Najdziwniejszy ojciec polskiej elektroniki

Charakterystyczny syntezator basowy Roland TB-303, który na zawsze zmienił brzmienie muzyki rozrywkowej, karierę miał – jak wiadomo – dość paradoksalną. Miał być przenośnym kompanem gitarzystów – pomagać im choćby grać próby, gdy nie ma w pobliżu basisty. Ale ponieważ nikt nie chciał go kupować, szybko wyszedł z produkcji, trafił na wyprzedaże i do lombardów, by za parę lat stać się ulubionym narzędziem rosnącego w siłę nurtu acid house. Dzisiaj doczekał się licznych klonów, a oryginały chodzą po kilka tysięcy dolarów – w cenach wielokrotnie wyższych niż te, które trzeba było zapłacić za maszynę na początku lat 80., gdy powstała. Ale gdy piszę „nikt nie chciał go kupować”, dokonuję oczywiście okropnego uogólnienia, bo wiemy, że znaleźli się amatorzy urządzenia. Hinduski kompozytor Charanjit Singh (pisałem o nim na Polifonii 7 lat temu) okazał się w ten sposób nieświadomym prekursorem nurtów techno i house. Był także Polak, który kupił sobie TB-303, żeby – nie uwierzycie – korzystać z niego DOKŁADNIE tak, jak to sobie wymyślili jego projektanci. Czyli grał na gitarze swoje inspirowane bluesem partie, ale w podkładzie słychać było automat perkusyjny i kwaśne basy trzysta trójki. Znacie tego bohatera bardzo dobrze.

Nie wiem, czy Jacek Skubikowski miał TB-303 w Polsce jako pierwszy (podejrzewam, że Andrzej Korzyński kupił sobie maszynę w podobnym czasie), ale nowe wydawnictwo GAD Records, wznowienie nagrywanej w latach 1984-1985 Wyspy dzikich z poprzedzającymi ten album singlowymi bonusami, potwierdza, że pionierem był na pewno. TB-303 parował z automatem perkusyjnym Korg KPR 77 (ówczesny konkurent klasycznych rolandów). Na dołączonym do reedycji DVD można obejrzeć komplet teledysków z tego okresu, z utworem Następnym razem pójdzie jak z nut (nagranym i wydanym oryginalnie w 1983 r., więc pionierstwo polskie zamienia się w światowe), w którego klipie można sobie obejrzeć ten zestaw dość dokładnie. Mamy też rejestrację koncertu z 1984 r. z Opola, podczas której Tadeusz Broś zapowiada solowy występ Skubikowskiego z gitarą i towarzyszącą mu elektroniką w sposób wymowny: „Następnym razem pójdzie jak z nut” – śpiewa Jacek Skubikowski, który gra na urządzeniu, którego nikt jeszcze nie rozszyfrował na tym festiwalu. Dziwnym to nie jest.

Znam te utwory jak własną kieszeń – włączenie z telewizyjnymi recitalami Skubikowskiego, których fragmenty parokrotnie widziałem w telewizji jako dziesięciolatek. Nie powiem, bym był wtedy fanem tej muzyki – w porównaniu ze stuprocentowo elektronicznymi produkcjami z Zachodu (wchodziły samplery, w radiu bez problemu można było trafić na brzmienie Trevora Horna, OMD, wczesnego Depeche Mode) brzmiało to dziwacznie, jak nowoczesność poklejona taśmą. Ale im głębiej wchodzimy ze Skubikowskim w Wyspę dzikich – przedziwny concept album przyjmowany wtedy na poziomie tekstów i muzyki z dużymi kontrowersjami – tym więcej odnajdziemy w nim takiej dziwności, jaka dziś jest czymś na porządku dziennym. Połączenie bluesa z najdzikszą elektroniką mogło dziwić w latach 80., ale nie dziś. Mętnie i fantasmagorycznie (tak wtedy pisano) przedstawianą tematyką tekstów z Wyspy dzikich (roboty, katastrofa ekologiczna, specyficznie widziany świat postapo…) można by wypełnić jakieś współczesne wydawnictwo, a może i bieżące wydanie tygodnika opinii. Ja tu tylko śpię przynosi kapitalną, długą linię TB-303, która i dziś robi wrażenie. Ludozaurus to polska odpowiedź na Devo. Końcowe utwory Syntetyczna kobieta lux i Los stonogi dałoby się zaliczyć w poczet modnego nurtu minimal wave. Paradoks polegał na tym, że stworzył je wykonawca stale obecny w telewizji – i w ten sposób oswajał publikę z nową myślą elektroniczną. Drugi paradoks – jeszcze dziwniejszy – polega na tym, że poprzez telewizję wchodziło do nas brzmienie przyszłego acid house’u PRZED acid house’em. Tak jak niedługo później poprzez telewizję (Pana Yapa, Małe Wu Wu) sączył się polski rap PRZED eksplozją polskiego rapu.

Paradoksalna była oczywiście również cała kariera Skubikowskiego, który zostawił w polszczyźnie ślad jako tekściarz (żółta żaba żarła żur), był rozchwytywanym autorem piosenek (m.in. Lombard, później Lady Pank, teksty pod pseudonimem pisał choćby dla Papa Dance), prawnikiem walczącym na froncie honorariów autorskich, ale z czasem stał się też pionierem disco polo (słynne No proszę weź to do buzi, bo za chwilę cię pobrudzi w piosence Lizak, czysto erotyczne nagrania zebrane na dwóch płytach) w niby to satyrycznej konwencji – dokładnie zresztą jak Korzyński z Mydełkiem Fa. Warto więc się wybrać z nostalgiczną (w moim wypadku przynajmniej) wizytą na Wyspę dzikich – choćby po to, żeby poznać najlepszą płytę Skubikowskiego, ale też bo to, by się przekonać, że polska myśl elektroniczna miała wielu ojców, w większości mocno przypadkowych. O czymś takim na pewno Skubikowski – gdyby żył – napisałby zgrabny tekst piosenki.

JACEK SKUBIKOWSKI Wyspa dzikich, Polton 1985/GAD 2018, 8/10

Odsłuch wydawnictwa tutaj.
Kadry pochodzą z klipu Następnym razem pójdzie jak z nut.