Cut nad morzem

Jeden z kolegów dziennikarzy zapytał wczoraj, czy ktoś by mu polecił dobre kliki. Nie chodziło jednak o akces do środowiska Łukasza Szumowskiego, słynnego ministra zdrowia (który zarobił co swoje i odszedł). Bardziej o elektronikę z okolic clicks & cuts. Mija mniej więcej 20 lat od ukazania się pierwszej z serii kompilacji Clicks + Cuts, czyli z grubsza od czasu, kiedy ktoś stwierdził, że ścinkach cyfrowych, błędach, klikach (clicks) i cięciach (cuts) da się zarobić. Może nie tak dużo jak na maseczkach i respiratorach, ale jednak. I przy okazji jeszcze zrobić coś miłego dla innych – może nie od razu ratować życie, jak minister, ale przynajmniej je trochę uprzyjemnić. Ciekawe jest to, w jak nieznacznym stopniu się ten elektroniczny, bliski ambientowi nurt w muzyce zestarzał. Statyczny, ale świetnie brzmiący, gdy go słuchać głośno, wpisuje się idealnie w gorące i parne dni końca lata.    

Roméo Poirier – kolejny już znaczący bohater muzycznego roku z Belgii – wymyślił, jak całe te kliki trochę odkurzyć. Metoda jest prosta i wytykano mu już ją dość dokładnie, więc Ameryki nie odkryję: kilka elementów pożyczył od Jona Hassella, który jest stale wracającym bohaterem Polifonii i akurat wydał jak zwykle ciekawą nową płytę Seeing Through Sound z kapitalnym utworem Timeless. Hassell, 83-latek, nie wprowadza już innowacji muzycznych jak kiedyś, ale ta jego nowa muzyka ma, co ciekawe, coś z klikającej, zbrudzonej błędami elektroniki. Poirier podchwycił od niego coś innego – wymyśloną egzotykę, brzmienie nieistniejącego ziemskiego (a może kosmicznego – o tym dalej) regionu i mikrotonową melodyjność. Słychać je w utworze Thalassocratie, który nieźle reklamuje całość. Oczywiście z tyłu są inni – czuć tu oddech potężnego, wypasionego na skandynawskich przestrzeniach ambientu Biosphere, a nawet inżynierii dźwiękowej Fennesza. Ułożone jest to wszystko trochę inaczej, z elegancją właściwą dla obszaru frankofońskiego, który okres, kiedy Niemcy wymyślali solidny technologiczny relaks clicks & cuts niczym kolejne warianty volkswagena, spędzili na formowaniu swojego elektronicznego lounge’u hotelowego, w którym nic nie trzeszczało ani nie przeskakiwało, za to erotyki i finezji było trochę więcej niż w zautomatyzowanej fabryce. 

Dzisiaj, jak to bywa po 20 latach, kliki są elementem każdej wygodnej muzycznej kanapy. Tak jak dziury i przetarcia są elementem najdroższych spodni. Poirier próbuje je odświeżyć, prezentując wizję egzotyki kosmicznej. Już na poprzednim albumie, Plage Arrière, zajmował się – jak tytuł sugeruje – plażą. Tutaj kusi plażą wenusjańską, wlewając w sielski obrazek, poza tymi melodiami z Hassella, trochę więcej psychodelii. Coś jak halucynacje od zbyt długiego leżenia na słońcu – przyjechałeś nad morze w Belgii, a wydaje ci się, że trafiłeś na greckie wyspy albo Lazurowe Wybrzeże. Albo macie wrażenie, że ten piasek to jak bloki z Minecrafta – po ociosaniu okaże się, że mają w środku sześcian i stukoczą, gdy przewiewa je wiatr (Sablage). Wieczorami przygrywają cyfrowe cykady (Penombre), skały wydają odgłosy konstrukcji z plastiku (Du rocher), a przyroda nadmorska (Balayage) robi wrażenie, jak gdyby stała się ofiarą glitchu, błędu w matriksie. Dałoby się do tego zrobić niezłą instalację multimedialną – gry wideo już pewnie nie, bo Hotel Nota jest przeciwieństwem akcji. Jest 43-minutowym zawieszeniem. Tyle że jeśli ktoś pyta o kliki, można zakładać, że właśnie o ten rodzaj zawieszenia może mu chodzić.       

ROMEO POIRIER Hotel Nota, Sferic 2020, 8/10