Rosną miejskie bandy
Ten ogień z palca na okładce, który z daleka przypomina widelec, jasno wskazuje, że to nie jest nowa kapela. Bo jak już się bliżej przyjrzeć – a sama okładka ładna na tyle, żeby się poprzyglądać, choć z miejsca sugeruje kwaśną psychodelię – to zobaczymy, że widelec nie jest nawet ogniem, tylko czwórką. A zespół Innercity Ensemble – nietypowy big-band łączący elektronikę z psychodelią, muzyką świata i improwizacją – ze środowiskowej artystycznej rzeki okresowej przeobraził się w stały element bydgoskiego krajobrazu. Ale też potwierdza, że jak już w Kujawsko-Pomorskiem wieje czymś nowym, to od razu zarażane są wszystkie składy. I tak „czwórka” to bardzo udana płyta, choć niekoniecznie taka, jaką można było przewidzieć na bazie dotychczasowych.
Zacznijmy od tego, że trzy tegoroczne albumy z Milieu L’Acephale (Alameda, Javva i teraz Innercity Ensemble) mimo odmienności stylistycznych krążą gdzieś wokół podobnych tropów, wśród których są naleciałości brzmieniowe lat 80., elementy art rocka i fascynacja różnymi formami muzyki niezachodniej. Tworzą razem – choćby i Javva trochę odstawała w tym porównaniu – swoistą trylogię bardzo mocno odświeżającą wizerunek brzmieniowy sceny bydgoskiej, a przede wszystkim – pokazującą jej nowe spojrzenie na produkcję. Oczywiście najbardziej słychać to w obu projektach, w których pojawia się Kuba Ziółek. Ale zarówno Alameda,jak i Innercity Ensemble, startowały z nieco innego poziomu i ich ewolucja ilustruje nieźle krzepnięcie pewnych formuł. Ci drudzy grają dziś muzykę nieco bardziej zwartą i z całą pewnością lepiej poukładaną, nieidącą na żywioł. Elektronika precyzyjniej wyznacza tu ramy (np. Albatros), potężniej brzmią syntezatory, odnoszę wrażenie, że IE połknęli nieco pomysłów duetu Kapital, ważne dla brzmienia partie trąbki Wojtka Jachny to właściwie długie tematy, z pewnością przestrzeni na improwizację jest mniej i tylko wszechobecna pulsacja (tu każdy instrument jest perkusyjny) pozostaje czymś, co wydaje się w stu procentach znajome. W wypadku Innercity zaskoczenie jest większe niż przy Alamedzie, bo tu mieliśmy przez lata bardzo swobodną ekspresję, a IV przynosi wręcz… piosenki.
No dobra, piosenki zasadniczo są dwie. Przy czym pierwsza to The Great Meadows of Kuyavia z gościnnym udziałem Jaśminy Polak (jest jeszcze drugi gość – Krzysztof „Freeze” Ostrowski w utworze reKonstrukt 1). Mocniej przemawia jako wyłom ta druga. Partia wokalna Ziołka w Catalinie uderza zresztą z zaskoczenia. W czwartej minucie samego utworu i w 15. minucie całej płyty nagle słyszymy hymn pełen pozytywnej siły, do pewnego momentu przynajmniej wydający się wręcz zaprzeczeniem klimatu na zewnątrz: As the winter turns into spring / We are eager to know / What the future will bring. Później to się zmieni, ale wrażenie – bardzo pozytywne – tego utworu pozostanie. Pozostanie też ogólniejsze wrażenie, że członkowie tego składu dosypali sensów do tej swojej abstrakcji. Dorzucając przy okazji jeszcze tęczowy dopisek This band supports LGBTQ+ rights, którego sens mocno poruszył jednego z komentatorów na YouTube (a pewnie znajdą się i inni niepocieszeni). Ale w czasach, gdy polscy europosłowie wstrzymują się od głosu w sprawie rezolucji wymierzonej m.in. przeciwko karaniem śmiercią homoseksualistów w Ugandzie, wstrzymywanie się od stanowiska ogólnie słabo wygląda.
Co do tej Cataliny – słychać coraz większą pewność i swobodę w partiach wokalnych Kuby Ziołka. Jeśli nawet nie było tu jeszcze tego legendarnego mikrofonu wokalowego, którego zakup z pewną ironią lider bydgoskiej sceny kiedyś prorokował (cały czas pilnuję tematu), to jesteśmy blisko, przyszło to niepostrzeżenie i naturalnie. To coś – przy wszystkich różnicach stylistycznych – jak z Jankiem Młynarskim, też bardzo charakterystycznym wokalistą, który wykonał kapitalną robotę między dwoma albumami Jazz Bandu. Słyszałem skądinąd wczoraj Jazz Band Młynarski-Masecki w powiększonym, 17-osobowym składzie na tajnym, „rozgrzewkowym” koncercie w warszawskiej kawiarni Nowy Świat i muszę powiedzieć, że gra to wszystko, że sens tej studyjnej produkcji celebrującej brzmienie międzywojnia powinien zostać utrzymany i obroniony na żywo. A duże sale w całej Polsce pewnie czekają. Rosną nam duże miejskie bandy – zarówno ten jazzowy, jak i psychodeliczny Ansambl Śródmiejski. Czy to pod względem liczebności składu, czy dyscypliny i możliwości.
INNERCITY ENSEMBLE IV, Instant Classic 2019, 8/10
Komentarze
Dzisiaj dowiedziałem się o interesującej scenie bydgoskiej i o twórczości Borisa Brejchy (bo to na jego high tech koncercie we Wrocławiu fani stracili 100 kurtek…)