9 płyt, których warto posłuchać w tym tygodniu

Tu są te inne rekomendacje niż Dawid Podsiadło (choć ten nie stracił przez weekend). I inne niż Mazutti, których polecam, ale zachowuję w szczycie sezonu miejsce dla jeszcze kilku osobnych poleceń. I inne niż duet Joe McPhee / Mikołaj Trzaska, o którym jeszcze na Polifonii coś będzie. Ogólnie mocny i trudny tydzień dla nabywców i słuchaczy muzyki. Szczególnie tej w polskim wydaniu. No i po tych wszystkich orłach i sarmacjach w nazwach widać, że klimat wielkich rocznic narodowych, choćby nawet nie działał wprost, to się zagęszcza i zmienia rzeczywistość. Kolejność alfabetyczna, wybór nieprzypadkowy.

CLOUD NOTHINGS Last Building Burning, Wichita
Dlaczego? Bo jeśli ktoś myślał po zeszłorocznej płycie, że zespół z Cleveland jest na schodzącej, to musi teraz zrewidować opinię. Melodyjny punk ma dobry sezon, a tu jeszcze produkcja i opieka artystyczna Randalla Dunna robi swoje. Wokale brzmią świetnie, cała reszta robi wrażenie, jak gdyby zespół nie nagrywał od kilku lat, wypuścili ich właśnie z aresztu domowego i dali instrumenty do ręki. Nie bawiłem się tak dobrze z formacją Cloud Nothings od czasu Attack on Memory. Głośno albo wcale.
Na początek: On an Edge

CURRENT 93 The Light Is Leaving Us All, The Spheres Twenty Two
Dlaczego? Bo do streamingu potrafi przykuć na te 45 minut, nie pozwalając na choćby jeden skip. Niewiele wiem o tej płycie, ale na zmianę z nadrabianym właśnie trzecim sezonem Fargo słuchało mi się tego znakomicie, choć oczywiście teksty Davida Tibeta są tylko trochę mniej przewidywalne niż te Behemotha wspominane na Polifonii kilka dni temu. Zadziwiające, co ten Tibet wyrabia, jeśli chodzi o długowieczność – coś jakby rzeczywiście zaklęcia i magiczne pakty. Ledwie cztery miesiące temu opublikował niezły album z formacją Zu (jako Zu93 – tutaj szczegóły), a już dostajemy kolejną płytę jego głównego projektu Current 93. Znakomitą, momentami na poziomie najlepszych wydawnictw C93. Lekkie i urozmaicone aranże na The Light Is Leaving Us All, z mnóstwem instrumentów perkusyjnych, oczywistymi elementami folkowymi (dudy w tle A Thousand Witches), smyczkami, dźwiękami przyrody, robią różnicę. Płyta jest niby nietrudna, ale nieoczywista, lekko nawet rozjaśnia brzmienie, choć gotyk ciągle słychać w tle, nawet jeśli na pierwszym planie mamy pełnię życia i śpiew ptaków.
Wersja fizyczna za tydzień.
Na początek: The Policeman Is Dead, The Kettle’s On, The Bench and The Fetch

NENEH CHERRY Broken Politics, Smalltown Supersound
Dlaczego? Bo to (moim zdaniem, rzecz jasna) najważniejsza płyta w dotychczasowej dyskografii Szwedki. Z aktualnym konceptem tekstów o bieżących sprawach (samo hasło tytułowe nieźle oddaje ducha czasów) i świetną produkcją, za którą odpowiedzialny jest tym razem Four Tet. Ten – jak to ma w zwyczaju – dość oszczędnie posługuje się materią muzyczną, wykorzystując zestaw dość lekkich brzmień instrumentów w dużej mierze charakterystycznych dla minimal music, ograniczając aranże i chętnie korzystając w różnego typu zapętleń, ale zarazem pozwalając wybrzmieć głosowi i partiom wokalnym. Całość brzmi jak poddany pewnemu liftingowi trip hop, eksponuje łatwo identyfikowalny sposób śpiewania Neneh Cherry, ale też mocno wietrzy jej repertuar i stylistykę.
Na początek: Natural Skin Deep

ORZEŁ & RESZKA Orzeł i Reszka, Thin Man
Dlaczego? Bo to bardzo atrakcyjna i dopracowana, 30-minutowa wizytówka nowego duetu znanych już muzyków z gorzowskiej sceny: Magdaleny Turłaj (Drekoty, Żółte Kalendarze) i Maurycego Kiebzaka-Górskiego (UL/KR, Żółte Kalendarze). Od rozpoczynającego się trochę w stylu Giny X (słynne No G.D.M.) Zrobię to inaczej – idącego w stronę wrażliwości na melodię UL/KR – aż po melancholijny Nic mi nie szkodzi wszystko jest dość pieczołowicie, wielogłosowo zaaranżowane na syntezatory. Z ukłonem w stronę potężnych brzmień Eurythmics (w basach Posążka) czy analogowych barw Moloko – dla smakoszy piosenkowej elektroniki. Wokalnie pewne, bywa ciekawym kompromisem między melodyjnym, elektronicznym popem Bovskiej, a retroliryzmem sióstr Wrońskich. Dużo tych odniesień, ale ani własny głos tej dwójki, ani miejsce, skąd przybyli, nie budzą wątpliwości. Od singla (w poleceniu niżej) duetu Orzeł & Reszka trudno się uwolnić.
Na początek: Nocy stół

R.E.M. R.E.M. at the BBC, Craft
Dlaczego? Bo niby oczywista oczywistość, a jednak słucha się tych dwóch płyt gromadzących zarejestrowane przez BBC nagrania alt-rockowych klasyków jak jakiejś transmisji z innej rzeczywistości. Wartości, jakie R.E.M. nieśli w latach 80., były tak inne niż to, co w muzyce rockowej dominowało, że aż chce się porównywać i zastanawiać, czy tego typu zespół nie przydałby się dzisiaj. Druga płyta z koncertami dla kolekcjonerów i poszukiwaczy źródeł (pierwszy nagrany przez BBC koncert to rok 1984, po wydaniu Murmur i Reckoning, z późniejszych jest m.in. wspólny występ z Thomem Yorke’iem w E-Bow the Letter), płyta numer jeden to właściwie the best of z najgłośniejszego okresu, z lat 90. Hity tu są, a archiwa brytyjskiego radia i pod tym względem wydają się kompletne.
Na początek: trudno się wybiera, dla mnie ze względów sentymentalnych The One I Love, zaśpiewane przez publiczność w Glastonbury ’99 brzmi dobrze. Fire!

SARMACJA Tutejsi, Astigmatic
Dlaczego? Muzyka elektronowa nagrwana między Kutnem a Płockiem, więc tytuł się zgadza. Michał Kołowacik i Paweł Bartnik, czyli Echo Deal i DJ Sajko, ostatnio słyszani pod tym duetowym szyldem w nagraniu Cynaderki na kompilacji Doubts 2 (opisywałem). Również tytuły wskazują na inspiracje tutejszością, ale realizacja – potężna, dubowa muzyka z dominującym basem (Ziemia łapie oddech) – wychodzi zdecydowanie poza standardy opowiadania o własnym kraju. Chyba że chodziło bardziej o szkic do portretu mroków własnej historii. A na pewien krytyczny stosunek do realiów wskazywałaby nowa, na początku niełatwa do rozpoznania wersja Polski Kultu na koniec. Skądinąd – o takie narodowe covery walczyliśmy.
Na początek: Polska

TONGA BOYS Vindodo, 1000Hz
Dlaczego? Bo to kolejna premiera polskiej wytwórni poszukującej artystów na wschodzie Afryki. I druga płyta ich niewątpliwego odkrycia, Tonga Boys. Jak można się było dowiedzieć podczas spotkania z Piotrem Dangiem (1000Hz) w czasie Skrzyżowania Kultur, formacja ta była nie tylko skutkiem, ale w pewnym sensie także przyczyną rozpoczęcia działalności wydawniczej przez tę oficynę. Vindodo pokazuje ich rozwój – utwory są nieco bardziej rozbudowane w warstwie wokalnej, równie transowe w sferze rytmicznej i prezentują rodzaj małomiasteczkowej muzyki klubowej w porównaniu z wielkomiejskimi scenami Dar Es Salaam czy Kampali. Zarazem jest w tym bezpośredniość tej klubowej muzyki wschodnioafrykańskiej, ale też aspekt lokalności i magii (która – wg tytułowej frazy – uderza jak oszczep). To wszystko wymaga przełączenia się na nieco inny odbiór, ale w nagrodę przenosi do nieco innego świata. Do tego jeszcze oferuje dwa miksy, które stworzyli dla TB specjalnie polscy artyści: Wojtek Kucharczyk i Czarny Latawiec. Warto też posłuchać nowej płyty Owls Are Not, w której nagraniu Tonga Boys brali udział. Jak zwykle dla pełni doświadczenia warto się zaopatrzyć w oryginalnie tłoczony CD w plastykowej obwolucie z okładką, której grafikę serwisy streamingowe uznały za niespełniającą standardów.
Na początek: Nakhala Nekha

WOJCIECH KUCHARCZYK Uran Uran, Mik.Musik.!
Dlaczego? Bo to kompletne zaskoczenie – ścieżka dźwiękowa do spektaklu (dopisek: original theatre picture soundtrack), który premierę miał podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka w Katowicach i przy którym spotkała się grupa artystów z różnych stron, m.in. Kasia Kulmińska i Paulina Jaksim, tancerki Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, Piotr Steczek z orkiestry Aukso (ten, bez którego pomocy Aphex Twin zapewne nie przedstawiłby kiedyś swojego programu z orkiestrą Aukso), ale też Wojtek Kucharczyk, czyli gość pojawiający się na albumie opisywanym nieco wyżej. Jego muzyka – w warstwie smyczkowej aranżowana przez Steczka – chyba nigdy dotąd nie nabrała takiego rozmachu i filharmonicznego charakteru. Łącząca barwy i rytmy elektroniczne z partiami smyczkowymi, jest zarazem opowieścią o mutacji, wzajemnym przenikaniu się dwóch czynników, natury i cywilizacji. O niepokoju antropocenu, ale zarazem nadziei technologii, o przyszłości. Zmyślam tu rzecz jasna, bo nie widziałem spektaklu – ale za to referuję własne, bardzo pozytywne zresztą, wrażenia po przesłuchaniu tej muzyki, która niespożytą energię, talent i przede wszystkim wyobraźnię Kucharczyka utrzymała w ryzach wieloosobowego projektu. Co też może być sporym zaskoczeniem dla odbiorców jego licznych solowych przedsięwzięć.
Na początek: Human/Alien DNA Mixed

YOKO ONO Warzone, Chimera
Dlaczego? Bo dwa tygodnie po tym, jak wyszła kolejna reedycja Imagine Johna Lennona, bardziej niż tamta klasyczna, słuchana po raz kolejny, poruszyła mnie ta płyta. I przedstawiona tu skrajnie oszczędna, brudna i sfałszowana wersja Imagine. Yoko Ono śpiewa tu swoje piosenki i utwory nagrane z Lennonem z różnych okresów, choć przez pół wieku nie nauczyła się trzymać w tonacji. Jej głos się zestarzał, prawdę mówiąc dość uderzająco (ma 85 lat), ale tematy utworów ani trochę. To uderza jeszcze mocniej – całe pokolenie rewolucjonistów przeżyło niemal całe życie, by dalej wołać o szacunek, pokój, równość. I może nawet są dziś od tego wszystkiego jeszcze dalej. Thomas Bartlett ewidentnie ma swój rok – własne nagrania, współpraca z St. Vincent przy zeszłotygodniowym, kameralnym albumie. Teraz ten zestaw. Trafia zbyt często z nastrojem i delikatnym akompaniamentem, żeby uznać to za przypadek. Pomagają inni – Marc Ribot, Nico Muhly, Erik Friedlander… Testament Ono przynosi spełnienie i brak nadziei w równych proporcjach.
Na początek: Now or Never