Skandalicznie dobre płyty, które pominąłem

Rok jak zwykle kończy się w aurze skandalu i porażki. Dlaczego? Nie przesłuchałem wszystkich płyt – chociaż mam wrażenie, że byłem nieco bliżej niż przed rokiem. Ale ciągle nadrabianie zaległości wydaje mi się ciekawsze niż odtwarzanie w kółko tych samych płyt. A zaległości jest dużo, czyli ciekawych pominiętych wydawnictw również. Czy to sprawia, że poniższe zestawienie jest również ciekawsze? Sami sprawdźcie. Z najlepszymi życzeniami od Polifonii. I wyjątkowo ciepłymi pozdrowieniami dla wszystkich pominiętych.

BORYS KOSSAKOWSKI Political Songs, Naptime. Moje duże zaniedbanie, które próbowałem lekko zatuszować, wrzucając jedno z kilku znakomitych, wyróżniających się nagrań, na polską playlistę roczną. Borys Kossakowski, wokalista i multiinstrumentalista, przed laty ciekawy debiutant na wydanym przez Nasiono Sunday Tracks, tutaj przyjemnie dojrzał, łącząc songwriterskie zapędy do konstruowania poważnych ballad po angielsku z odrobiną aktualności w tle, a przede wszystkim sięgając do alt-rockowego stylu lat 80., z odniesieniami do R.E.M. (włącznie z bardzo bezpośrednim w Sad Unhappy People), ale i do wczesnego Low. Nie jest to wielka produkcja, ale niespodzianka miła.

DAVID ATTENBOROUGH My Field Recordings from Across the Planet, Wrasse. Facet ma 92 lata i jest tak istotną postacią w dzisiejszym świecie, że trudno się od niego uwolnić: w Katowicach David Attenborough prezentował swoje poglądy związane z niszczeniem przez człowieka środowiska naturalnego, czemu przygląda się od pół wieku. Ale ta płyta – której o mały włos bym w tym roku nie zauważył – przypomina, jak gigantyczne znaczenie ma dla świata muzyki gwiazdor przyrodniczych programów BBC, który od tych 50 lat także nagrywa muzykę różnych kultur. I – jak sam tłumaczy – robił to tuż przed tym, zanim do rejonów, w których te nagrania realizował (Afryka Zachodnia, Ameryka Południowa, Papua Nowa Gwinea, Australia, Madagaskar, Indonezja – szczególnie te azjatyckie wątki są niesamowite), przyszła zachodnia cywilizacja z tamtejszą muzyką. W kategorii dokumentów muzycznych tych ponad 50 nagrań zebranych na dwóch płytach to niesamowite odkrycie – samego Attenborougha zdziwiły zresztą znaleziska, jakich dokonał w prywatnym archiwum taśm rejestrowanych na przenośnym EMI L2. Jeśli to połączyć z nieprawdopodobnymi zbiorami Chrisa Watsona, który pracował przecież dla Attenborougha prze wiele lat, można będzie zacząć bronić tezy o tym, że mamy tu jedno z większych centrów nagrań terenowych w historii. Ale i tak lepiej posłuchać.

JPEGMAFIA Veteran, Deathbomb Arc. Najbardziej to mnie śmieszą dywagacje, którą płytę Westa dać do rocznego zestawienia, żeby było „coś z hip-hopu”. Problem polega na tym, że rok skończył się w tej branży wyjątkowo wcześnie – 19 stycznia wszedł kolega JPEGMAFIA i zaorał tak, że później na tym polu kolejni goście się głównie wywracali. Jest tu wolność, kreatywność, otwartość i poczucie humoru. I naturalna wielowątkowość, której hip-hopowi mogą zazdrościć inne gatunki. Są zaskoczenia w każdym tracku i mnóstwo wdzięku, który pozwala dobrze oceniać najostrzejsze podjazdy, na jakie raper i producent z Kalifornii sobie tu pozwala. Choćby I Cannot Fucking Wait Until Morrissey Dies, hejterski kopniak, którego celem jest Morrissey (wiadomo), Varg Vikernes z Burzum (za budowanie kariery na zbrodni i rasizmie), a wreszcie Tom Araya ze Slayera (za kult Pinocheta). Skandaliczne pominięcie, ale ja wtedy się chyba podnosiłem z trudów celebrowania 44. urodzin, więc proszę o wybaczenie. I obiecuję, że coś równie dobrego pominę w roku 2019.

POLONKA Poemat konfesyjny, Bółt. Wytwórnia Bółt Records rok miała znakomity. Szkoda tylko, że nie wszyscy mogli to zauważyć, bo niektóre z jej wydawnictw zdawały się wchodzić na rynek kompletnie niezauważalnie, a często nawet z szumem odwrotnie proporcjonalnym do wagi samej muzyki. Tak było z winylem Polonki, tria zbudowanego na bazie formacji Pole przez Michała Górczyńskiego (klarnet kontrabasowy), Jana Emila Młynarskiego (perkusja) i Piotra Zabrodzkiego (pozytyw organowy, klawikord). Muzycy rewelacyjni, zestaw brzmieniowy jak na trio egzotyczny i takaż muzyka – technicznie perfekcyjna, a przy tym totalnie egzotyczna w warstwie dźwiękowej. Każdego z panów słyszałem w ostatnim czasie w jakimś jeszcze lepszym wydaniu, ale to nieważne wobec tego, że nigdzie nie znajdę ich w takim. Niezwykle oryginalna płyta z wpływami dość surowej muzyki świata i dzikimi improwizacjami naniesionymi na nerwową, ale precyzyjną siatkę rytmiczną.

TASHI WADA WITH YOSHI WADA AND FRIENDS Nue, RVNG Intl. Seria FRKWYS w ostatnich latach wraca rzadko, ale z dużą klasą. Tutaj jako duet ojca i syna – amerykański muzyk japońskiego pochodzenia Tashi Wada pracuje z ojcem, Yoshim, jednym z członków grupy Fluxus i uczniów Pandita Pran Natha. Dołączają inni instrumentaliści i wokaliści. Całość ma charakter medytacyjny, dronowy, elektroakustyczny. Okazuje się, że jest momentami lepsza niż nowy album Julii Holter płyta z Holter na pokładzie. A syreny (takie ostrzegawcze) okazują się w połączeniu z głosami (Ondine) lub perkusją (Niagara) instrumentem równie pasjonującym co syntezator – w tym wypadku ewidentnie lubiany przez młodszego Wadę Prophet. Podobnie atrakcyjne w tym połączeniu okazują się dudy. Całość może się podobać, szczególnie miłośnikom dronów (w kulminacyjnym Fanfare mamy wszystkie te brzmienia naraz). Ale też tym wszystkim, których interesuje – zgodnie z opisem autorskim Wady – posłuchanie czegoś nowego i starego zarazem. Ten efekt udało się osiągnąć, a przy okazji z opisu dowiadujemy się, że Julia i Tashi są parą, co nieźle wróży na przyszłość – w tym roku to już dwie znakomite płyty.

TERRY RILEY In C, Musiquette A/Bółt. Genialnie wykonana, wierna oryginałowi w koncepcji, ale brzmieniowo wplatająca w utwór wątki polskie, mazowieckie (akordeon, cymbały) wersja kluczowego utworu minimal music. Nie wypadało mi o niej pisać, bo byłem jako współprowadzący mocno zaangażowany w cały proces organizacji oryginalnego koncertu w Studiu im. Lutosławskiego, który trafił na tę płytę. Oczywiście najbardziej zaangażowany był Hubert Zemler jako kierownik artystyczny przedsięwzięcia, do którego zaprosił 14 innych wybitnych muzyków swojego pokolenia. I jako perkusista niezmordowanie wyznaczający puls w nagraniu. Tak więc proszę dopisać jeszcze punkt przy jego nazwisku. To był pracowity i udany rok dla Zemlera.
Tutaj odsłuch.