Oferta taka, że żal wychodzić, cz. 2
Dziś będzie taka płyta, że aż się chce pisać. Tak dobra, że notkę napisałem i zatwierdziłem do publikacji już wczoraj. W dodatku ma okładkę tak precyzyjnie trafiającą w to, czego nam będzie brak w najbliższym czasie, jak gdyby wszystko wymyślone było pod tym kątem. Przyda się to do ilustracji rubryki z zapowiedziami wydarzeń w onlinie, do której z kolei samemu się zobowiązałem przed tygodniem. A dzieje się dużo – ciekawie patrzeć na świat, w którym może dość do pewnych przewartościowań. Mądrzy naukowcy mówią, że może inaczej spojrzymy na płace lekarzy, nauczycieli i innych pracowników sektora publicznego. Ja mogę do tego dodać, że może inaczej spojrzymy na lokalny klub, w którym na koncertach bywaliśmy najczęściej. Jest ważniejszy niż sklep, który nam sprzedawał bilety (niczym nie ryzykując) albo tym bardziej promotor pokroju Live Nation, który działał na dużym, halowym rynku, gdzie pompowało się jak balon wartość wielkich imprez, a teraz nie ma jak tego nadmuchanego balona zmonetyzować. Jeszcze wczoraj ten biznes wydawał się niezatapialny. I wprawdzie do online’owej branży koncertowej weszły już bardzo znane nazwiska, to jednak na trochę innych zasadach. Męskie Granie też już gra z domu, ale charytatywnie (było Sorry Boys, dziś Król!).
Zasady się – przynajmniej na moment – trochę wyrównały. Zapowiadany tydzień temu koncert Marcina Maseckiego, pierwszy z cotygodniowej serii, śledziło na żywo w porywach do 1400 osób, a później obejrzało online (co było możliwe przez 24 godziny) jeszcze jakieś 30 tys. Bum bum bum. A raczej: Bach bach bach, biorąc pod uwagę, że grane były „Wariacje Goldbergowskie”.
Do onlajnowej oferty Teatru Studio – i tak już bogatej, pamiętajcie o tym, że Masecki dalej gra z domu w niedziele! – dojdzie w najbliższych dniach czytanie nowej książki mojego redakcyjnego kolegi Edwina Bendyka pod może niezbyt krzepiącym, ale za to jakim aktualnym hasłem Przed Apokalipsą. Z kolei FINA organizuje trzy wirtualne wykłady poświęcone współczesnej popkulturze i młodzieży pod hasłem Ok boomer. Media, pokultura i świat młodzieży. Sam zajrzę, bo mi już młodsi redaktorzy zaczynają zwracać uwagę, że powinienem pisać inaczej i nawet wymyślają własne cytaty z mojego tekstu na poparcie tej tezy.
Na wydarzenie tygodnia szykuje się dla mnie jutrzejszy (3.04, godz. 20.00, transmisja na YouTube) koncert Pawła Szamburskiego (poprzednio pisałem, że Bastardy), realizowany na zamówienie jednej z takich lokalnych miejscówek właśnie, czyli wrocławskiego klubu Firlej. Zresztą Firlej, poza koncertami, prowadzi też warsztaty online w ramach projektu społecznego „Kawiarnia Sąsiedzka”.
Warto wspomnieć o zwirtualizowanym (choć program bazuje na retransmisjach koncertów z poprzednich lat) festiwalu Misteria Paschalia 2.0, realizowanym przez KBF wspólnie z Mezzo i radiową Dwójką. Rozpoczyna się 5 kwietnia. Z innej beczki – o Cemencie Pcim 4.04 w Galerii 112 700 Milionów Lat. I o stale nadającym Radiu Kapitał. Poza tym, że oczywiście Dwójka też – dziś red. Hawryluk prowadzi audycję poświęconą wpływom Pendereckiego na inne muzyczne rejony.
Ciekawa jest sytuacja z płytami. Sprawdzałem, co dotarło do redakcji i jest tego niewiele – albo rzeczy, które za pośrednictwem firmy kurierskiej przysłali krajowi wydawcy, albo produkcje małych firm z zagranicy. Na duże sklepy bym w tych warunkach nie liczył, podobnie jak na przyszłego partnera polskiego Amazona, czyli Pocztę Polską (z całym szacunkiem dla ciężkiej pracy pocztowców w tym trudnym okresie!). Za to Wirtualna Giełda Płyt, o której pisałem przed tygodniem, doczekała się kontynuacji – wydarzenie na FB wciąż możecie odwiedzić, a płyty – wysyłane do paczkomatów, co jest dziś chyba najrozsądniejszym wyborem – kupić.
Gdyby nie paczkomaty, ostatnią moją fizyczną płytą na długo byłby album duetu Matthew Tavares & Leland Whitty (który faktycznie jest kwartetem: do Tavaresa grającego na fortepianie/gitarze i Whitty’ego na saksofonie/flecie dochodzi sekcja rytmiczna). Ślicznie wydany i finezyjny od strony muzycznej. Obu liderów znamy nieźle z fantastycznej formacji Badbadnotgood. A tutaj i Tavares, i Whitty popisują się jako muzycy z przecięcia światów jazzowego i klasycznego. Obaj doskonale radzą sobie w obu, co dla pianisty może jeszcze bardziej oczywiste, ale już dla saksofonisty z całą pewnością takie nie jest. Visions, nagrane niemal w całości w czasie jednej sesji, robi wrażenie albumu zarazem przemyślanego i pełnego żywiołowości. Muzyka jest tu niebywale dynamiczna, linie kreślone takim gestem, że nie sposób zarzucić któremukolwiek z muzyków jakichś braków, zarazem czuć w tym dystans i luz, kiedy trzeba, a kiedy indziej – emocjonalne dobicie do bandy. Wklejony już wyżej Woah to kwintesencja tego myślenia. A na całej płycie chyba tylko impresyjny Heat of the Moon trochę mnie znużył, a i to przy drugim czy trzecim odsłuchu.
Album Tavaresa i Whitty’ego jest przy tym potwierdzeniem, że nie ma dziś jakichś okopów pomiędzy sceną jazzową a dobrze sprzedającymi się nurtami spod znaku hip-hopu czy R&B. Whitty może pracować dla Kendricka Lamara i Keli Uchis, Tavares, znany lepiej jako Matty (tak podpisał niezłą solową płytę dwa lata temu) – produkować dla Travisa Scotta czy grać na gitarze u Taylor Swift. Co należy oceniać zdecydowanie jako goodgoodnotbad.
MATTHEW TAVARES & LELAND WHITTY Visions, Mr Bongo 2020, 8/10