z tekstu zamieszczonego w magazynie „Szum”), ale można sobie wyobrazić wątki syntezatorowe w alternatywnej historii późnych lat PRL. Pięć utworów zebranych na opisanej cyrylicą (Gest wskazujący radziecką myśl techniczną w dziedzinie syntezatorów? A może szybko opisujący zachodnim słuchaczom, skąd materiał się wziął? A może po prostu sygnał dla Polaków, że jesteśmy w tej poprzedniej Polsce?) kasecie w połączeniu z całą tą fantazją brzmi pełniej. Ile razy w ostatnim czasie dostajemy ciekawą muzykę, a historii brakuje?

Nie chcę podpowiadać nazwiska autora płyty (gościł już na Polifonii), które pewnie bez większego trudu odgadniecie dzięki podpowiedziom podsuwanym przez okładkę i prace we wkładce kasety, ale należy on do tych twórców, którzy sprawnie poruszają się zarówno w sferze muzycznej, jak i na polu sztuk wizualnych. I jeśli nie zamierzacie wyjść poza muzykę i odbierać tego jako szerszej kreacji, być może nie ma co w ogóle zawracać sobie tym głowy.

мхи и лишайники Нассать на мир [Piss On The World], Not Not Fun 2020, 7/10