Płyty, które ludzie kupują: Ariana Grande
Wróćmy do przerwanego jakiś czas temu cyklu. Kiedy napiszę, że na polskiej liście bestsellerów Ariana Grande zepchnęła ze szczytu kompilację Whitney Houston, to będzie to na swój sposób oczywiste. Jeśli ktoś słyszał Raindrops (An Angel Cry), wie, że płyta Grande zaczyna się wręcz demonstracyjnie tam, gdzie się skończyła Houston. Bo zdolna i wciąż młoda (25 lat) Amerykanka jest w dużej części kontynuatorką sposobu śpiewania Houston, z całym dobrodziejstwem inwentarza, wraz z melizmatami i eksponowaniem sporej skali głosu. Wspartym tylko bardziej precyzyjnym wygładzaniem linii wokalnych w studiu, co odbiera nieco charakteru oryginalnej barwie. I w nowoczesnych aranżacjach, chwilami będącymi rhythm’n’bluesowym odbiciem trapu (Everytime). Ze zdjętą dynamiką – takie Successful ma właściwie płaską charakterystykę, choć zarazem Pharrellowi Williamsowi, który ten utwór produkował, o dziwo udaje się w takich warunkach (lepiej jeszcze w Borderline) zbudować muzykę w kilku planach. Opis może trochę techniczny, ale trudno cokolwiek zaradzić na to, że muzyka pop to dyscyplina bliższa czasem kierunkom inżynieryjnym niż humanistycznym.
Sprawdźmy jednak te wątki humanistyczne. Sweetener to płyta o miłości, w większości prosta i całkiem pogodna jak na artystkę, której ubiegłoroczny koncert w Manchesterze z zamachem bombowym zakończył się jedną z najbardziej krwawych tragedii w historii tego typu imprez. Takie historie eliminowały ze sceny dłużej obecnych na scenie wykonawców na całe lata. Niczego nie ujmując Grande – w końcu No Tears Left To Cry, zresztą jeden z najlepszych momentów na płycie (ciekawy choćby dlatego, że przeplata zwrotkę w stylu Madonny sprzed ćwierć wieku oraz bardzo współcześnie brzmiący refren), odnosi się do tamtych doświadczeń – krwawy bilans manchesterskich wydarzeń nie zaburzył mocno jej linii kariery. Jeśli liczyć inne wyjścia z osobistego świata w stronę szerszych problemów, zobaczymy gwiazdę dość sprawnie spakietowaną według schematu, który w muzyce pop sprawdza się od dziesięcioleci: wyraźne wsparcie środowisk LGBT, trochę delikatnych akcentów feministycznych – choć w God Is a Woman to bardziej mrugnięcie okiem niż podpisanie się pod jakąś listą postulatów, skoro dowodem boskości bohaterki utworu okazuje się tu sprawność w łóżku.
Sweetener to bardzo zgrabnie uszyta płyta pop, do której trudno mieć pretensje czy zastrzeżenia. Rozumiem nawet sytuację Grande z tą reakcją na Manchester, w realu zachowywała się godnie, a na płycie pewien rodzaj doświadczeń z trudem wpisuje się emploi gwiazdy pop. W tym wypadku rzecz wprowadziła rodzaj szarpnięcia w pracy nad płytą – zakończyła etap pracy z Pharrellem Williamsem nad utworami, które wydają się tu najbardziej interesujące pod względem produkcji, a rozpoczęła najwyraźniej powrót do pracy ze sprawdzonym Maxem Martinem. Nie mam wprawdzie pod ręką terminarza prac nad płytą, ale tę zmianę sygnalizuje wyraźnie aktualność utworów. Płyta z Williamsem, którego Blazed jest przykładem lekkości, z jaką potrafi budować funkujące rytmy, a Get Well Soon okazuje się przyjemnym ukoronowaniem płyty, szłaby zapewne w stronę lepszej prezentacji możliwości wokalnych Grande, z tłem instrumentalnym o bardziej charakterystycznym, autorskim zabarwieniu. Martin (pracujący wraz z młodszym Szwedem irańskiego pochodzenia Ilyą Salmanzadehem) jest od ponad 20 lat gwarancją przebojów podbijających listę bestsellerów, zgrabnie dostosowanych do ducha czasów, ale mało swoistych. Już kilkanaście lat temu od oczywistości Martina uciekało się w stronę rozpoznawalnego stylu Williamsa. Ale czasem – jak się okazuje – trzeba uciekać w drugą stronę.
Wewnętrzny podział, który dla wielu osób będzie wadą, dla innych okaże się zaletą albumu. Piosenki są tu spakietowane – że raz jeszcze użyję tego słowa – w odpowiednich proporcjach. W tym wypadku hity są – nie ma się co czarować – po stronie spółki Martin/Salmanzadeh. Ale ponieważ ich twórczość w dużej mierze pozbawiona jest właściwości, to charakter albumu oddają piosenki Pharrella Williamsa. Nie sprawia to, że się jako humanista zakocham w tym albumie (bo skoro już wiemy, jak to działa, często możemy sobie darować dalsze słuchanie), ale powoduje przynajmniej, że jako niedoszły inżynier doceniam nie najgorszy pomysł. Choć poza humanistą i inżynierem w grę wchodzi tu jeszcze księgowy. Ten aspekt życia ogarniam najsłabiej, wolę się więc powołać na wujka, przez jakiś czas pracującego w branży obuwniczej, który zwykł mawiać: to nie są buty do chodzenia, to są buty do sprzedania. Może już go tutaj cytowałem, ale jego maksyma się sprawdza. Tak samo jak druga: Gdy bieda, to do Szweda.
ARIANA GRANDE Sweetener, Republic 2018, 6/10
Komentarze
Dedykowany,długi wpis o grande na polifoni ,ktora jest jak posłuszny bioniczny robot skrojony przez pop korporacje.
Nawet na pogrzebie Artehty w przykusej spódniczce musiała byc „kusząca”, bo tak ją zaprogramowali, nie potrafi już inaczej.
Szkoda na nią prądu.
Szkoda,że ona dostała cały wpis, a nowa plyta interpol zostala zjechana zdawkowo w „Słabości chwilowej” i kompletna cisza na temat nowej płyty Death Cab for Cutie.
Już wolałbym poczytac o nich jak już nie są tym zespołem odkąd graja u „majors’ów”
@The Echo Forgets –> Może to i racja, ale o Interpol było chyba więcej tekstów niż o Grande. To, co wchodzi na szczyt list przebojów, też bywa interesujące. Ale to prawda, że o Death Cab For Cutie akurat dość cicho wszędzie.
Wpis wpisem, bo można analizować ją np. jako swego rodzaju zjawisko społeczne, ale ta ocena na tle innych płyt to dopiero coś, czego nie rozumiem ^^’
@DCFC niestety ten nowy album to przyklad muzyki niekoniecznej… Juz Kintsugi byl lekko watowany piosenkami, ktore tu zdecydowanie dominuja. Moze jednak nie powinni grac bez Chrisa Walla? Przynajmniej zaoszczedzilem, kupujac w iTunes raptem cztery kawalki.