Gorzej, czyli lepiej
Wszystko wskazuje na to, że będzie jak zawsze. Pierwsze pieniądze na muzykę (jak już donosiłem) w nowym roku wydane. Pierwszy koncert nowego roku też już obejrzany. I nie sylwester w telewizji, tylko Kamil Piotrowicz Sextet w radiu. Dokładniej w Trójce. Znakomity koncert, dobrze skompresowany dla potrzeb antenowych do jakichś 65 minut, z przelotem przez materiał z albumu Product Placement (moja lista roku), zagrany pewnie i z luzem – co w wersji na żywo łatwiej docenić, bo świetne, naturalne przejścia między częściami kompozycji mają wizualne odbicie w sytuacji na scenie. Może nie jest to najbardziej typowa dla Trójki muzyka, ale przyjęta została dobrze, w szczególności finał Intentions, w którym lider rozpędza i zwalnia zapętloną frazą fortepianu towarzyszącego mu w bardzo forsownej – i widowiskowej – partii Krzysztofa Szmańdę. Pomyślałem sobie, że antena, na której Bohemian Rhapsody zwycięża top wszech czasów (co uważam za progres w stosunku do Brothers in Arms, żeby była jasność), powinna być gotowa na komplikacje Piotrowicza. Ale to nie koniec komplikacji na dziś.
Z komplikacji muzycznych przenosi nas w stronę życiowych Paweł Furtek, który już tytułem nowej płyty sugeruje, że wcale nie będzie tak jak zawsze, tylko Gorzej. To jedna z pierwszych premier stycznia i od razu depresyjna nie tyle z atmosfery, co raczej z definicji. Co ciekawe, definicją tematu jest jedyny tekst innego autora – pisane w drugiej osobie Kryndżłotry Afrojaxa. Reszta – czyli te napisane i wykonywane przez Furtka, w większości do jego muzyki (gościnnie jeszcze Adam Kempa i Kordian Trudny) – jest już raczej pierwszoosobowa i bardziej metaforyczna. Momentami wpada w ton deklamowanej poezji, dla której w Polsce klasycznym punktem odniesienia jest Marcin Świetlicki, a w obrębie muzyki bliższej elektronicznej konwencji Wojciech Bąkowski. Furtek znajduje gdzieś między jednym a drugim własną drogę, wykorzystując tu również sample wokalne, a czasem na całe minuty w ogóle wymownie wyciszając. Artystyczna samokontrola tu zresztą działa, skoro Świetlickiego wspomina jeden z tekstów na albumie, Im: Dlaczegóż miałbym udawać Marcina Świetlickiego? Dlaczegóż by nie?
Można się już domyślać, że niewesoła to płyta. Ale przynajmniej nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Zawiesiste pady syntezatorów, melancholijne linie fortepianu – instrumentalna warstwa nagrań Furtka jest tu może mało skomplikowana, ale bardzo intensywna. A pomysły na ten akompaniament są różnorodne i dowodzą szerokich horyzontów. W większości nawiązują do wracającej co i raz postindustrialnej estetyki, dla której kolażowość, dźwięki otoczenia, często zgrzytliwe i niemiłe stanowią ważne tworzywo (Nikło, Jak przez mgłę). Nawet jeśli pojawia się echo nieco bardziej „piosenkowego” trip hopu (w wyróżniającym się Się), to jest to jego wyjątkowo ciemna odmiana. I do tego jest to stylistyka mocno naginająca czas i przestrzeń – czyli ten Świetlicki tu może i siedzi, ale pod warunkiem, że gra jam session z Leylandem Kirbym, żeby tak zostać w kręgu porównań geograficznie możliwych. Plus sporo wrażliwości przenoszącej nas w czasy eksperymentalnych kolaży i słuchowisk polskiej szkoły radiowej (finałowe Odrobina śmierci jeszcze nikomu nie zaszkodziła).
Pisałem o poetyckości, tyle tylko, że trochę zbyt prawdziwe są te teksty jak na wycyzelowaną poezję śpiewaną. Wycyzelowana za to jest całość, szczególnie jeśli chodzi o atmosferę. Lepsza niż poprzednia i jak dla mnie – pierwsza licząca się w tym roku płyta. Pamiętam, że przy okazji artykułu o Leonardzie Cohenie ktoś mnie strofował, że w depresji nie ma nic, jak wtedy napisałem w tytule, pięknego. Słusznie. Czasem nawet sam narzekam, że mam noworoczną deprechę, ale po Gorzej jakoś mi te słowa grzęzną w gardle. I o to chodzi. A w tym, że to działa, jakieś piękno jednak jest.
FURTEK Gorzej, Trzy Szóstki 2018, 7-8/10