Więcek? Więcej!!

Wprawdzie nikt mi dziś o szóstej nie wparował do domu, to jednak muszę przyznać, że sama akcja centralnie stymulowanych sił dzielnej policji w sprawie tęczowej Matki Boskiej, a jeszcze bardziej śledzenie reakcji zadowolonych z siebie fundamentalistów – którzy zza komputerów chwalą swoją odwagę w szerzeniu jedynie słusznej ich zdaniem koncepcji chrześcijaństwa – zabrały mi rano trochę czasu i nerwów. Ale nie tylko dlatego tak mocno się spóźniłem z dzisiejszym wpisem. Wyjątkowo dużo czasu zajęło mi nabranie stosunku do nowej płyty tria Kuby Więcka. Nie dlatego, żebym nie znał artysty. Widziałem to i owo, to i owo słyszałem, ale ten szał przy debiucie trochę mnie wystraszył i – jak pewnie zauważyli pilni czytelnicy bloga – nie mam do debiutu grupy Kuba Więcek Trio Another Raindrop jakiegoś czołobitnego stosunku. Słuchałem też wielokrotnie albumu numer dwa i dopiero kontakt z koncertową wersją części tego materiału z Bremy (takie brakujące ogniwo między pierwszą a drugą płytą, słuchałem z taśmy, niedawno, przed emisją w Dwójce) i parę uwag kolegi z anteny radiowej (pozdrawiam, bo wiem, że w końcu przeczyta) sprawiły, że weszło. A jak weszło, to już wreszcie muszę coś napisać. 

Żeby była jasność: Więcka jako instrumentalistę uwielbiam od początku do końca. Nie obchodzi mnie, gdzie i u kogo się uczył ani ile ma lat – ma taką precyzję w tonie i jednocześnie tak ładną barwę swojego altu (wolę ten alt niż pojawiający się tu i ówdzie sopran, choć sopran też mnie nie odstrasza, a w jednym z utworów na nowej płycie brzmi wręcz obłędnie), że jako saksofonista na wejściu jest zwycięzcą w sposób bezdyskusyjny. Potwierdzają to występy w kolejnych orkiestrach – u Kamila Piotrowicza czy Franciszka Pospieszalskiego. Albo krótkie wejście w Zimnej wojnie. Byłem jednak od początku trochę podejrzliwy wobec tego, jak ta wspaniała technika i wyczucie w grze przekłada się na umiejętności kompozytorskie – bo czy musi się łączyć? Nie musi.

W tej dziedzinie album Another Raindrop wydał mi się jeszcze jakoś niedopieczony i – jeśli miałbym się odwoływać do wieku muzyka, który w chwili premiery miał 22 lata, tylko w samych kompozycjach było ten wiek słychać. Pomysły szły w dobrą stronę, ale wydały mi się, przy pewnych prostych założeniach, zwykle przefajnowane i jakby brakowało im siły. Próbowałem to sobie tłumaczyć w ten sposób, że może lepszy byłby dla Więcka większy skład. Niczego oczywiście nie ujmując zaproszonym do współudziału muzykom (choć tu różnica doświadczeń na ich korzyść też wywoływała moje wątpliwości – w rówieśniczych składach, grających mocniej, Więcek wypadał lepiej). Ale dziś nowy album Multitasking wszystko wyjaśnia. I rozwiewa te moje wątpliwości.

Trio jest tu w pełni scalonym składem, chwilami nawet układem, który gra jedną, dużo bardziej precyzyjnie wyrażoną wizję lidera – demonstracyjnie kanciastą, ale to takim gestem kreślone kanty, że chciałoby się tego słuchać w kółko. Michał Barański i Łukasz Żyta wpisują się w te figury rysowane przez Więcka tym bardziej idealnie, im bardziej bezceremonialnie lider wyznacza im zadania – a poznawszy lepiej swoich kolegów, stara się wykorzystać ich doświadczenia i talenty. Barański gra co rusz pełne dyscypliny, precyzyjnie zapętlone partie, w tym kapitalne linie elektrycznego basu, Żyta – urozmaica brzmienie o długie partie dzwonków. Chyba tylko popisy hinduskiej techniki wokalnej konnakol w wykonaniu Barańskiego – choć same w sobie imponujące – wydają mi się tu wciąż ciałem obcym. A może to ta brawura, o którą wołałem, a z którą teraz nie mogę się oswoić?

Cała reszta stanowi perfekcyjny zegarowy mechanizm eksponujący tematy napisane przez lidera – a te są lepsze i bardziej nośne niż na debiucie. Me & My Present Reason (pięknie zgrywający długi temat saksofonu z bezwzględną pulsacją syntezatora) i Jazz Robots (z symbolicznym w całej sytuacji udziałem Marcina Maseckiego) to hity, usprawiedliwiające wszystkie komplementy pod adresem Więcka i czyniące z tego albumu zdecydowany numer jeden wśród nowych, współczesnych woluminów serii Polish Jazz. A otwierający album SUGARBoost, kojarzący się z mocnym, bezczelnie wręcz potężnym i prostym, ale przybranym egzotycznymi ozdobnikami graniem kapel Shabaki Hutchingsa, mógłby się w pewnym momencie zamienić w disco, albo przynajmniej – po przyspieszeniu tempa – zamienić w jazzową reakcję na Boney M. Co pokazuje, że jest wciąż przestrzeń na dalszy rozwój. Paradoksalnie więc: nowy album potwierdza, że moje poprzednie obawy miały sens, ale że zarazem stają się nieważne – wszystko jest na swoim miejscu, a mocy zawsze można jeszcze dodać.

Chce się to obserwować, ba, chciałoby się nawet zza biurka wołać o kolejne pomysły, prowokować do przesady, dobicia do bandy. Bo trudno spokojnie Multitasking przesiedzieć. Tak czy owak – chce się więcej.

KUBA WIĘCEK TRIO Multitasking. Polish Jazz vol. 82, Polskie Nagrania/Warner 2019, 8/10