Czekając na Popka

Czy Popek będzie nowym Kukizem? Na razie przeszedł płynnie z kolejnej edycji Tańca z gwiazdami do deklaracji politycznych, co świadczy o tym, że wytypował się jako dobry kandydat dla młodych wyborców idących do wyborów po raz pierwszy albo dla tych starszych, ale bardziej sfrustrowanych. Albo został przez kogoś wytypowany – jako celebryta bardzo rozpoznawalny wśród młodszych wyborców, dla których Paweł Kukiz jest dość anonimowym rockowym emerytem. Każdy, kto choć trochę ogarnia współczesne media, wie, że polityk z bliznami, wytatuowanymi gałkami ocznymi, przeszłością w MMA i nuconym przez podstawówki refrenem (wybaczcie) Pizda nad głową na koncie będzie prawdopodobnie atrakcyjniejszy medialnie niż polityk bez tego wszystkiego. Wyobrażam sobie więc Popka na pierwszych stronach gazet za 3, 2, 1… Co więcej, pora uznać, że po latach ulicznej walki w końcu doszło do ostatecznego dziejowego triumfu krakowskiej grupy Firma z bliską jej tekstom, wymykającą się politycznym klasyfikacjom maksymą: Miej wyjebane, a będzie ci dane.

Popek, niegdyś zwolennik Korwin-Mikkego, przyszłość swojego ruchu wiąże z burzycielskimi teoriami ekonomicznymi na temat drukowania pieniędzy do woli, miejsc pracy dla każdego i przerzucenia obciążeń podatkowych na posiadaczy nieruchomości. Zauważyłem, że większość ekonomistów je wyśmiewa, część lewicy (ale też tylko część) traktuje z nadzieją. Całość wiąże się z dotychczasowymi działaniami samozwańczego Króla Albanii słabo – wprawdzie uznawał konieczność płacenia przez siebie (jako osobę z górnej części skali podatkowej) podatku dochodowego za kradzież w biały dzień, to jednak kradzież jako taką do pewnego stopnia usprawiedliwiał – jako formę wychodzenia z trudnych warunków życia (samochody, portfele itd.). Wyrósł z prostej, typowo amerykańskiej filozofii, której hołdowała duża część polskiej sceny hiphopowej – że trzeba śmiało sięgnąć po swoje, zarobić pieniądze i zyskać dostęp do luksusowego życia, dotąd dostępnego dla nielicznych. Było to myślenie liberalne do szpiku kości, nawet libertariańskie, z pewnymi akcentami anarchistycznymi (cytatem z Popka: W kutasie mamy wasze prawa, wasze sądy wasze dziwnie wyglądające mordy). Ale też z cieniem deklarowanego solidaryzmu – bo ten sam Popek, jak pisaliśmy w POLITYCE, zapowiadał, że kiedyś wyrwie sobie złote zęby i rozda ubogim. Choć chwilowo zajmują go raczej problemy tych kręgów, które mają dużo pieniędzy (Przypomnę: Pojechały modelki do arabskich krajów/Na jachcie u szejka najadły się kału/Gównem już jebie w całym Dubaju/Koprofilia w najlepszym wydaniu).

Oczywiście to, co się stało z Popkiem, może dziwić mniej niż to, co spotkało drugiego członka Firmy – jednego z najostrzejszych ulicznych składów spod znaku ChWDP – Tadka. Ten został z kolei współpracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej, a później nauczycielem pięknej polszczyzny dzięki zaproszeniu na Lekcję RP przy prezydenckiej gali z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego przed dwoma laty (tej, na której nagrodę Zasłużony dla Polszczyzny otrzymał Wojciech Wencel). Piszę o zaskoczeniu oczywiście w kontekście tekstów Firmy: Mam wyjebane na was hieny/Wyjebane na was trutnie/Ja nie zejdę z mojej sceny, to ty drżyj fajo przed jutrem/Wyjebane na fałszywych/Wyjebane na show biznes/Wyjebane na pedalstwo, które niszczy tą ojczyznę! Choć uliczny image formacji, z furami i motorówkami, też się trochę gryzie z tym dzisiejszym, kościelno-patriotycznym. Ale ja to czytam jako przedłużenie mitu o sięganiu po pieniądze, które gdzieś tam są. W tym wypadku akurat w okolicach tematyki historycznej, kościelnej i patriotycznej. Nie każdy raper wyciąga po nie rękę, ale fakt wyciągania świadczy na pewno o świadomości rynkowej.

Dwa tygodnie temu przeczytałem z kolei rozmowę z Kalim (kolejny członek Firmy) autorstwa Rafała Wosia, mojego kolegi z redakcji „Polityki”, dziś pracującego w „Tygodniku Powszechnym”. Pogląd Rafała na polski hip-hop i jego ambicję, by odnaleźć w nim ducha ludowych trybunów rozumiem. Sam przyłożyłem do tego prądu dziennikarskiego rękę. Choćby publikując w „Przekroju” 15 lat temu rozmowę z Peją o jego hymnach biedy i wkurwienia (jak ogłaszaliśmy wtedy na okładce gazety). To była część tej opowieści – podobnie jak późniejsza okładka „Przekroju” z Peją z czasów, gdy szefem gazety był Roman Kurkiewicz. Kto nigdy nie romantyzował polskiego hip-hopu na tej linii ten, tak jak z byciem lewicowcem, zapewne na starość będzie świnią. Ale naprawdę trudno się wciska Firmę i Kalego w świat lewicowych poglądów. Linia jego argumentacji w opowieści o złodziejskiej przeszłości jest zgodna z tym, co mówi Popek: Mój wybór był prosty. Albo je…ć za 4,10 zł za godzinę – bo takie były stawki – i nie mieć nic od życia. To jest pytanie o to, czy można kraść i wyrządzać krzywdę innym, jeśli jest nam źle. I tego lewica w moim rozumieniu nie aprobuje – może się na tym nie znam, ale jako chłopak wychowany w Wołominie widziałem rówieśników podejmujących takie wybory na co dzień. Na tamtym etapie nie wyrastały ze skrajnej biedy, tylko z chęci podwyższenia sobie statusu życia w sposób szybszy niż inni. A to myśl już raczej z ducha kapitalistyczna. I jeśli już pojawia się w niej aspekt szlachetności (My nie okradaliśmy kobiet w ciąży. Ale matki z dziećmi już tak – mówi Kali w „Tygodniku”), to mnie jednak bardzo nie wzrusza.

Kali mówi mniej więcej to, co na jego miejscu powiedziałaby lwia część środowiska hiphopowego (nie wszyscy). Czyli zgadza się, że to środowisko wcześniej niż inni zauważało ofiary transformacji (To na nas eksperymentowano – mówi). Na przykład, żeby daleko nie szukać, młodszy od niego Bedoes na nowej płycie: Stałem na klatce, gdzie jebało szczyną/Dziś całe mieszkanie mi pachnie jak Dior i Po swoje będę szedł tak długo jak mam nogi (choć czasem na kolanach: Ja jestem w Wadowicach, modlę się przed Janem Pawłem). I ja to rozumiem. Polski hip-hop ma ten fragment DNA z amerykańskiego, zostało to wielokrotnie zanalizowane – ludzie odbierający siebie jako gorzej sytuowaną grupę społeczną, której inne formy awansu się blokuje, stawiają na muzykę, chcąc ominąć parę przystanków po drodze i znacząco poprawić swój status materialny. Bardziej indywidualnie niż zbiorowo. Zarazem wywodzą się z grupy częściej konserwatywnie wychowywanej, a rapu by nie było, gdyby nie soul, soulu nie byłoby bez gospel itd. Główny problem tej całej ballady o lewicowym znaczeniu raperów (nie wszystkich, jeszcze raz podkreślam, grono jest zróżnicowane wewnętrznie) widzę w tym, że o ile pytanie o walkę z biedą zadać łatwo, to już trudniej się pyta o walkę z mizoginią, homofobią, agresją, stosunek do Kościoła i inne problemy, którymi lewica też się zajmuje. Tego mi brakuje w rozmowie z Kalim. A jak się ich odpowiednio wcześnie nie zada, to się dostanie nie bohaterów lewicowych, tylko ulicznych turboliberałów.

Nie są mi obce oczekiwania, żeby mój ulubiony wykonawca wyznawał podobne do mnie poglądy w ważnych sprawach. Ale to się zwykle kończy rozczarowaniem. I nie chcę się tu odnosić do muzyki, którą tworzą wymienieni wyżej panowie, choć mam na przykład słabość do bardziej wstrzemięźliwego w kwestiach politycznych Borixona, którego – wypatrując pewnej postawy pokoleniowej – Rafał, cytujący w swoim wywiadzie Wzgórze Ya-Pa-3, powinien moim zdaniem odpytać w pierwszej kolejności. A to, że mu to wytykam na blogu, a nie prywatnie, wynika z faktu, że temat jest bardzo ważny. Być może piszę to w przeddzień wejścia Króla Albanii na scenę polityczną, a kto wie – może przed jakąś ostateczną rehabilitacją haseł ChWDP i jebać policję przez IPN i inne instytucje?

Żebyśmy się dobrze zrozumieli: mój wewnętrzny wolnorynkowiec mówi mi, żeby chłopaki z Firmy zarabiali sobie hajs według potrzeb, byle bez wyrządzania krzywdy innym. Ale mój wewnętrzny lewicowiec ostrzega, że jeśli mamy z nich zacząć robić współczesną Różę Luksemburg, to najpierw dopytajmy gruntownie o to, czy odrzucają swoje poglądy sprzed paru lat. Przed zwodowaniem i napędzeniem medialnym nowego Kukiza dałbym im pełną ankietę do wypełnienia.