Niepewność jak w osiemdziesiątym pierwszym

Nie wiem, czy zauważyliście, ale nawet minuta ciszy upamiętniająca powstanie warszawskie trwa ostatnio coraz dłużej. Z minuty symbolicznej, trwającej pewnie jakieś 30 sekund, urosła w ostatnich latach do minuty odmierzanej dokładnie i z namaszczeniem, a teraz nawet dobrych 3-4 minut, przy czym gdy już cichną syreny, ciągle wybrzmiewają klaksony i biją dzwony. Doszły do tego popisy lotnicze i uliczne manifestacje. Moja mama, urodzona niedługo po wojnie, twierdzi, że żyje w strachu przed wojną całe życie – i że okres między 1 a 15 sierpnia właściwie co roku przeraża ją bardziej. Fakt, że gdyby tak porównać intensywność przeżywania przeszłości z tym, co było 10, 20 i 30 lat temu (licząc od roku 1989, bo wcześniej nie wszystko było wolno przeżywać), to wyszłoby na to, że w celebrowaniu doszliśmy do perfekcji. A pokolenie moich dzieci będzie żyło w czasach powstania bardziej niż pokolenie mojej matki. Jest to niewątpliwie ta sama retromania, o której pisał Simon Reynolds w odniesieniu do muzyki. Ta sama, której efektem są filmy Pawlikowskiego, i wreszcie ta sama, która każe na zgranych 40 lat temu hasłach o powrocie do wielkości wygrywać wybory w USA. Mamy więc środek wakacji, a w tle dwutygodniówki między rocznicą tragicznego powstania (co to je pogrążyli Sowieci) a rocznicą cudownego zwycięstwa nad Wisłą (i nad Sowietami) jedna postpunkowa płyta zmienia drugą na czele peletonu.

Bo z tymi postpunkowymi płytami – i odtwarzaniem muzyki w stanie, który sam pamiętam z początku lat 80. – jest dokładnie jak z powstaniem warszawskim. Wychodzi coraz lepiej. I tak samo jak z naszymi narodowymi rocznicami – bardzo to cieszy, ale zarazem trochę niepokoi. Bo młodzież coraz zdolniejsza i chce się uczyć, ale zamiast budować nowy świat, woli jednak odbudowywać stary. Don’t get stuck in the past – mówi w tytułowym utworze z nowej płyty kwintet Fontaines D.C. z Dublina. Czyli: staraj się nie utknąć w przeszłości. I jest to zarazem perfekcyjna retropiosenka, której towarzyszy wysmakowany retroteledysk (gra Aidan Gillen, ten ze znanego retroserialu), pochodząca z doskonałej retropłyty, która na listach bestsellerów zmieni inny doskonały retroalbum zanurzony w niemal tym samym okresie, czyli wydany dwa tygodnie wcześniej Ultimate Success Today grupy Protomartyr. Można będzie sobie porównać amerykańską i wyspiarską wersję postpunka, jak na początku lat 80. Albo pozastanawiać się, czy połączone siły Fontaines D.C. i Protomartyr (Joe Casey w tej sytuacji wydaje się niezbędny) byłyby w stanie odtworzyć każdego z bohaterów epoki – Iana Curtisa z Joy Division, Nicka Cave’a z The Bad Seeds, Marka E. Smitha z The Fall, Davida Thomasa z Pere Ubu itd. Oficjalna sesja Fontaines D.C. robi z nich rówieśników młodego U2 oglądanych na zdjęciach wywołanych z jakiejś starej kliszy.  

Wideoklip – aż się chce znów powiedzieć: teledysk – do utworu Televised Mind oglądałem z prawdziwą fascynacją. Bo nie dość że sam kawałek opowiada jakiś stan umysłu z głębokiej przeszłości – dziś problem całkowitej fiksacji na telewizji dotyczyć może ewentualnie zacofanych technologicznie odbiorców TVP – to jeszcze w obrazku wygląda to jak telewizyjne wprawki producentów z Factory Records. Choć Grian Chatten śpiewa jak Liam Gallagher, co zauważyła moja żona mająca wyjątkowy słuch do głosów (a potwierdził niezależnie Chris Catchpole z „Q”)    

Co się zmieniło w stosunku do debiutanckiego Dogrel, nad którym rok temu piałem z zachwytu, jak gdyby był rok 1981, a ja usłyszałbym właśnie swój pierwszy zespół rockowy? Na A Hero’s Death atmosfera jest równie minorowa, ale styl – mniej zadziorny, mniej rockandrollowy, mniej luźny, wręcz spięty. Mocniej oparty na powtarzalnych sekwencjach, nieco bardziej psychodeliczny. Teksty, hasłowe i luźno odnoszące się do rzeczywistości, dają sygnał alienacji, ale to, co dublińczyków odróżnia od konkurencji to – wiem, że trochę klisza wobec mieszkańców Dublina – jakiś aspekt lirycznej i muzycznej delikatności, może nawet poezji. Słyszalny głównie w kilku bardziej powściągliwych, refleksyjnych fragmentach płyty. Bardziej zwiewna jest – w porównaniu z gęstym graniem Protomartyr na ostatniej płycie – produkcja (Dan Carey, odpowiedzialny nie tylko za jeden, ale OBA kluczowe debiuty zeszłego roku, drugim było Black Midi). I to są elementy, które dobrze znoszę. Minuta ciszy trwa w tym momencie jeszcze dokładnie minutę – wolałbym, żeby się nie osunęli w parodię samych siebie. Pełne oczyszczających i dość pozytywnych emocji No daje na to nadzieję, przynosząc linijki, które może i nam by się w sierpniu przydały: And you’re mugged by your belief / That you owe it all to grief.       

To dla mnie jasne, że gdyby Fontaines D.C. urodzili się w Warszawie, trzecią płytę nagraliby już na zamówienie Muzeum Powstania Warszawskiego (czwarta byłaby z kolei sponsorowana przez Żywiec). Nie ironizuję, tylko stwierdzam. Mając już większą wiedzę na temat tego, co się dzieje z wykonawcami, którzy odniosą sukces, sam czuję się w stosunku do nich znacznie bardziej niepewny niż w roku 1981.  

FONTAINES D.C. A Hero’s Death, Partisan 2020, 8/10