Płyty ostatniej szansy, vol. 2. Na Piwnicę.

W poniedziałek byłem na gali ZAiKS-u, gdzie – obok Olgi Tokarczuk – honorowe członkostwa tej organizacji i mnóstwo innych nagród odebrała łącznie grupa ponad 20 wielkich postaci kultury, których normalnie nigdy nie zobaczyłbym w jednym miejscu. Nie będę ich wszystkich wymieniać, bo już to zrobiłem na Polityka.pl, przypomnę tylko, że gdy wyszedł na scenę Andrzej Sikorowski (nagroda specjalna), mówił coś o tworzeniu wbrew temu, w jaką (niedobrą) stronę zmierza kultura i świat. Na chwilę krakowska Piwnica Pod Baranami zmaterializowała się w Warszawie. Przypomniałem sobie wtedy, że mam jeszcze nieopisaną piwniczną w klimacie płytę, która ukazała się w stolicy kilka miesięcy temu.

Rzecz jest duetem wokalistki Agnieszki Wilczyńskiej i pianisty Andrzeja Jagodzińskiego, którzy postanowili nagrać płytę po staremu i zaprosili do napisania nowych tekstów poetów piosenki (stąd te pozostałe nazwiska na okładce: Sujkowska, Poniedzielski, Tym, Wołek). Nagrał to wszystko ładnie i wydał Piotr Semczuk, a tradycjonalizm przenieśli również na sferę wydawniczą i album znajdziecie na CD, ale już nie na Spotify.

W pewnym sensie to nawet adekwatne do wybranej publiczności – konwencja Piwnicy, ostatnio duże sukcesy odnosząca chyba przy okazji albumów Grzegorza Turnaua, jest tu słyszalna od pierwszego do ostatniego nagrania. Wilczyńska (Fryderyk 2016) błyszczy jako wokalistka o jazzowym temperamencie, Jagodziński w tym pomaga i właściwie słychać w tym nawet jakieś próby wyzwolenia się z konwencji piosenki poetyckiej, w tym wydaniu skazanej na „cudowność”, o której wspomina Urszula Dudziak (także honorowa członkini ZAiKS-u) we wkładce. A mnie się ten album najbardziej podoba paradoksalnie właśnie wtedy, gdy Wilczyńska idzie w stronę wokaliz, porzucając niewątpliwie dobrze napisane (choć konwencję znamy, cytat Bowiem w słowie miłość drzemie, drzemie „ość” wyraża ją w sposób dość pełny) teksty. Jest świetna technicznie, elegancka i w sumie jednak raczej powściągliwa w tej roli, która wydaje się rolą zbyt precyzyjnie napisaną. A na pewno rolą trochę z innej epoki. Niczego nikomu nie ujmując – to album dla tych, którzy w pełni się odnajdują w tej uwadze Sikorowskiego. Wiem, że i tacy się wśród czytelników Polifonii znajdą. A gdyby ktoś przy okazji chciał wspomóc kampanię, w którą współautorka płyty się angażuje, to pewnie i na to jest pod koniec roku nie najgorszy moment.

AGNIESZKA WILCZYŃSKA, ANDRZEJ JAGODZIŃSKI Wilcze jagody, Studio Realizacji Myśli Twórczych 2019, 6/10