Płyty ostatniej szansy, vol. 3. Na pewne.

Kupowałem tę nową kompilację Buriala w ciemno i z pewnego odruchu, trochę jakbym szedł na ostatnie Gwiezdne wojny. Po pierwsze – nawet gdyby okazało się to zawodem, to chciałem znać dalszy ciąg historii. Po drugie – nawet jeśli części składowe dobrze znałem, to nie chciałem się dowiedzieć od kogoś innego, jakie to ostatecznie jest. Lecz kiedy już posłuchałem, to okazało się, że nie tylko po to, żeby być odpornym na spoilery (to główny i fundamentalny powód, by iść do kina na film Skywalker. Odrodzenie), ale też po to, żeby nabrać zupełnie nowego spojrzenia na dorobek Williama Bevana z ostatnich kilku lat.

Jestem pod olbrzymim wrażeniem, jak świetnie grają te zestawione ze sobą, znane już dobrze epki ustawione w kolejności niechronologicznej, a momentami przeciwnej do chronologicznego porządku. Ostatnio Burial wydawał mi się już – z całym szacunkiem – zamkniętą całością, artystą opowiedzianym, mało aktywnym i ściśle związanym z poprzednią dekadą, kiedy odnosił wielkie artystyczne sukcesy. Program kompilacji Tunes 2011-2019 zaczyna się jednak od niepozornej ambientowej strony B ostatniego singla Claustro/State Forest oraz od przypomnianej po dwóch latach Beachfires – drugiej strony epki Subtemple, która w swoim czasie nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. I to Beachfires jest tu kompozycją kluczową, buduje nastrój i wciąga w całą opowieść niczym narrator w powieści – nie tyle czuły, co niewidzialny. Umiejętność kreowania futurystycznej przestrzeni jest niezwykła, a styl błyskawicznie rozpoznawalny, po jednym pyknięciu płyty winylowej i jednym wybrzmieniu echa. Choć przecież materii w tych utworach wydaje się strasznie mało – kiedy inni tworzą utwory z charakterystycznym znakiem wodnym, Burial wydaje się tworzyć sam tylko znak wodny.

Zanim dojdziemy do utworów z wyraźniejszym beatem, rozpoznawalnymi liniami wokalnymi, minie jakieś 25 minut. Ale pod takim wstępie Young Death – utwór, który wydawał się drugorzędny – okazuje się fascynującą zmianą. Przy Hiders niby jesteśmy już w sferze tych bardziej „przebojowych” nagrań Bevana, ale ciągle (a jesteśmy już po 40. minucie albumu!) nie dotarliśmy do tego, co najważniejsze, czyli tych dłuższych, kilkunastominutowych, kilkuwątkowych nagrań znanych z epek wydawanych na początku tej dekady. Ich nadejście zwiastuje samplujące soundtracki gier wideo (w tym motyw z Fable Danny’ego Elfmana) Come Down To Us. Pewnie zostałoby jednym z moich ulubionych utworów roku, gdyby nie to, że pochodzi z epki Rival Dealer, która ma już sześć lat. Trudno o bardziej współczesną muzykę. A tu wciąż nie jesteśmy nawet w połowie całego tego zestawu. Zbierałem na bieżąco winylowe epki, ale ekscytacja przy ich słuchaniu w tym zestawieniu jest większa.

Burial w tym zbiorze, zawierającym prawie wszystko (choć nie wszystko), co robił przez dziewięć lat, okazuje się artystą niepodatnym na upływ czasu. To więcej niż future garage i więcej niż dubstep. To prawdziwa, konsekwentna dekonstrukcja muzyki tanecznej. Tunes 2011-2019 to również dość potężny cios zadany tym wszystkim, którzy już przygotowali swoje podsumowania lat 10. i nie znaleźli w nich miejsca dla Buriala, choćby z tego powodu, że nie publikował przez ten czas płyt długogrających. Trawestując hasło znanego mema – każde takie podsumowanie jest teraz inwalidą.

Jeszcze dwa fakty wiążą kompilację Buriala z ostatnimi Gwiezdnymi wojnami. Po pierwsze – trwa z grubsza tyle samo, niemal dwie i pół godziny. I przynosi podobne wzruszenie – wynikające z samego faktu śledzenia jakiejś opowieści rozłożonej na długi czas. Tyle tylko, że w wypadku Bevana udało się przez lata podtrzymać także poziom tej działalności – coś jak utopijna wieczna Nowa nadzieja.

BURIAL Tunes 2011-2019, Hyperdub 2019, 9/10