Co to tak buja?

Do tych, którzy stale słuchają australijskiej grupy The Necks: pewnie już dobrze znacie ten nowy album, możecie od razu przeskoczyć dalej. Do tych, którzy nie znają: najprawdopodobniej wam się spodoba. Zespół improwizuje, ale zbiorowo, prawdopodobnie nie tak, jak myślicie. I nagrywa długie utwory, przy których czas mija nie wiadomo kiedy – no i zawsze trochę inne, więc na długie godziny w izolacji ideał. Ich płyty czasem zawierają dwa utwory, ostatnio częściej jeden, bodaj raz czy dwa były cztery, a trzy – ostatni raz 14 lat temu. Na tyle widać rzadko, że uznali za stosowne odnotować to wydarzenie w tytule albumu. Ale nie to jest najważniejsze – istotne jest to, że ten trzeci utwór na płycie, Further, to prawdopodobnie najłatwiejszy moment (21 minut, ale czy pisałem już, że szybko mija?), żeby się zakochać w muzyce The Necks, jeśli się jej nie zna. A nie jest to nawet najlepszy utwór na płycie – choć, przyznaję, mieści się na podium. 

Jest jeszcze jedna możliwa teoria związana z nazwą – że panowie chcieli podkreślić, że jest ich ciągle trzech. Tych samych trzech muzyków od lat – pianista Chris Abrahams, kontrabasista Lloyd Swanton i perkusista Tony Buck. Niby banał, ale może akurat teraz warto to podkreślić, bo w paru momentach – szczególnie w otwierającym album utworze Bloom – może się wydawać, że jest ich trochę więcej, albo że używają jakichś pomocy elektronicznych. Jedyną pomocą było tymczasem dające pewną precyzję i kontrolę nad brzmieniem studio nagraniowe. 

Bloom to znów trochę inny The Necks, bo brzmią, jak gdyby tym razem postanowili zacząć od środka, bez stopniowego budowania nastroju – wchodzą w to od razu, całość jest niezwykle efektowna i bardzo intensywna rytmicznie, dość jednorodna, a przy tym zmieniająca się cały czas – ale to niekoniecznie to charakterystyczne dla tria wrażenie, że jesteśmy już gdzie indziej i nie wiemy, kiedy doszło do zmiany. To raczej wrażenie obcowania z muzyką, która zmienia się cały czas w określonych granicach, jak dni, które wydają się podobne, tworzą monotonne wzory, ale jednak żaden nie jest taki sam. Na poziomie brzmieniowym – szczególnie w partiach instrumentów perkusyjnych – fascynujące. I to mój prywatny numer jeden z tej płyty.

Lovelock to – kontrastowo – rzecz maksymalnie wyciszona, powściągliwa, nieśmiała wręcz, ale też chaotyczna i robi wrażenie dźwięków tria jazzowego przewiewanych przez podmuchy wiatru. Coś jak żywa muzyka generatywna. Wewnętrzna sprzeczność, wiem, ale gdybyśmy sobie wymyślili taki ludzki komputer, który gra muzykę pozbawioną idealnych powtórzeń, taki właśnie mógłby być efekt. Sam suspens i żadnego rozwiązania.   

No i ten śliczny – oparty na groovie kontrabasu, w którym Swanton subtelnie zmienia akcent – Further. Romantyczny, teoretycznie łatwy, bo z zapadającym w pamięć motywem i łagodnie bujający. Ale to, co tak buja, to w rzeczywistości dość skomplikowany rytm na 5/4. Tylko The Necks są w stanie tak pięknie oszukiwać rzeczami, które wydają się proste, ale wcale nie są – i nie tracą wdzięku, nawet jeśli już to odkryjemy. Dlatego – że znowu skończę uwagą dla słuchaczy, którzy The Necks chcą sobie nadrobić tej dziwnej wiosny – Trójki można słuchać od końca.    

THE NECKS Three, Fish of Milk/Northern Spy 2020, 8-9/10