Zwyczajnie mi się spodobało
Dzisiejszy wpis będzie krótki jak płyta, którą chcę opisać. Ale nie wiem, czy tak dobitny, bo rzecz jest mocna. Moja przygoda z tym materiałem wyglądała nudno i banalnie: wydawnictwo Opus Elefantum zapowiedziało nowe tytuły (drugi to A Forword grupy Ljos – też ciekawy), zamówiłem, posłuchałem i bardzo mi się spodobało. Takie potwornie tradycyjne, ale jakie miłe. Żadne spotifaje ani jutiuby nie były grane. Choć, jak się później dowiedziałem, materiał wisi na YouTube od paru miesięcy – i ma w momencie, gdy piszę te słowa, całe 420 wyświetleń. Co, nawet biorąc pod uwagę post-rockową, pół-ambientową, rozmazaną, powolną, shoegaze’ową estetykę, wydaje mi się zaniżone co najmniej stukrotnie. Spróbujmy to wspólnie naprawić.
O wykonawcy wiem niewiele: to kolejny one-man band, pochodzi ze Szczecina, ale nie bardzo pasuje profilem do tego, co się z tym miastem może kojarzyć muzycznie w pierwszej kolejności. Za to zdecydowanie pasowałby do katalogu Kranky albo Temporary Residence. Epka nosi tytuł Brave Enough i – jak zasygnalizowałem – ukazała się już w zeszłym roku, o ile traktować za datę wydania moment publikacji na YouTube. Opus Elefantum publikuje to dodatkowo na płycie CD.
Wyjątkowość tej płyty nie polega na tym, że proponuje coś nowego. Poszczególne elementy znamy: ciepło, delikatnie przesterowane akordy gitary i kreujący ambientowe panoramy syntezator, niemal bezperkusyjna (poza finałem Another Happy Landing) warstwa rytmiczna, linie wokalne zdecydowanie wypchnięte w drugi plan i rozmazane jak cała reszta. Cała rzecz w kontroli nad poszczególnymi elementami – i nad całą formą. Perfekcyjnej w takich utworach jak ośmioipółminutowe Outlast czy wreszcie Stalker, wprowadzający najłatwiejszy do zapamiętania refren – głos zdublowany partią gitary na tle zdecydowanego crescenda, zamknięty samotną partią gitary (stopniowo okaże się zresztą, że nie mniejszy potencjał ma finałowe Rot). Po kilku odsłuchach wrażenie, jakbym to już gdzieś słyszał, zamieniło się płynnie we wrażenie, że znam to od zawsze. Bo rzecz ma urok dobrze skontrolowanego klasyka, jaki przytrafia się raczej wykonawcom mocno już doświadczonym, a nie mało znanemu debiutantowi. O podobnym panowaniu nad materią świadczy tu zresztą wszystko, włącznie z okładką Dominiki Głowali. Prawdopodobnie cokolwiek zrobi dalej autor tego albumu, będzie warte obserwacji.
Z tego wszystkiego nie napisałem, o kogo chodzi, a jest to prawdopodobnie najważniejsze w płytowej rekomendacji. Niby zwyczajna sytuacja, a parę niezłych nagrań i człowiek się gubi. Szukajcie pod H. Jak Tomasz Haptar.
HAPTAR Brave Enough, Opus Elefantum 2020, 8/10