Dużo zielonego

Mało który twórca okaże zadowolenie, gdy będziecie słuchać jego muzyki podczas snu. Albo – mówiąc wprost – zaśniecie przy jego muzyce. Ale M Geddes Gengras najwyraźniej nie ma nic przeciwko temu, sam zachęca. Można słuchać tego jako mało inwazyjnego ambientu, można zanurzać się głębiej, aż do zaśnięcia. A muzyka, którą proponuje na płycie Light Pipe ma w sobie rodzaj jakości brzmieniowej, która na moment wypchnie wam z kalendarza resztę. Właściwie to mógłbym tu napisać o płytach, które marnują czas i powodują, że nie chce wam się słuchać innych płyt. Tyle że w tym wypadku starczy ten jeden tytuł. Ekonomicznie. Jak to z zielenią. Prawdopodobnie jeśli puścicie to w stacji wodociągów, odurzy średniej wielkości miasto.

O ambiencie tworzonym na syntezatorach modularnych amerykański artysta – autor już licznych płyt, z których tylko kilka nagrań dotąd słyszałem – myśli kategoriami Swans i Mahlera. Czyli nie oszczędza na długości. Album trwa bite 2,5 godziny, a cztery z utworów mają ponad 20 minut każde. W świecie, który się spieszy, te utwory mocno zwalniają zegar. Jeśli wśród podpowiedzi algorytmów wynikających ze słuchania tego monstrum dostajecie to muzykę do Twin Peaks Angelo Badalamentiego, to znów Sleep Maxa Richtera, to musi być w tym coś klasycznie eskapistycznego, oddalającego ze świata, który nas otacza. I rzeczywiście coś takiego jest, bo Gengras nie ogranicza się do zderzania ze sobą potężnych ambientowych płyt tektonicznych, śledzi też za pośrednictwem syntezy mikropęknięcia i przeróżne, pełne życia dźwięki, jego muzyka jest wystarczająco głęboka, żeby się w niej zanurzyć całkiem, a nie – jak przy większości ambientowych płyt – tylko miło brodzić po kostki. Nie na darmo jednym robiących największe wrażenie nagrań jest tu zresztą Water Study. I nie na darmo najbardziej nudny fragment to jak dla mnie jedno z najkrótszych nagrań – ledwie czterominutowe Pinnacle. To żyjące środowisko, a nie tylko pejzaże dźwiękowe.

Zarówno w tym wymienionym, jak i w kilku innych momentach wraca jeszcze inny filmowy motyw – Blade Runner i pełne życia, rozłożyste pady Vangelisa, brzmieniowego wirtuoza wśród klasycznych mistrzów syntezy. Jest też coś z kosmosu pierwszych nagrań Jeana-Michela Jarre’a – co tu kryć. A zarazem pozaczasowość Leylanda Kirby’ego/Caretakera. Tyle że Gengras wydaje się – przynajmniej momentami – dawać porwać improwizacji. Daje przyjemność błądzenia, która jest tak bliska przyjemności wybierania i kreowania syntetycznych barw samemu. Przynosi w elektronicznej formule muzykę zarazem bliską pretensjonalnej często progresywnej elektronice i wolnej improwizacji, która w dobrym wydaniu takiemu banałowi się wymyka. Dodatkowo walorem nagrań Gengrasa pozostaje, jak już sygnalizowałem, niezwykłej jakości potężne brzmienie, świetne pogłosy i wysycenie powodujące, że tak dobrze się głośno słucha Light Pipe.

Nie bardzo wyobrażam sobie – mimo tych wstępnych deklaracji – zaśnięcie przy tej muzyce. Zbyt dużo się tu dzieje, za mało tu zapętleń, za dużo nieustannego popychania do przodu opowieści, które zresztą powoduje, że poszczególne utwory trudno spamiętać, coś jak z nazwiskiem autora. Ale jednocześnie na dziś nie wyobrażam też sobie bez tego niepozornego albumu, całego na zielono, zestawienia płyt roku.

M GEDDES GENGRAS Light Pipe, Room40 2018, 8-9/10