Gwiżdż na wszystko

Gdyby ktoś miał dziś z jakichś powodów wszystkiego dosyć, albo chociaż dość miał niektórych rzeczy (dobrze wiecie, co mam na myśli – albo przynajmniej uważacie, że myślę o tym, co i was denerwuje), gwizdanie może być nie najgorszym rozwiązaniem. Gwizdanie – dość zapomniane w czasach komputerów i autotune’a – wcale nie jest tak niewinną czynnością, jak nam się wydaje, gdy błyskawicznie kojarzymy je ze starym kinem lub dziecięcymi kreskówkami. O tym, że potrafi mieć siłę protestu, przypomina nasz stary związek frazeologiczny gwizdać na coś i czasami hasła uliczne, takie jak Gwiżdżę na takie prawo przy okazji pierwszego Czarnego Protestu. No i oczywiście wygwizdywanie ludzi w różnych sytuacjach (ale tu odsyłam np. do savoir-vivre’u gwizdania Daniela Passenta). I tu jesteśmy blisko sedna sprawy.

Ian Nagoski z nieocenionej wytwórni Canary Records, spec od archiwaliów, na nowej płycie zebrał przedwojenne wirtuozki kobiecego gwizdania, które – choć gwizdy mężczyzn akceptowano – długo uchodziło za coś, co damie nie przystoi. Możemy sobie dziś gwizdać na takie stereotypy, ale – jak dowodzi Nagoski – sto lat temu były na porządku dziennym. Gwiżdżąca kobieta czy piejąca kura – to się nie może dobrze skończyć – pisała amerykańska gazeta. Ostrzegano, że gwizdanie powoduje dodatkowe zmarszczki na twarzy, autor kompilacji znalazł jeszcze historię o tym, że w szkołach katolickich zakazywano dziewczętom gwizdania jeszcze długo po wojnie. Wygwizdywanie melodii przez kobiety miało więc siłę protestu, było częścią zachowań ruchu emancypacyjnego. Kobiety przekonywały się wzajemnie, że wręcz przeciwnie – gwizdanie jest zdrowe, z różnych powodów. Jedna z nich założyła nawet sieć szkół gwizdania artystycznego. Zaprezentowane tu w nagraniach Sybil Sanderson Fagan czy Margaret McKnee, posługujące się różnymi technikami (choćby po to, by imitować, jak ta druga, śpiew ptaków), są więc wirtuozkami i rewolucjonistkami zarazem. Dziś raczej rzadko się to łączy, choć zdarzają się gwizdane protesty – np. przeciwko mężczyznom gwiżdżącym na kobiety i zaczepiającym je na ulicy (były takie np. w belgijskim Charleroi)

Nie bez znaczenia było – jak przekonuje Nagoski w nocie dołączonej do tego niedługiego i niedrogiego albumu opublikowanego kilka dni temu w cyfrowej wersji – to, że profesjonalne gwizdanie pozwalało kobietom zarabiać na życie, nierzadko dając podstawy niezależności finansowej dzięki prezentacji ich umiejętności na cenie, w kinach czy teatrach. Przy okazji trzeba przyznać, że gwizdanie – często z akompaniamentem fortepianu lub całej orkiestry – całkiem nieźle zniosło trudne warunki nagraniowe epoki. A przetrwały w nagraniach tylko te najpopularniejsze wśród gwizdaczek (tak się chyba powinna nazywać ta profesja po polsku, gdyby się jakoś nazywała?). Nagrania sześciu z nich znalazły się na tej płycie, która pozwoliła mi odpocząć od słuchania współcześnie wyprodukowanych nowości. I zainteresować się współczesnym muzycznym gwizdaniem, które może już zeszło na drugi lub trzeci plan, ale ciągle gdzieś tam jest i się rozwija (włącznie z przykładem gwizdania dwudźwiękami – w tym filmie), chociaż kompletnie się nie rymuje z charakterem dzisiejszej muzyki. Za to zwróćcie uwagę, jak świetnie komponuje się tematyka składanki z nazwą wytwórni Canary Records.

W tym momencie pracy nad wpisem (gwizdy ze względu na ich częstotliwość niosą się daleko) podszedł do mnie syn, lat 10: Taka muzyka – powiedział – że myślałem, że oglądasz jakiś film dla krytyki.

Tak, dobrze myślicie – chwilowo miałem dosyć słuchania kolejnych płyt dla krytyki. I znalazłem sobie płytę, która kompletnie nie pasuje do całej reszty i miała mi dać wytchnienie od pisania. Tyle że – jak to zwykle bywa – skończyło się wpisem.

RÓŻNE WYKONAWCZYNIE Siffleuses: Professional Women Whistlers on Discs 1917​-​27 (​+​1907&1947), Canary 2018, na ocenę gwiżdżę