Nadciąga noc Komedy
A więc rozłożyliście już ten nowy, kupiony na gwiazdkę audiofilski sprzęt, rozstawiliście kolumny i nie wiecie, co puścić? Decydować się trzeba szybko, zanim zapowiadana na styczeń książka łącząca ekstremalnych audiofilów z wyznawcami teorii płaskiej Ziemi i antyszczepionkowcami (jakieś podobieństwa by się znalazły) nie zepsuje klimatu wokół domowych odsłuchów w idealnych warunkach. Oczywiście, trochę żartuję, ale problem tego, co położyć na talerz w Święta, pozostaje poważny. I płyta, o której dziś napiszę, w dużej mierze go rozwiązuje – choć prawdopodobnie nie rozsądzi ostatecznie kwestii, czy jedzenie kapusty w Wigilię pogorszy odbiór muzyki, ani czy pomalowana flamastrem płyta CD będzie miała lepsze brzmienie. Bo przecież można na chwilę zapomnieć o opowieściach z krainy voodoo i posłuchać albumu, który po prostu został dobrze nagrany.
Fakt, że muzycy Wojtek Mazolewski Quintet wzięli się za repertuar Krzysztofa Komedy, niespecjalnie dziwi. Każdy szanujący się jazzman w Polsce musi w pewnym momencie zaliczyć Komedę, tak jak każdy szanujący się pianista musi wcześniej czy później zderzyć się z repertuarem Chopina. Wiele zależy do tego, kiedy się to robi – a dla Mazolewskiego Komeda nie wydaje się prostą trampoliną, bo jest już w takim miejscu i z dostępem do tak szerokiej publiczności, że trudno się w polskim jazzie wybić mocniej. Prawdopodobnie chodzi więc o jakiś rodzaj ambicji i – co słychać od pierwszych minut albumu When Angels Fall – o podanie programu utworów Komedy nagranych po swojemu. A ten program nieźle to znosi.
Wspomniałem o audiofilii, więc wypada zacząć od brzmienia. Co zresztą kluczowe dla ostatnich śmiałych realizacji związanych z Komedą – album Repetitions EABS na pewno zagrał na ambicji Mazolewskiemu, który wykazuje się często podobną ponadgatunkową otwartością. To, co natychmiast uderza w When Angels Fall, to świetna w warunkach bezwzględnych (piękna przestrzeń, znakomity – do czego jeszcze wrócę – środek) i zarazem bardzo atrakcyjna dla tej szerokiej publiczności (spory „ciężar”, fizyczność mają partie perkusji, ogólnie „dół” wydaje się nagrany współcześnie, na pewno mocniej niż kiedyś). Kwintet Mazolewskiego ma szczęście do studiów radiowych – albo po prostu dobry know-how w tej dziedzinie. Świetny był pod tym względem już pierwszy album nagrany w Radiu Gdańsk, a ten – zarejestrowany w Polskim Radiu w Warszawie pod okiem Jacka Gładkowskiego i Ewy Guziołek-Tubelewicz (produkcja samego lidera) – wydaje mi się idealnym balansem tradycji i nowoczesności.
Samo brzmienie prowadzi nas w rejony względnej krzykliwości (finał utworu Roman II) na zmianę z miękkimi i ciepłymi fragmentami (Le Depart czy urokliwie przebojowe w tej wersji Ja nie chcę spać). Aranżacje wydają się starannie przepracowane i różnorodne w koncepcji. A całość została ograna na koncertach – co też, wydaje mi się, dobrze słychać na tej bardzo komunikatywnej płycie. Na polu instrumentalnym rewelacyjnie wypada przede wszystkim Oskar Török – może to w utworach Komedy jest coś, co szczególnie foruje trębaczy, ale Słowak gra tu kilka takich partii, że warto choć raz przesłuchać nowy album WMQ ścieżką Töröka.
Z klasycznego i prościutkiego Memory of Bach znakomici muzycy kwintetu robią atrakcyjny, gęsty, polifoniczny kawałek w swoim stylu – podobnie zresztą z Barierą. Mocno przeakcentowane, krótsze i szybsze Astigmatic załoga Mazolewskiego przechodzą galopem i nerwem łączącym jakiś południowy temperament ze słowiańską ludowością. A jeśli rozbujaną po jamajsku Ballad for Brent Mazolewskiego postawicie przy – dajmy na to – wersji Leszka Możdżera, możecie nawet dojść do wniosku, że ktoś tu się z kogoś nabija. Ja takiego wrażenia nie odnoszę, w sumie zresztą ten akurat utwór nie robi na mnie może jakiegoś kolosalnego wrażenia, ale humor słyszę w tym z całą pewnością. Zabawny jest kontekstowo sam tytuł When Angels Fall – przy albumie wychodzącym w okresie świątecznym ktoś mógłby zaraz szukać skojarzeń z jakimiś opowieściami o aniołkach, tymczasem krótki metraż Polańskiego, do którego Komeda dopisał temat tytułowego utworu płyty, opowiada o snach na jawie babci klozetowej.
When Angels Falls nie jest już może tak odkrywcze jak album wrocławskiej załogi Marka Pędziwiatra, przede wszystkim pozostaje w wyborze utworów bliższe żelaznego kanonu (poza pewnie tym tytułowym wynalazkiem), ale jest współczesne, mocne, pełne luzu, dowcipu, trochę przekorne i mimo wielu nonszalanckich ruchów ciągle zgodne z duchem Komedy, co potwierdza tu własnoręcznym podpisem, czy bardziej może projektem okładki, Rosław Szaybo. A przy tym wszystkim na tyle dobrze nagrane, że kompletnie niepotrzebny wam będzie sprzęt za dziesiątki tysięcy złotych, żeby się tym nacieszyć.
WOJTEK MAZOLEWSKI QUINTET When Angels Fall, WMQ/Agora 2019, 7-8/10