Uroki zamrożenia

Jak ja kocham życie, właśnie piję sobie kawkę, wpis opublikowany, ja najedzony chlebem upieczonym w domu. Przypominam: wpis opublikowany, więc zero potrzeb, nie muszę z nikim walczyć, bo nie mam po co… Ale jednak w takich sytuacjach domowego zatrzymania, a właściwie zamrożenia, coś czasem potrafi zaskoczyć. Właśnie dzięki temu zatrzymaniu. Koło autorskiego albumu Wilmy Archera pewnie dwa miesiące temu przeszedłbym szybko do porządku dziennego, a tak wracałem i wracałem – aż się okazało, że to płyta, której wartość w pandemicznych odsłuchach rośnie szybciej niż broda słuchacza. I ten opublikowany wpis to właśnie o niej. 

Gdyby ktoś nie kojarzył nazwiska Will Archer, może znać pseudonim Slime, pod którym ten wykonawca do tej pory działał. No i jedne z lepszych utworów z sensacyjnego debiutu Nilüfer Yanyi, a także te bodaj nawet najlepsze nagrania Sudan Archives, przy których Anglik (o powierzchowności Quebo przed przemianą) maczał palce. Już tam wpuszczał trochę świeżego powietrza związanego z pracą nad aranżacjami – a autorski album A Western Circular jest tego świeżego powietrza pełen. Dlatego między innymi przyda się w każdym domu.

Droga dojścia do ponadnurtowej muzyki Archera jest krótka zewsząd – miłośników hip-hopu powinien skusić Last Sniff z MF Doomem, zgrabny, funkujący beat skrojony przede wszystkim z myślą o wiolonczeli. Kapitalne łączenie gitary i gitary basowej właśnie z wiolonczelą w leciutkich, delikatnie punktowanych perkusją kompozycjach na całej płycie jest leitmotivem. Takim w wersji light. Nie trzeba dużo czasu, żeby się z nią zaprzyjaźnić, ale potrzeba trochę, żeby dać się uwieść. 

Blisko jest też z okolic R&B – Samuel T. Herring, wokalista Future Islands współpracujący też z Madlibem, odpowiada m.in. za partię w The Boon, którą kończy brawurowo w stylu Prince’a. Jest też Sudan Archives w utworze Cheater, być może najmocniej kojarzącym się z tym, co Archer robił dla innych jako producent. A wreszcie blisko stąd do muzyki Arthura Russella – wiadomo, wiolonczela, oryginalne piosenkowe formy i intymny klimat – no i nawet Marka Hollisa, na którego powołuje się sam twórca. Bardziej jako na wzór pewnej filozofii w podejściu do muzyki niż wzór stylistyczny, ale jednak. Jest w A Western Circular dużo instrumentalnej wrażliwości, która – o dziwo – przyciągnęła mnie i przekonała szybciej niż te utwory wokalne. To całe „rośnięcie” zaczęło się od niepozornego, schowanego gdzieś pod koniec albumu utworu Cures & Wounds.    

A Western Circular zaskakujące jest dla mnie jako płyta, której się nie spodziewałem, ale – jak się okazuje – potrzebowałem. Trochę jak niedawny, opisywany przeze mnie album Matthew Tavaresa z Lelandem Whittym (zresztą Archer – jak czytałem – pilnie śledzi działania BadBadNotGood). Nowe terytoria odkrywają jakby od niechcenia – bo powiedzieć, że to jazz, to jak nic nie powiedzieć. No i z każdym przesłuchaniem okazują się coraz lepsze.  

Wszystko wskazuje na to, że za dwa tygodni będziemy mieli próbę wygrania wyborów poprzez masowe absencje. W muzyce – przy wszystkich proporcjach – też trochę mniejsza konkurencja. A tymczasem wydany 3 kwietnia Archer (gdyby nie to zamrożenie, pewnie nie wracałbym do niego tak często) podoba mi się coraz bardziej. Dlatego kto wie, jeszcze parę tygodni tego zamknięcia i kto wie, może Archer do czołówki płyt roku? 

WILMA ARCHER A Western Circular, Weird World 2020, 8/10