Taki dyptyk

Autor tych dwóch wydanych w odstępie tygodnia płyt powoli wchodzi w wiek, gdy nie starzeją się tylko ambicje i problemy, w tym te z Polską. I głównie o tym są dwa tegoroczne programy: Jarmark i Europa – oba koncepcyjne osnute wokół dwóch narracyjnych cykli. Pierwszy – wokół hierarchii nowej Polski, poniżania i nienawiści, ilustrowanych frazą z Masłowskiej: „Społeczeństwo jest niemiłe”. Drugi – wokół podróży samochodem po Europie, ale też własnych, już bardziej prywatnych problemów, bo autostrada to jego terapeuta. Podróż staje się życiem, życie jest podróżą, wiadomo. To już zgodnie z wracającą jak refren myślą polskiego rapera, że za granicą czuje się bardziej wolny. A przynajmniej jest tam zwykłą płotką (Sztylet). Trudno się czepiać założeń, a ambicje tego dyptyku zdumiewają – nie wiem, kto jeszcze wymaga od autora udowadniania czegokolwiek poprzez nagrywanie choćby jednej płyty rocznie. Być może nikt poza samym Taco Hemingwayem.

„Szczerze mówiąc, mam już dosyć siebie sam / Chyba chciałbym być kimś więcej / Pisać powieść lub testament, byle nie te pier…one wiersze” – rapuje Taco w Na paryskie getto pada deszcz. Ale tymczasem próbuje z tworzenia rapowych concept albumów zrobić czynność koronkową. Z różnym skutkiem – o ile ten wspólny mianownik Jarmarku przynajmniej częściowo się sprawdza, to podróż z zapalającymi się kontrolkami na desce rozdzielczej i odczytywanym dziennikiem pokładowym (Kilka ostatnich odcinków trasy przejechałem stanowczo za szybko itd.) robi się w pewnym momencie (stanowczo za szybko) chwytem zwyczajnie pretensjonalnym. I choć w końcu udało się złożyć aż dwie uginające się od średniaków duże płyty, to może był to po prostu materiał na udaną epkę?

W ogóle pierwsza płyta dyptyku wydaje się dużo ciekawsza, no ale to wniosek, którego wysnucie trochę kosztuje, bo najpierw trzeba wysłuchać drugiej. Na Jarmarku Taco, trochę jakby rozgrzany akcją #hot16challenge, ostrzejszym niż dotąd językiem opowiada o rzeczach być może oczywistych dla słuchacza, który jest od niego starszy, ale już nie dla wszystkich ze swojej młodej grupy docelowej. Polska, nienawiść, korpo, ksenofobia, kościół, polityka, dziecięce marzenia transformacji w zderzeniu ze stanem dojrzałym. Sekwencja utworów od pierwszego Łańcucha do Influenzy (z niezłym wejściem Grubego Mielzky’ego) to najmocniejsze i najbardziej zaangażowane 13 minut w całej twórczości Taco. Później większość z tego napięcia siłą rzeczy ucieka, trudno je utrzymać. Wraca może jeszcze w edukacyjnym W.N.P. z hasłem Wychowała nas pornografia. Panie, to wyście!, trochę przypominające frazę Łony (choć bezpośrednie nawiązanie do szczecińskiego rapera mamy w Polskim tangu) świata nie zmieni, ale nietrudno sobie wyobrazić, że dla najmłodszych słuchaczy może być pierwszym tekstem kultury, w którym zobaczą własne rozterki dotyczące przynależności do polskiej wspólnoty.

Europa już z tytułu płyty i poszczególnych nagrań sugeruje kontynuację sezonowo-emigracyjnej tematyki Café Belga (choć to zdjęcie okładkowe obiecywało też listę problemów dzisiejszej Europy). Ale przynosi też wyczuwalne ślady wynurzeń z nagrań Taconafide – wyznania na temat własnej kariery i problemów z coraz sławniejszym sobą, które, choćby i najszczerzej wyrażane, należą zarazem do najbardziej zbanalizowanych tematów młodego polskiego rapu, który niemal w całości pod tym względem koszmarnie przynudza (najdobitniej udowadnia to zderzenie tych opisywanych przeze mnie niedawno dokumentów o Moleście i Quebo). Podobnie jak narkotyki – klasyczny dla hip-hopu od ponad 40 lat temat, pojawiający się zresztą na obu płytach dyptyku. Końcowa toskańska refleksja o smutnym końcu gwiazdorskiej drogi robi pewne wrażenie i rzeczywiście pachnie testamentem, choć akurat los Michała Wiśniewskiego jakoś nie był w stanie mnie wzruszyć.  

Ciężko się ocenia Taco, ale jeszcze trudniej go dziś ignorować. A najtrudniej go w ogóle nie zauważyć. Rekordowe (pod względem osiągów w streamingu) Polskie tango jest kolejnym utworem z kręgu polskiego rapu, który stał się przedmiotem szerokiej dyskusji, dla niektórych nawet pewnie muzycznym emblematem politycznego przebudzenia nowych wyborców w tym roku. Mam jednak wrażenie, że tekst Taco w tym wypadku zrobiłby podobne wrażenie, gdyby go opublikowano na łamach „Gazety Wyborczej”. Bo lirycznie autor Jarmarku i Europy jest sprawny, tylko za każdym odsłuchem zadawałem sobie pytanie, czy w ogóle zapamiętałem coś z tych nowych beatów?

Zaczynam wierzyć w to, co Filip Szcześniak twardo deklarował jeszcze na etapie Marmuru – że on i producent Rumak to po prostu duet. O tym, że mają sens takie stałe duety współtworzone przez beatmakerów rozumiejących, co też kolega z mikrofonem chce powiedzieć, przekonywali ostatnio PRO8BL3M, Syny, a nawet Łona i Webber. Po lekkim rozluźnieniu związku z Rumakiem (ciągle dla niego produkuje, ale mniej – i w konkurencji z innymi) Taco niczego nie zyskał – brzmi bardziej jak inni i kolejną dziedzinę swoich działań zupełnie niepotrzebnie zamienił w wyścig na pomysły. Może nie zauważył jakiejś świecącej się kontrolki?  A może paradoksalnie właśnie te mniej agresywne, lżejsze i bardziej monotonne beaty z przeszłości idealnie pasowały do długich linijek tekstów? W sumie przecież na Taco od początku patrzy się jako rapera, który chce pisać powieść albo testament. A idealnym nośnikiem dla tych form literackich nie bez kozery jest po prostu czysta kartka.

TACO HEMINGWAY Jarmark, 2020 2020, 6/10
TACO HEMINGWAY Europa, 2020 2020, 4/10