Grammy? 7 płyt tygodnia

Dość zaskakujące – dla mnie samego – jest to, że wśród rozstrzygnięć nagród Grammy najbardziej się cieszę z trzech statuetek dla Brandi Carlile. Na pewno bardziej niż z trofeum dla Kacey Musgraves. Carlile to wokalistka i songwriterka z nurtu Americana, gdzie przełamywać prymat mężczyzn (a to stało się na tegorocznych nagrodach głównym punktem programu) trzeba równie mocno, co w kategorii hiphopowej, w której z kolei wygrała Cardi B. Poza tym By the Way, I Forgive You to zwyczajnie świetny album. W ogóle jakiś zaskakujący ten weekend, kiedy Ariany Grande słuchało mi się – przy wszystkich zastrzeżeniach do tej nowej płyty, bo przydałaby się jej uważniejsza produkcja, no i momentami to taka trochę Rihanna Grande – lepiej niż Grouper, ukrytej pod nowym pseudonimem Nivhek.

ARIANA GRANDE thank you, next, Republic 2019, 7/10
Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B – szczególnie że pewnie za rok Grande będzie znowu wśród nominowanych do Grammy, być może nawet z większymi sukcesami. Wydaje się, że wszystko tu powinno być wyliczone i skalkulowane jako kontynuacja nagrodzonego w tym roku Sweetenera – włącznie z okładką portretującą bohaterkę do góry nogami. Nie zmienia się raz sprawdzonego patentu. Ale Thank You, Next to płyta zarazem delikatniejsza i pewniejsza, bardziej spójna w koncepcji, z wokalami idącymi bardziej w R&B, dość minimalistycznym syntezatorowym akompaniamentem i częstym ograniczaniem warstwy perkusyjnej. Rzadsze są popisy w stylu Mariah Carey (jest krótki wtręt z rejestrem głowowym w Imagine). Do tego dochodzi słyszana już wcześniej u Grande słabość do budowania podkładów na pomysłach z mocnego recyklingu – 7 Rings niemal w całości oparty jest na melodii My Favourite Things, a utwór tytułowy wykorzystuje linię z Merry Christmas Mr Lawrence Ryuichiego Sakamoto (zdecydowanie wolę tę drugą inspirację, pierwsza to w praktyce fałszywy cover). Ciekaw jestem tylko, czy wersje fizyczne będą miały w kluczowych momentach za wysoki poziom sygnału i lekkie przesterowania, jakie słychać w streamingowej. Świetna płyta wyszłaby, gdyby zebrać najlepsze momenty obu tych ostatnich płyt.

CASS McCOMBS Tip of the Sphere, Anti- 2019, 7-8/10
Nie chcę się powtarzać, bo w piątek od tej płyty zacząłem opisywanie premier. Do poniedziałku wytrzymała w tygodniowej czołówce, co szczególnie dziwnym nie jest.

JESSICA PRATT Quiet Signs, Mexican Summer/City Slang 2019, 8/10
Cztery lata po mocno chwalonej przeze mnie On Your Own Love Again ta świetna wokalistka z Los Angeles dorzuca album ledwie 28-minutowy, ale bliski ideału, praktycznie bez słabych punktów. Delikatne piosenki śpiewane charakterystycznym, bardzo nosowym, ciepłym, a zarazem jak gdyby ograniczonym barwowo, pewnym, choć delikatnie prowadzonym głosem. Minimalny akompaniament, ślady melodyjności Joni Mitchell i piosenkowego mistrzostwa Alexa Chiltona albo Simona & Garfunkela, odniesienia do starej popowej wokalistyki, także europejskiej, z produkcją, która robi z tego album praktycznie pozaczasowy. Here My Love, This Time Around, Aeroplane, Fare Thee Well – do przesłuchania w pierwszej kolejności. Ostrzegam tylko, że to raczej nie jest płyta na wczesne godziny przedpołudniowe.

KENJI KIHARA Dawn, Eilean 2019, 7/10
Nawet na tle wydawnictw z francuskiego Eilean Records – każdorazowo udanych i układających się w spójną serię ambientu z okolic blisko przyrody – płyta Kenjiego Kihary wydaje się wyjątkowa. Pracujący na prowincji Japończyk ogrywa z dużą wrażliwością pogranicze brzmień syntetycznych i akustycznych, wykorzystując subtelnie field recording. Może jeszcze wrócę do tego albumu – na razie grałem w Dwójce, z niezłym, przyznaję, odzewem słuchaczy.

LCD SOUNDSYSTEM Electric Lady Sessions, Columbia 2019, 7-8/10
Dość oczywisty typ, biorąc pod uwagę, że to album koncertowy – nie pierwszy już w dyskografii znanej z dobrych koncertów grupy LCD Soundsystem. Nagrali go w ubiegłym roku, podczas trasy promującej świetny album American Dream, a do autorskiego materiału dorzucając aż trzy covery: Seconds The Human League, I Want Your Love Chic i (We Don’t Need This) Fascist Groove Thang Heaven 17. W pewnym stopniu oczywiste, ale niepozbawione ryzyka, przemyślane i stylistycznie świetnie ograne, jak praktycznie wszystko, czego James Murphy dotyka. A przy okazji niesie niezbyt subtelną sugestię, że te autorskie utwory LCD nie są wcale gorsze niż klasyki tamtej epoki.

OQBQBO Untitled, Posh Isolation 2019, 7/10
Przyjemna elektroniczna epka z tych, co to ani do końca taneczne, ani do końca wokalne. Debiut w szeregach Posh Isolation Oqbqbo, czyli mieszkającej w Tokio Rosjanki Nastii Sipuliny, znanej dotąd z remiksu dla KYO i najwyraźniej związanej z jakimś światem wielkiej mody. Tak przynajmniej podpowiada instagram autorki. Słychać, że to start, słychać w tym szkic, ale też duży talent w operowaniu nastrojem i pewną bezpretensjonalność.

SEED ENSEMBLE Driftglass, Jazz Re:freshed 2019, 7-8/10
Jeszcze jeden nowy, 10-osobowy londyński kolektyw jazzowy, którego płytę kupiłem w ciemno po usłyszeniu utworu Afronaut z rapowaną partią Xany jakby żywcem wyjętą ze złotej ery nu jazzu (podobieństwo do Ursuli Rucker oczywiste). Dalej będzie więcej niezłej żeńskiej wokalistyki. Można też kupować w ciemno dla składu – z tubistą Theonem Crossem (znanym choćby z Sons Of Kemet) i pianistą Joe Armonem-Jonesem. Aż sześcioosobowa sekcja dęta świetnie gra razem, jest trochę afrykańskich i afrokaraibskich wpływów, a nazwisko liderki, Cassie Kinoshi, młodej brytyjskiej saksofonistki, kompozytorki i aranżerki, można dorzucić na listę obserwowanych. Chociaż trzeba przyznać, że w tym zespole Kinoshi nie wychodzi często na pierwszy plan jako instrumentalistka i daje pograć innym. Mają też te utwory jakiś lżejszy charakter, mniejsze nastawienie na groove, większą dygresyjność, szeroko rozwijane plany, co pewnie dałoby się jakoś sklasyfikować jako twórczość bardziej kobieca. I rymuje się to z tym, od czego dziś zacząłem.