Nie ma takiego artysty w ogóle

Mój ziomo z mym ziomem, czyli dziennikarze muzyczni, często ignorują mainstream. Powiedzmy, że sam też to robię. Zajmują się popularnymi raperami albo zespołami tak małymi, żeby tylko oni o nich pisali. A najchętniej przygotowują zestawienia światowych płyt dekady, bo robić coś poniżej zestawień dekady to poniżej godności krytyka. Prostota zwykle ich odrzuca. A całe media i tak stawiają na kliki. Albo memy. No i kto by się zajmował wokalistami znanymi z telewizji, którzy nie mają jedynki na OLiS-ie? Musicalowa piosenka – o, to zwykle zło najgorsze! A w ogóle piosenka bez jakiejś nowoczesnej producenckiej panierki? Subtelność nie przejdzie. Nie ma złudzeń. Tylko skąd w takim razie ten cały Ralph Kaminski?  

Pierwsze zdania płyt są trochę jak pierwsze zdania książek. Każą błyskawicznie oceniać piszącego/śpiewającego. Trzeba więc mieć sporo brawury, żeby zacząć od zdrobnień: Pakujemy kawałeczki w pudełeczka naszych dni. Nie pierwszych i nie ostatnich, jak się okaże, na tej płycie. U Kamińskiego słyszę więc piosenki pop, a zarazem odwrotność popowego myślenia – odwagę, a właściwie chyba nawet jakiś instynkt, który każe z utworu na utwór podejmować ryzykowne decyzje i zaskakiwać. Bo chociaż konwencję dawno już opisano – całkiem trafnie – m.in. nazwiskami Rojka (Kamiński byłby wymarzonym frontmanem dla Myslovitz bez Rojka – i mam nadzieję, że nigdy nie będzie musiał się na taką posadę zgodzić) czy Antony’ego – jednego przypomina schodzeniem w szept w falsecie, drugiego wibratem – to trzeba przyznać, że Młodość zaskoczyła. W szczególności chyba krytyków. Mnie na pewno, bo nie bardzo potrafię sobie poradzić z zespołem tak alarmujących elementów, od ckliwości w stylu retro po kabaretowy niemal camp, które razem składałyby się na tak harmonijny i przyjemny efekt końcowy.

Pierwszy kontakt wzrokowy też się jednak w muzyce pop liczy. Na dziennikarstwie uczyli, że mowa ciała to w ogóle ponad 50 proc. przekazu. Moim pierwszym kontaktem (przegapiłem w wakacje Kosmiczne energie) w wypadku utworów z tej płyty – naprawdę nieźle promowanych wcześniej wideoklipami – był obraz z Wszystkiego najlepszego. Jeśli ktoś nie pamięta: Kamiński w dziarganym sweterku z napisem Dobra zmiana, koszuli z przydużym kołnierzem i fryzurą na hair metal z głębokich lat 80. w przyczepie kempingowej nad parówką z keczupem. Śpiewający to swoje falsetowe hej, hej, hej z miną oznaczającą całkowite panowanie nad sytuacją (znów rodzaj odwagi). Taką miną, że uznałem później za bezpieczne przesłuchanie wszystkiego, co się jeszcze pojawiło w związku z tą płytą, a później i całej płyty. Różnorodnej w instrumentacji, od fortepianowych ballad, po wyprodukowane bardziej na bogato Autobusy i Kosmiczne energie, które można już próbować sprzedawać na popowej półce z Podsiadłą czy Baranovskim. W większości utworów Kamiński jest jednak inny od tego, co się u nas uprawia – przede wszystkim wykorzystuje o wiele szerszą niż pozostali skalę dynamiczną (Tygrys). Jest tu o niebo lepiej niż na debiucie, z wiarygodną emocją w tekstach (Klub D), ciągle z perspektywą na więcej (szczególnie w sferze kompozycji), ale z wykorzystaniem w stu procentach tego, czym autor dysponuje.

Dzisiaj, trzy dni po prestiżowej nagrodzie im. Grzegorza Ciechowskiego, chwalić Kamińskiego to już żadne odkrycie (tak naprawdę mój ziomo z mym ziomem już dawno parę ciepłych słów napisali), ale może ktoś ma niekupiony prezent gwiazdkowy, a tak się składa, że nie zorientowali się jeszcze w sytuacji chyba tylko ci klienci, którzy wyznaczają masowe tendencje na OLiS-ie. Gdybym miał ten album opisać jednym zdaniem, napisałbym, że Młodość to rzadkie połączenie aktorskiej emfazy i przegięcia oraz minimalizmu i powściągliwości. Teoretycznie nie ma czegoś takiego, więc nie ma takiego artysty w ogóle. Ale jednak możecie sobie kupić płytę.   

RALPH KAMINSKI Młodość, Fonobo 2019, 7-8/10