3 brzmienia tygodnia i dlaczego Bastarda

Ostatnio trochę się spóźniam z tymi zestawieniami, ale wychodzi dużo płyt. Dziś trzy bardzo ważne i warte uwagi nowości na różne sposoby odnoszące się do rytuałów i odmiennych form uduchowienia – zachodniego, dalekowschodniego i afrykańskiego. Co ważne – płyty świetnie zrealizowane, w które warto się wsłuchać jako produkcje muzyczne. A czasy mamy pod tym względem dość paradoksalne – dobre warunki nagraniowe nigdy nie były tak łatwo dostępne jak dzisiaj, a zarazem złe warunki odsłuchowe chyba od półwiecza nie były tak szeroko rozpowszechnione. Polecam przy okazji mój tekst Wierność stereo w najnowszym wydaniu „Niezbędnika Współczesnego” – z pomocą kilku ekspertów znających się na rzeczy lepiej ode mnie zastanawiam się, czy stereo i hi-fi odchodzą i czy mamy jakieś powody do obaw. A pisałem to tak dawno temu, że sam już nie wiem, czy konkluzje są bardziej na tak, czy bardziej na nie. Więc nie zaspoiluję. Tymczasem…

BASTARDA Ars moriendi, Lado ABC 2019, 8/10
Mało jest pewniaków większych niż Bastarda, tym bardziej że warszawskie trio zainwestowało więcej w nagranie materiału na swoją drugą płytę Ars moriendi. A brzmieniowe połączenie klarnetu (Paweł Szamburski), wiolonczeli (Tomasz Pokrzywiński) i klarnetu kontrabasowego (Michał Górczyński) to coś z założenia niebywałego i wymagającego, jeśli chodzi o sposób nagrania. Potwierdzał to dwa lata temu debiut tria, Promitat eterno (opisywałem go tutaj), po którego świetnie zrealizowanym radiowym koncercie premierowym musiałem się bić w piersi i de facto podwyższać później ocenę całości materiału. Po interpretacjach XV-wiecznych utworów Piotra z Grudziądza na debiucie zespół wziął na warsztat średniowieczne polifonie i wczesnorenesansowe – o ile dobrze liczę, a są w tych wyliczeniach lepsi – utwory o śmierci. Temat w tamtej epoce dość, powiedziałbym, rozpowszechniony, więc było z czego czerpać – a ostateczny czas prezentacji, w strategicznym okienku przed Wielkanocą, też nie najgorszy. Pojawiają się tu jako bohaterowie kompozytorzy nieco tylko późniejsi od poprzedniego bohatera Bastardy: Guillaume Dufay, Josquin des Prés, Cristóbal de Morales czy Costanzo Festa. Skala dynamiczna jest większa, charakter całości bardziej kontemplacyjny, choć Parce mihi Domine de Moralesa i kapitalny temat Vita in ligno moritur otwierający cały ten rytuał uderzają natężeniem dźwięku trzech instrumentów budujących riffy o bardzo pierwotnej sile, ale zarazem oryginalnej fakturze. Zarazem Szamburski z Ars moriendi wyprzedza uduchowieniem (Letaniae mortuorum discordantes) i liryzmem (Libera me Domine de morte aeterna) nawet Szamburskiego z solowego Ceratitis Capitata. W roli deseru tym razem nie Marcin Masecki (który wchodził na zakończenie Promitat eterno), tylko wokalistka Olga Mysłowska pojawiająca się w Quis dabit oculis nostris fontem lacrimarum. Nie możecie się pomylić przy zakupie, bo jeśli wam się nie spodoba – w co wątpię – bez trudu znajdziecie w bliskim otoczeniu kogoś, kogo ten albumu ucieszy.

IFRIQIYYA ÉLECTRIQUE Laylet El Booree, Glitterbeat 2019, 7/10
Muzyka Afryki Północnej na silniku kapel w rodzaju The Young Gods czy Ministry. Czyli mocne granie z bębnami i postindustrialnymi brzmieniami w rolach głównych, z posępnym klimatem, śrubowanym tempem, rytmiką muzyki rytualnej i chóralnymi wokalami. Punkt wyjścia formacji przesunął się nieco z post-punka w kierunku samplowego, industrialnego rocka. A Laylet El Booree to płyta bardziej radykalna i dysonansowa niż opisywane tu poprzednio Rûwâhîne. Ścieżki instrumentalne wydają się mocniej zabudowane, tempa wyższe, a śpiew bardziej agresywny, na co być może wpływ miało większe otwarcie tej tunezyjsko-francuskiej pięcioosobowej orkiestry na zachodni świat. Idealną ilustracją tej przemiany jest najlepszy na płycie utwór Habeebee Hooa Jooani. Pozostały za to wszystkie instrumenty tradycyjne, trzymające album gdzieś pomiędzy arabską tradycją muzyki egipskiej a prastarymi rytuałami muzycznymi w rodzaju Jajouki. Daje to wszystko zestaw utworów, który warto sobie dawkować, bo całość emocjonalnie aż za gęsta.

VISIBLE CLOAKS, YOSHIO OJIMA & SATSUKI SHIBANO FRKWYS Vol. 15: serenitatem, RVNG Intl 2019, 7-8/10
Kolejny odcinek znakomitego cyklu FRKWYS wygląda trochę jak uzupełnienie wydanej niedawno kompilacji japońskiej muzyki ambient Kankyō Ongaku. Współczesny duet Visible Cloaks ze swoim wypolerowanym, futurystycznym brzmieniem spotyka się tu z dwoma filarami japońskiego ambientu. Jeden jest nawet bohaterem wspomnianej składanki (Ojima), a drugiego (Shibano) znamy jako interpretatora muzyki Erica Satiego. Współpracowali ze sobą na przełomie lat 80. i 90. Ta nowa muzyka stworzona w kwartecie jest elektroakustyczna, delikatna jak powiew wiatru w ciepły, słoneczny dzień, i pozostaje kombinacją umiejętności VC w zakresie syntezy, oryginalnego brzmienia Spencera Dorana i Ryana Carlile’a oraz charakterystycznego dla Japonii organicznego grania bliższego zwykle New Age. Słuchać należy po pierwsze głośno, po drugie – rzadko o tym piszę, ale najlepiej jednak na słuchawkach. Momentami – jak w Lapis Lazuli – łączy się to wręcz idealnie, synergicznie, w jakiś klimat rodem z Ghost In The Shell, kiedy indziej jednak dominuje jedna lub druga ze stron. Przypominające soundtracki z dzisiejszych gier wideo Stratum, coś na krawędzi muzyki generatywnej, przesuwa całość w tę „japońską” stronę”, a głęboki, generowany Toi zaprasza do świata brzmień Visible Cloaks. gdzieś pomiędzy – kilka nagrań, które zostawiają pewien niedosyt, drobne dłużyzny, które zawsze się przytrafiają na płytach VC, no i Atelier, z którego po zagęszczeniu tego świetlistego brzmienia zrobiłby się może jakiś nowy utwór Bastardy w estetyce bliższej zen?