Myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy, ale…

…dyrektor radia unieważnił wyniki 1998. notowania Listy Przebojów Trójki, bo na szczycie znalazł się utwór Kazika. What are the odds? – jak mawiają Anglicy. Na pandemię byliśmy przygotowani, część ludzi ją nawet zapowiadała, ale jakie są szanse na coś takiego? I jakie są szanse, że decyzję skrytykują wicepremier Gliński, wicepremier Emilewicz i jeszcze parę osób z obozu władzy (bo że artyści, to raczej wiadomo), a drugiego dnia afery dyrektor – który może już nie być dyrektorem w chwili, gdy czytacie te słowa – dalej będzie prowadzić śledztwo, tropiąc ślady logów w radiowych komputerach, choć już przeprasza za unieważnienie. Jakie są szanse na to, że głuchy telefon, z jakim mamy co pewien czas do czynienia w mediach publicznych, okaże się na końcu maszynką promocyjną dla artysty, który wprawdzie PiS-u przez lata raczej bronił, a czasem symetryzował, ale dokładnie w tym momencie postanowił tę partię zaatakować najostrzej. Sytuacja bliska cudu, niemal biblijna – nawet dwóch dni nie potrzeba było na zrobienie z Kazika męczennika. 

Jakim mistrzem PR-u trzeba być, żeby zrobić z jednej ze słabszych piosenek Kazika murowaną kandydatkę na przyszłą dziesiątkę Topu Wszech Czasów. O ile przetrwa Top i sama antena, bo ta brutalna akcja środkiem może doprowadzić do zejścia z boiska ostatnich coś sobą reprezentujących zawodników. I widmo red. Semki wyczytującego nazwy wykonawców na liście (what are the odds?) staje się od razu jakby bardziej realne. Wczoraj żegnał się po 30 latach z anteną Marcin Kydryński (what were the odds?), swoją Siestę zamykając piosenką Boba Marleya (what… itd.). W tym czasie pół ramówki wypełnia raźno Jan Paweł II z homilią miłości. A kozła ofiarnego próbuje się zrobić z wydawcy Listy, który akurat – jako znawca kultury Iranu – nieźle się zna przy okazji na opresji i reżimach. I byłby jedną z ostatnich osób w Trójce, które posądzałbym o jakiś obsesyjny kult Kazika. Ironia, a może nawet irania losu. Aż chce się do tego znaleźć jakieś naprawdę udane płyty.

To jeszcze nie koniec zaskoczeń. W tym samym czasie ministerialne granty na koncerty online wygrywają – dumnie stercząc wśród kościołów i Janów Pawłów (tu bez zaskoczeń) – Justyna Steczkowska i Krzysztof Cugowski z sumami dofinansowań 90 tys. i 87 tys. zł na spektakularne zapewne projekty online. Biorąc pod uwagę to, że ciekawsi z mojej perspektywy artyści grają online od dnia zero pandemii, nierzadko robiąc to w tzw. czynie społecznym lub potrzeby artystycznej, jest to już pewne zdziwienie. Ale czy spodziewaliście się, że najbardziej spektakularna ministerialna akcja ratunkowa finansowana z publicznego budżetu wyłowi właśnie tych spośród wielu tonących artystów. Jeszcze raz zakrzyknijmy za Anglikami: What are the odds?!

ZGUBA Pomór, Opus Elefantum 2020, 8/10 

Nie mogę nie zacząć tego tygodnia (będą mocne płyty!) od Zguby, bo jeśli wczoraj nominowałem w swojej odpowiedzi na akcję hot16 kolektyw Opus Elefantum, to ze względu na to, że dość regularnie dostarcza nagrania, które w latach 80. w Trójce (choć trudno sobie to dziś wyobrazić) zyskałyby status kultowych. Ambient, a chwilami bardziej uduchowiony minimalizm w wykonaniu mieszkającego w Bułgarii artysty, o którym pisałem już przed rokiem, mógłby wyjść na płycie 4AD w najlepszych czasach tej wytwórni – i byłby pewnie wtedy miłym szokiem poznawczym dla jej fanów. Płyta, która w kwadrans, bez wielkich, spektakularnych gestów, zamyka usta krytykom i otwiera słuchaczom. Poprzednim udanym przedsięwzięciem z okolic ambientu w katalogu Opus Elefantum był album Lugshara Muzyka naiwna. Jego autor tu przypomina o sobie jako spec od masteringu.     

Przy okazji tych różnych łańcuszków z najlepszymi płytami świata – dziś 40 lat od śmierci Iana Curtisa. Kiedy kolejne odsłuchy płyty Closer Joy Divison mieszały mi w głowie na całe życie i pogrążałem się w jakimś czarnym, nowofalowym romantyzmie, nie przypuszczałem w ogóle, że do takiej rocznicy dożyję (what were the odds?). A tu proszę – napisałem nawet o wychodzącej przy tej okazji książce Jona Savage’a do papierowej POLITYKI (na blogu o książce w oryginalnym wydaniu pisałem już rok temu, a w polskim przekładzie opublikował ją świetnie sobie radzący w sferze wydawniczej syn Kazika Staszewskiego – what… itd., to z kolei tematyczny zbieg okoliczności). Trzy ambientowe utwory Zguby wpisują się w ten 40-letni okres idealnie – podobałyby mi się wtedy, gdybym je usłyszał, a dziś kojarzą się z podobną emocją i spodobały mi się natychmiast. Nie wiem, jakie były na coś takiego szanse, ale wiem, co mnie nieprzerwanie trzymało przy życiu i jako-takim nastroju – myśl, że może jeszcze niejedno mnie zaskoczy.