Zaraza w czasach zarazy

Od dawna chciałem dać ten tytuł jakiejś notce, żeby zamknąć na zawsze i ostatecznie ten chorobliwy proceder przepisywania na różne sposoby frazy Márqueza. W oryginale brzmiało to skądinąd El amor en los tiempos del cólera i muszę przyznać, że Cholera w czasach zarazy byłoby pewnie trafniejszym tytułem dla notki o jednym z najgorszych polskich zespołów, jakie słyszałem w ostatniej dekadzie. Dlaczego? Bo od paru tygodni prasa publikuje pocieszające teksty w rodzaju tego z „Guardiana” – że muzyka bywa lekarstwem w walce z pandemią. Co do zasady – może i tak. Ale próba leczenia epidemii muzyką tego zespołu wyszła, wierzcie mi, jak leczenie dżumy cholerą.

Z drugiej strony – jest jeszcze czynnik odstraszający. Bo jeśli Nocny Kochanek postanawia się włączyć do walki z pandemią, to na miejscu pandemii uciekałbym, gdzie pieprz rośnie. A jeśli robi to alkustycznie (muzycy twierdzą, że podczas sesji otworzyli barek – wydaje mi się nawet, że to słyszę), uciekałbym w cholerę. Ale ja nie zdążyłem. To już się stało – cztery dni temu wyemitowany został na YouTubie koncert Nocny Kochanek alkustycznie, a już dzień później pojawiła się płyta. Trafiony pakietem prasowym w głowę, słuchałem więc, zaskoczony i zahipnotyzowany, opowieści o koniu na białym rycerzu i innych.     

Nocny Kochanek – wyjaśnię czytelnikom Polifonii, bo tu było o zespole tylko raz – to taka popularna (na koncie podboje OLiS-u i Przystanku Woodstock) polska grupa metalowa, która robi sobie żarty z heavy metalu. Już jako nastolatek rozumiałem, że metal może być zabawny, w sposób zamierzony lub nie. Najczęściej to drugie, bo do pierwszego potrzebny był dystans. A ten na płytach Nocnego Kochanka nie występuje, więc sami sobie odpowiedzcie, która to kategoria.

Ten dystans zastąpiony tu został niezłą techniką i profesjonalną spiną, żeby zagrać wszystko jak najpiękniej, najszybciej i najdokładniej, goniąc za Iron Maiden. I żeby tylko w tekstach błyszczeć dowcipem, który polega, trochę jak w późnej podstawówce, na kojarzeniu wszystkiego z jednym. Czyli z tym organem, któremu dorastający mężczyzna poświęca dużo uwagi i który występuje pojedynczo. Dla ułatwienia dodam, że nie chodzi o mózg. I ta fiksacja, odpowiednio podlana atmosferą w stylu fantasy i SF oraz reklamowanym w tekstach alkoholem, daje takie numery jak Minerał Fiutta (z wiekopomną frazą Jedyna nadzieja na Khutasie jest / Nawet nie wiadomo, czy minerał tam jest – tu estetycznie nokautuje jeszcze błyskotliwy rym) albo Andżej z żartem znacznie bardziej subtelnym: Pośród lasu gdzieś na mchu, jeee! 

W niemożebnie wyszlifowanych akustycznych wersjach pięciu przebojów NK tę profesjonalną nerwowość słychać jeszcze lepiej. Jeden z członków (czaicie analogię do tekstów, c’nie?) tej grupy tłumaczy to z muzykologiczną ogładą i gawędziarską swadą: Ogólne przełożenie muzyki hewi metalowej do wersji akustycznych, jest dość skomplikowane – można zrobić to na ogniskowych akordach, śpiewając wszystko balladowo. Wówczas jednak z oryginalnej muzyki zostanie niewiele. Ja osobiście uważam, że muzyka powinna być zachowana, dlatego ja oraz Arek staraliśmy się przełożyć oryginalne riffy na gitarę akustyczną, grając bardziej akordowo, ale nie upraszczając do grania ogniskowego.

W ten sposób ta muzyka o palach i mchu-yeah nie została – imaginujcie sobie – uproszczona i sprowadzona do jakichś banalnych ogniskowych akordów. Świat został ocalony. Choć rżał chyba tylko koń z tekstu Konia na Białym Rycerzu. Ale nie, po drugim odsłuchu uświadomiłem sobie, że nawet i on jednak najprawdopodobniej tylko rżnął.    

Jeśli mamy się odmrażać, autorów tych pięciu piosenek wypuszczałbym z izolacji na samym końcu, a kwarantannie poddałbym na wszelki wypadek wszystkich fanów. Dla dobrego przykładu sam zamknąłem się w pokoju na czas odsłuchu tego materiału. I wam też to radzę. Długo wracałem do siebie (na szczęście miałem blisko). I – tak sobie myślę – skoro przetrwałem dwukrotny (!) odsłuch, to może też jako gatunek przetrwamy najgorszy czas? Sorry, chłopaki, za tę egzemplifikację. Życzę zdrowia i mam nadzieję, że nie przegiąłem pały (hłe hłe), że was przy okazji nie uraziłem i podniesiecie się – jak bohaterowie waszych tekstów. Większość z powyższych uwag to tylko taki ciężki żart, o ile kojarzycie, ale kto miałby lepiej wiedzieć, co znaczy ciężki dowcip.

NOCNY KOCHANEK Alkustycznie, Agora 2020, 1/10